Muzealny Jednorożec – rozmowa z Martą Norenberg
W tym odcinku rozmawiam z Martą Norenberg, złotniczką, historyczką sztuki i autorką książki „Muzealny Jednorożec” o kuriozach i osobliwościach ze świata sztuki. Marta opowiada o swojej fascynacji sztuką użytkową i o tym jak przerodziła się ona w kilkusetstronicową opowieść o historii przedmiotów. Poleca także polskie muzea, w których można zobaczyć ciekawe przykłady rzemiosła artystycznego.
„Te przedmioty mnie wybrały” – tak mówi o bohaterach swojej książki: średniowiecznych jednorożcach, biżuterii z włosami i pachnących pomanderach, czyli kuriozach i osobliwościach ze świata sztuki. Dlaczego warto opowiadać ich historię? O tym rozmawiam z Martą Norenberg.
Marta jest złotniczką, historyczką sztuki i autorką książki „Muzealny Jednorożec” oraz profilu na Instagramie @muzealny.jednorozec. Zajmuje się popularyzacją wiedzy o sztuce użytkowej, o historycznych przedmiotach. To są właśnie jej muzealne jednorożce, czyli rzeczy i zjawiska, których pierwotnego sensu nie rozumiemy lub dawno go zapomnieliśmy. Tak właśnie było z jednorożcem, który przez wieki był ważnym symbolem, pojawiał się na tapiseriach, ceramice i obrazach, a teraz został sprowadzony do bycia kolorową pluszową maskotką.
Książka odkrywa znaczenia i funkcje historycznych przedmiotów. Sprawia, że inaczej się na nie patrzy, bo sztuka użytkowa – te wszystkie zamknięte w gablotach obiekty, zyskują dzięki niej ludzki wymiar. Dowiadujemy się kto i jak ich używał, dlaczego wyglądają tak a nie inaczej. Poznajemy ukryte za nimi historie. „Muzealny Jednorożec” uczy też doceniać rzemiosło artystyczne, które bardzo często jest tematem na marginesie. A szkoda!
Dla mnie największą zaletą tej książki jest to, że wzbudza otwartość na sztukę, którą albo się omija, albo traktuje bardzo pobieżnie. Rzeczy, po których do tej pory wzrok tylko szybko przemykał i skupiał się na czymś innym nagle przyciągają. Warto sprawdzić, czy na Was też ta książka tak zadziała! Tędy po książkę (klik).
Z Martą spotkałam się w październikowe popołudnie, w kawiarni niedaleko Placu Wolności w Poznaniu, z którego jest już bardzo blisko do Muzeum Sztuk Użytkowych, o którym Marta pisze w książce. Kawiarnia była pełna, dlatego w tle możecie słyszeć rozmowy innych gości – będzie trochę tak jakbyście byli z w niej razem z nami. Rozmawiamy o rzemiośle artystycznym, polecamy polskie muzea, które warto odwiedzić żeby je lepiej poznać, Marta opowiada też o tym jak wyglądała praca nad książką, jak ona się zmieniała i co mają z tym wspólnego wąsy, na których osadza się sól. Miłego słuchania!
Marta Norenberg: Cześć!
Martyna Kliks: Żyjemy wśród przedmiotów. Nawet teraz: siedzimy, mamy przy sobie kubki, Ty masz na sobie biżuterię, ja mam na sobie biżuterię. Bardzo blisko są te przedmioty, są obok nas. A z drugiej strony malarstwo, które nas tak bardzo interesuje i które tak mocno przyciąga nas podczas zwiedzania, nie jest nam takie bliskie na co dzień, a jednak to właśnie do niego najpierw podchodzimy będąc w muzeach. To właśnie przy nim spędzamy najwięcej czasu. To jest taka moja refleksja, ale wiem że masz podobną. Dlaczego tak jest? Dlaczego nie doceniamy sztuki użytkowej?
MN: Cóż powiedziałabym: bo jest użytkowa! I niestety jest w nas takie przeświadczenie, że jeśli coś jest użytkowe, to z jakiegoś powodu jest gorsze od przedmiotów w teorii nieużytkowych.
Tak naprawdę, jeśli weźmiemy malarstwo, nawet to takie niezbyt odległe, nie wiem, XIX wiek, to ono miało konkretny cel. Miało zdobyć wnętrze, miało czasami propagandowe przesłanie, polityczne, religijne. Tak naprawdę ono miało cel, było użytkowe. Natomiast przedmioty, których używamy w codziennym życiu, z jednej strony są nam bliższe, bo używamy ich, nosimy je, jest z nimi związany sentyment, a z drugiej paradoksalnie przez to one są przez nas niedoceniane. No przecież tego nie damy do muzeum, bo to, to babcia miała gdzieś w szkatułce!
I myślę, że tutaj może działać takie hasło „sztuka dla sztuki”, gdzie my bardziej kojarzymy malarstwo czy rzeźbę z tym hasłem, które tak naprawdę nie jest takie stare. Ono zrodziło się bardziej w drugiej połowie XIX wieku, może na początku XIX wieku już coś o tym było, ale jeszcze nie tak szeroko. Później, pod koniec XIX wieku weszło u nas tak mocno. I my tak postrzegamy malarstwo, a nie przez to, jak ono było odbierane na przykład w XVI wieku.
MK: A jak to było u Ciebie? Kiedy Ty zaczęłaś się interesować sztuką użytkową? Kiedy Ty poczułaś, że ona jest dla Ciebie?
MN: Tak naprawdę to już było po skończeniu studiów z historii sztuki. Gdzie rzemiosło i sztuka użytkowa nie były dokładnie omawiane.
MK: U mnie było to samo. O biżuterii nic.
MN: U nas jedno zdanie, że był René Lalique. Więc mało. I tak naprawdę zaczęło się od mojej własnej praktyki złotniczej, bo ja po studiach nie poszłam w tym kierunku teoretycznym, tylko chciałam działać artystycznie więc przeszłam przez różne techniki, aż trafiłam na złotnictwo (Pracownie jubilerska Marty Sztuk Kilka). I tak naprawdę też był to przypadek, bo przeglądając gazetkę, taką branżową, natknęłam się na Muzeum Biżuterii w Pforzheim w Niemczech. I stwierdziłam, że skoro jedziemy w tamtym kierunku na urlop to wstąpimy. No i to był ten moment, 2016 rok, gdzie ja zakochałam się w tej biżuterii.
Zaczęłam wtedy zgłębiać temat, pisać o niej na blogu. I stwierdziłam, że to jest coś niesamowitego. Z biżuterią zaczęły się łączyć inne dziedziny rzemieślnicze. No i tak po prostu, od nitki do kłębka, wpadłam w ten świat rzemiosła. Więc to właśnie najpierw własna praktyka, a potem zgłębianie tych historii.
MK: A jak się bada rzemiosło artystyczne? Jak się bada biżuterię? Czy to jest trudne? Czy dużo jest źródeł? Jak się w ten świat zatopić, tak zupełnie od samego początku? Bo jak ktoś na przykład nas słucha i myśli sobie: „Marta mówi, że to jest ciekawe, to może ja też się zainteresuję”, to co on ma zrobić teraz? Gdzie on ma to oglądać? Co on ma czytać?
MN: Jest problem, jeśli chodzi o książki w języku polskim ponieważ ich po prostu nie ma. Jeśli są, to są to książki z lat 70., 80. Raz ktoś o tym napisał i później niekoniecznie. Nawet jeśli chodzi o książki tłumaczone na polski. Jest taka książka Judith Miller „Biżuteria”, ale to jest o sztucznej biżuterii czyli takiej nietworzonej z kruszców szlachetnych. I tam jest tylko taki zarys bardzo króciutki o historycznej biżuterii. Więc tak naprawdę zostają książki anglojęzyczne. Ich jest dużo, są bardzo różnorodne.
MK: Z czego to wynika, że w Polsce jest mało, a za granicą dużo?
MN: Myślę, że z jednej strony ze zbiorów z tego, że my nie mamy rodzimych takich naprawdę wielkich nazwisk złotniczych. No bo Fabergé skojarzy wiele osób, René Lalique’a skojarzy, Boucherona też, czy Cartiera, jeśli już mówimy o domach jubilerskich. Natomiast u nas nie ma tak wielkich nazwisk.
Możemy mówić o jubilerstwie XX wieku już, ale to też nie są aż takie nazwiska. Myślę, że po prostu bardziej się to tam kultywuje. Oprócz tego, mają po prostu dużo lepsze, większe zbiory. Jest Muzeum René Lalique’a, jest Teatro-Museo Dalí w Hiszpanii, gdzie też może być to zaskakujące, że on miał jakieś wyroby złotnicze. Jest Victoria & Albert Museum w Londynie, które ma świetne zbiory. Można tam siedzieć i obchodzić w kółko tę salę cały dzień, jak ktoś jest maniakiem. Jest Muzeum Biżuterii w Pforzheim, gdzie to jest stosunkowo małe miasteczko, ale ono ma bardzo długą tradycję jubilerską i właśnie tam powstało chyba największe w Europie, a może nawet na świecie, muzeum biżuterii. Więc jest ta baza, jest co oglądać.
MN: U nas jest trudniej, bo nie mamy takich miejsc, gdzie by była stricte biżuteria. Zazwyczaj jest to dodatek. Jest też kwestia traktowania biżuterii.
Biżuteria jest bardzo szerokim tematem, to może być biżuteria taka masowa, modowa, taka która jest bardzo związana z trendami i z tym, co akurat się sprzedaje w sklepach i jest zwykle nieszlachetna. Oczywiście zdarza się też, że jest szlachetna, w sensie ma ten kruszec, ale jest masowo produkowana. Może być biżuteria artystyczna, która już na przykład zaczyna nieść jakieś głębsze treści. Może być artystyczne do noszenia, historyczna… Jest mnóstwo rodzajów tej biżuterii i czasami trudno jest z tym wszystkim się zorientować.
Muzea mają drobne, czasami oddzielne wystawki z biżuterią. I takich kilka jest. I między innymi o nich wspominam w książce. Natomiast to trzeba zbierać sobie skrawki. W tym muzeum to ja mam skarb taki, a w tym muzeum to mają papierośnicę Fabergé, a w tym muzeum to mają troszkę secesyjnych broszek, ale w zasadzie te broszki to są takie sztampowe…No i trzeba dużo samozaparcia żeby to odnaleźć.
MK: Czyli nie ma takiej prostej drogi. Nie ma takich prostych rad, co zrobić. Ale jednak jakoś byśmy chciały zachęcić… Ja też mam dużą słabość do rzemiosła artystycznego, w ogóle do sztuki użytkowej, bardziej mnie ciągnę w stronę porcelany akurat, i trochę książek się pojawiło na ten temat, ale znowu nie tak dużo. Trudno jest polecić coś takiego na początek. A zawsze ktoś pyta, a co mam zrobić na początek? No i właśnie trzeba, tak jak mówisz, chodzić po tych przeróżnych muzeach i szukać. Ale trochę jest tak, że Ty zrobiłaś to za nas – to właśnie jest w drugiej części książki. Dlaczego wybrałaś akurat te muzea, które tam są? Opowiedz o nich, dlaczego te?
MN: W drugiej części książki są cztery polskie muzea. Jest Muzeum Okręgowe w Koninie, a konkretnie wystawa biżuterii, głównie XIX-wiecznej. Jest Muzeum Bursztynu w Gdańsku, jest Muzeum w Płocku, oddział Kamienica Secesyjna i Muzeum Sztuk Użytkowych w Poznaniu.
Ja wybrałam dużo więcej muzeów. Ta książka miała wyglądać inaczej, miała być bardziej o muzeach, czyli wszystkie rozdziały miały być związane z muzeami. Potem się okazało, że w tych muzeach są takie ciekawe rzeczy, że ja bym chciała więcej napisać na przykład o jakimś typie obiektu. Więc się pojawiły rozdziały, które nie były już związane z muzeami. No i to się zaczęło tak rozrastać przez pączkowanie i okazało się, że nie wszystko się zmieści w książce. Zobaczyłam, które rozdziały mam już opisane, które są bliżej końca i wybrałam te cztery.
Również dlatego, że w Koninie jest jedyna w tej chwili w Polsce stała wystawa biżuterii XIX wieku. Nie jest to biżuteria pokroju René Lalique’a. Jest to raczej biżuteria produkowana wtedy prawie masowo. Natomiast bardzo pięknie ilustruje jakie były trendy w XIX wieku, dlatego dość szeroko o niej piszę. Była to biżuteria sentymentalna, patriotyczna lub żałobna. Ja tutaj się skupiłam na sentymentalnej ponieważ gdybym chciała o nich wszystkich napisać, no to cóż, cała książka by wyszła.
Chciałam też to miejsce trochę rozpromować. Konin nie jest dużym miastem, jest nieznany. Hasło „Muzeum Okręgowe w Koninie” niewielu osobom coś mówi, chyba że słoń leśny, bo mają tam słonia leśnego (znaleziono szczątki). Natomiast rzeczywiście warto zobaczyć tę wystawę, szczególnie jeśli już się ma tę podbudowę, np. ktoś najpierw przeczyta rozdział w książce. Jeśli tam pojedzie to zobaczy, że to nie są tylko przedmioty, to nie są tylko ładne rzeczy, które się nosiło w danych czasach, ale że one miały swoją symbolikę.
MK: I Ty to wszystko rozkodowujesz dla nas, prawda?
MN: Tak, staram się. Tam jest dużo więcej oczywiście tych kodów. Natomiast ja wybrałam pojedyncze obiekty, które posłużyły mi do snucia takiej opowieści o sztuce, o symbolice, o tym, w co wierzyli kiedyś ludzie, czego się bali i jak to wszystko się ukazywało w przedmiotach, którymi się otaczali.
Kolejnym miejscem jest Muzeum Bursztynu w Gdańsku. To muzeum było świeżo otwarte po remoncie, po przenosinach i chciałam po prostu zobaczyć jak wygląda. Spodobał mi się sposób narracji w tym muzeum. Tam już nie jest tylko o biżuterii, ale mamy na przykład biżuterię z bursztynu współczesną polską. Więc jest taki akcent bardziej nasz, lokalny. Ale w tym muzeum mamy też bardzo dużo różnych innych przedmiotów z bursztynu.
MK: Na przykład gitara z bursztynu! Ja też byłam w tym muzeum i też zrobiło na mnie duże wrażenie (tu posłuchaj moich wrażeń klik). Przede wszystkim ze względu na to, jak został przystsowany do celów muzealnych budynek spichlerza. Wystawa też jest bardzo interesująca, dosyć kompaktowa, nie jest za duża, ale jest bardzo dużo przeciekawych przedmiotów. Takich, które nie zawsze wiemy do czego służą. Miałaś takie samo wrażenie? Dobrze Ci cię zwiedzało?
MN: Tak, zwiedzało mi się dobrze. Co prawda później dowiedziałam się o tym, że w tej chwili w muzeum jest ciemniej niż było, bo były pewne niesnaski między tym, kto robił oświetlenie a tym, kto konserwuje bursztyn. A bursztyn nie lubi zbyt mocnego światła. Więc teraz w muzeum jest więcej mroku. Natomiast bardzo fajnie ukazali historię bursztynu, od bryły bursztynu i co dalej się z nią działo, co kreatywność ludzka z tym zrobiła.
Tam też jest bardzo interesujący obiekt zwany pomanderem lub pomandrem, bo to jest zagraniczne słowo więc różnie je tłumaczymy i o którym piszę w książce. To dla mnie fascynujący przedmiot, powiązany z bardzo wieloma dziedzinami. To pojemnik na wonności, uogólniając bardzo. I tak naprawdę to ten pomander sprawił, że zdecydowałam, że muzeum pojawi się w książce. Bardzo chciałam o nim napisać, bo to jest takie akcesorium, które rzadko kojarzymy i nie wiemy do czego służy.
MN: Trzecie miejsce to Muzeum Mazowieckie w Płocku. Tam też jest sala związana z biżuterią, z biżuterią secesyjną. Chociaż ja bym powiedziała, że to jest taka biżuteria końca XIX wieku.
MK: I tam tez jest bardzo ciemno.
MN: Tak, dokładnie. Jest tam bardzo fajny przekrój biżuterii końca XIX wieku. My kojarzymy, że koniec XIX wieku to secesja. No nie. Secesja była jednym z nurtów. I tak samo, bardzo dobrze widać to w biżuterii. Nadal była taka klasyczna biżuteria, którą nosiła arystokracja, ale pojawia się też biżuteria secesyjna, którą nosiły bardziej takie awangardowe osoby. Przy tym była jeszcze taka bardziej klasyczna biżuteria, sentymentalna z początku XIX wieku, którą nadal noszono jako pamiątkę. Tak naprawdę tam jest mnóstwo wpływów i nie wszystko będzie secesją i to widać właśnie w Płocku. Nie wybrałam jednak tego muzeum dlatego, że jest tam biżuteria, tylko dlatego, że są tam odtworzone wnętrza secesyjne.
Skupiłam się bardziej na tym, do czego służyły te wnętrza, co w nich było, jak żyli w nich ludzie. My teraz patrzymy na to wnętrze i ono może dla nas być trochę abstrakcyjne. „O jakie ładne krzesełka, ładne mebelki, ładne kolorki”, ale tam żyli ludzie! To jakoś funkcjonowało. Teraz na przykład jak budujemy domy to nie robimy sobie amfilady, przejścia z jednego pomieszczenia do drugiego, do trzeciego. Nie wyobrażamy sobie mieć takich przejściowych pokoi. To jest zupełnie inne życie.
Posłuchaj odcinka Gablotek i zobacz Muzeum Mazowieckie w Płocku (klik)
MN: Są tam oczywiście również największe zbiory secesji, pisałam też historię samego muzeum, jego powstania. Uważam że jest ciekawa, bo muzeum zostało zrobione przeciwko systemowi. Wtedy jeszcze secesja w ogóle nie była w Polsce modna, to było coś kiczowatego, to było coś niechcianego, burżujskiego. A mimo wszystko udało się zebrać te zbiory, jeszcze w czasach kiedy one nie były takie drogie do kupienia. I stworzyć miejsce wyjątkowe.
Chociaż moim ulubionym jest Muzeum Sztuk Użytkowych w Poznaniu, mimo że parę razy mnie zwiodło. Raz było zamknięte, zdarzyło mi się na przykład ominąć niektóre fragmenty, akurat raz te związane ze złotnictwem.
MK: Piszesz że nie dotarłaś do piwnicy. A tam są najważniejsze dla Ciebie rzeczy!
MN: Ja nie miałam pojęcia, że coś tam jest. Jak byłam drugi raz, to pani nam wskazała, że tam na dole jeszcze jest skarbiec. Wchodzę, a tu relikwiarzyk Napoleona. Jest tam troszeczkę zbiorów. Natomiast tak naprawdę lubię to muzeum za różnorodność, za to, że pokazuje że sztuka użytkowa jest szeroką dziedziną.
Bo to jest troszkę tak, że mamy tę sztukę użytkową i wrzucamy tam niemal wszystko, co nie jest malarstwem i rzeźbą. Chociaż tak naprawdę, jeśli weźmiemy nie wiem, takie figurki z Ćmielowa, no to one pod rzeźbę podchodzą w pewien sposób. A jeśli chodzi o jej użytkowość… figurka stoi, ładna jest. Ale nie jest stricte użytkowe. Zresztą tu jest ten problem, czy coś jest użytkowe, użyteczne, czy celowe. W zasadzie wszystkie wyroby ludzkie są celowe. Czy są użyteczne to już różnie. Więc jest też problem z nomenklaturą
MN: Wracając do muzeum w Poznaniu. Za każdym razem tak naprawdę można tam odkryć coś nowego. Jest na przykład kącik japoński, który bardzo łatwo ominąć. Ja mam słabość do Japonii. Wiedziałam, że na pewno chcę wpleść Japonię do książki, ale w taki mniej typowy sposób.
Zresztą to mi przyświecało, że zawsze mam coś takiego, że mogłabym opisać historię tak, jak jest rozdział z jednorożcem: po prostu jednorożec od starożytności do średniowiecza. Ciekawe, ale w zasadzie nudne.
Muzeum Sztuk Użytkowych w Poznaniu jest taką kopalnią wiedzy, właściwie inspiracji. Bo niestety, jak w wielu muzeach, brakuje tej informacji która wciągnęłaby widza który nie wie. Patrzę na coś, jest dziwne. To stworzonko nazywa się qilin, no ale ja nie wiem co to jest qilin. Akurat w Poznaniu jest podpisane jako smok, natomiast gdzie indziej jest informacja że jest to forma jednorożca, chińskiego jednorożca, który w Japonii jest nazywany kirin. Raz to jest smok, raz jednorożec, ogólnie stworzenie mityczne, które ma jakieś swoje własne cechy, czasem ma jeden rug, a czasem wcale nie ma. Kirin, kadzielnica. No dobrze i idę dalej.
MK: Mało informacji dostajemy. Ja też uważam, że to jest problem tych muzeów i tych gablot, do których się podchodzi. Wypatruje się czasem czegoś śmiesznego, zastanawia do czego to służy, nie dostaje się odpowiedzi czy kontekstu więc idzie się dalej. Wydaje mi się, że potrzebna byłaby jakaś edukacja na takim bardzo podstawowym poziomie.
MN: Tak, dokładnie. Bo po pierwsze, mamy w muzeach przedmioty, które już dawno wyszły z użytku. Więc my nie musimy wiedzieć, do czego one służyły. Czasami jest to przedmiot, który służył do czegoś, co wykonujemy i dziś, ale był po prostu tak dziwny, że go nie rozpoznajemy. Dziwny na przykład przez ozdoby, które miał, czy sposób przetrzymywania. Wszystko miało swoje futerały. W ogóle wspaniałe rzeczy to są same futerały do różnych rzeczy. Niewiele z nich przetrwało, przedmiot przetrwał, bo był cenny, był złoty. Natomiast już ten futerał niekoniecznie. Patrzymy na te przedmioty, których nie znamy, które próbujemy skojarzyć z czymś, ale nie dostajemy żadnej informacji.
Wiadomo, nie będziemy siedzieć w muzeum przy każdym obiekcie który nas zainteresował i googlać sobie w komórce co to było. Jednak zwykle w muzeum płynie się między przedmiotami i jeśli nie będzie w nich takiego akcentu zainteresowania, jakiegoś „smaczka”… Nie przy wszystkich obiektach, bo to też nie ma sensu. Tu mamy kolekcję japońską, wyciągnijmy z niej fragment, o co chodzi, co to jest, do czego to służyło. Na przykład zbroja samuraja, ona miała swoją symbolikę.
MN: Rozdział o Poznaniu jest jednym z dłuższych i bardzo wielowątkowych. Zresztą ja zastanawiałam się, jak to ugryźć. W książce oprowadzam po niektórych muzeach ponieważ wnętrze jest na tyle dla mnie interesujące i warte opowiedzenia, że przechodzimy sobie przez kolejne sale, np. w Płocku. Natomiast przejście przez pomieszczenia, które są w Muzeum Sztuk Użytkowych jest niewykonalne dla mnie. Ja nie pamiętałam tego układu ponieważ niechcący przeszłam to muzeum raz od tyłu. Nie pamiętałam gdzie co jest. Więc zaczęłam przeglądać zdjęcia.
Tutaj jakaś krewetka, tutaj kilin, tutaj żurawie, tutaj satyry, a tutaj smoki, jednorożce i inne fantastyczne stworzenia. To w takim razie one będą nas oprowadzać po tym muzeum. Napisałam więc o wielu różnych stworzeniach w ikonografii. One tak naprawdę pokazały mi, jak o tym muzeum opowiadać.
Jak opowiedzieć więcej niż tylko to, że w tym muzeum to mamy to, to i to i zobaczymy sobie kielich z kokosa na przykład, albo grzebień z szylkretu czyli ze skorupy żółwia szylkretowego – tak pisane są katalogi muzealne. To zobaczymy sami jak pójdziemy. I tyle informacji akurat będziemy mieli w podpisach. Natomiast ja chciałam żeby to było coś więcej. Chciałam pokazać, że te przedmioty z czegoś wynikają, że mają jakąś historię, że czasem ta historia jest bardzo daleka, tak jak przy jednorożcach.
Przy jednorożcach zagalopowałam się aż do Indii i eposu o Gilgameszu, do różnych wierzeń, bo okazało się, że ta historia jest dużo głębsza niż tylko to, że w starożytności był i był uważany za zwierzę prawdziwe. Nikt go nie widział, ale zwierzę prawdziwe. I nie był mylony wcale z nosorożcem. Bo to trzeba wziąć pod uwagę, że oni odróżniali te dwa gatunki.
MK: To w takim razie czy pomysł na to, żeby napisać książkę pojawił się podczas zwiedzania któregoś z tych muzeów? Kiedy on się pojawił? Dlaczego napisałaś tę książkę?
MN: Pomysł nie był mój. Mój mąż, nie wiem co to była za sytuacja, pamiętam tylko, że siedzieliśmy w sypialni. Powiedział: napisz książkę. Albo: powinnaś napisać książkę.
Tak, jasne! Co prawda on myślał raczej o książce jubilerskiej, takim poradniku dla twórców, ale uznałam, że mam jednak za małe doświadczenie złotnicze żeby dzielić się taką wiedzą. Natomiast miałam taki cykl wpisów na blogu „Podróże śladami rzemiosła”. I tam opisywałam właśnie te muzea, po których już podróżowałam, rzeczy, które mnie zafascynowały.
I tak myślałam, że może coś w ten deseń. Tyle muzeów zwiedziłam, to może jakieś europejskie muzea. Ale to był koniec 2019 roku, zaraz zaczęła się pandemia, więc ten pomysł odłożyłam. Minął rok. Wróciłam do tematu, może polskie muzea w takim razie. No i minął rok. I w zasadzie tyle, że zaczęłam pytać o ewentualne zezwolenie na użycie zdjęć, bo czasami są w muzeach depozyty, no i takich rzeczy czasami nie może na przykład reprodukować w książkach. To jest coś o czym się nie myśli, więc wolałam spytać.
MK: Pamiętam jak spotkałam cię po raz pierwszy na żywo i to było Forum Sztuki Złotniczej w Poznaniu. Przedstawiłaś prezentację, która była najpiękniejsza ze wszystkich. Wizualnie była doskonała i pamiętam, że to były twoje fotografie biżuterii. Chyba pierwszy raz widziałam tak dobrze sfotografowaną biżuterię, w takich trudnych miejscach, ciemnych i przedziwnie oświetlonych. Wydaje mi się, że jakaś baza fotograficzna była. W książce użyłaś swoich zdjęć. Jak wygląda kwestia praw autorskich?
MN: Jeśli zbiory są publiczne, w sensie na przykład w instytucjach publicznych to wtedy nie ma problemu. Inaczej jest jeśli są to depozyty. Wtedy możemy oglądać na żywo, ale już w książce nie.
Bardzo mi pomogło właśnie to, że ja fotografuję swoją biżuterię. Więc gdzieś to zaznajomienie z aparatem mam. I rzeczywiście ta baza zdjęć się przydała.
MK: Co dalej z książką?
MN: W 2022 roku stwierdziłam, że w zasadzie to już ogłosiłam, że ją piszę, więc może przydałoby się jednak ją napisać. I wtedy trafiłam na taki kurs pisania BookFlow i to był strzał dziesiątkę. Były co tydzień spotkania, gdzie się zdzwaniają osoby, które biorą udział w kursie, a potem przez dwie godziny my jesteśmy w takim zawieszeniu na Zoomie i piszemy. I to rzeczywiście pozwoliło mi ruszyć. Siadałam co tydzień i pisałam. Ja piszę ręcznie, notatki robię ręcznie. Pomagają mi kotki, czyli leżą na notatkach. I jak zaczynam to jestem w stanie tak dwie godziny pisać, nie więcej. Tak jakby wyczerpują się zdania. I później przepisuję to do komputera. Potem mnóstwo porównywania, sprawdzanie z notatkami i tak dalej, i tak dalej. No więc wtedy ruszyłam. Znalazłam redaktorkę, która sprawdzała rozdziały na bieżąco. I to było super, to było bardzo rozwojowe. Miałam jej uwagi więc mogłam je w dalszych rozdziałach uwzględniać, uczyć się po prostu.
Minął 2022 rok, książka nie była skończona. Połowę rozdziałów wyrzuciłam, bo stwierdziłam, że jest za dużo. Dalej pisałam. W międzyczasie kurs się skończył, ale dwie koleżanki chciały pisać dalej, więc my się po prostu zdzwaniałyśmy. To też było bardzo pomocne, takie motywujące. Miałam chwile zwątpienia.
MK: Dopadł cię syndrom oszusta?
MN: Syndrom oszusta towarzyszy mi całe życie we wszystkich moich działaniach, niestety. Zwątpienie, po co? Czy ktoś będzie chciał to czytać? Czy to, co piszę, jest ciekawe? Czy sposób, w jaki piszę jest ciekawy? Że może to nie jest dobry pomysł.
Miałam taką sytuację, ja ją uznaję teraz za anegdotkę natomiast wtedy ona była bardzo bolesna. Mam newsletter „Listy od Jednorożca” i tam postanowiłam, że będę się dzielić fragmentami książki, akapitami rozdziałów, jeszcze zanim książka wyjdzie.
To był pierwszy mały akapit, którym się podzieliłam. Dałam też taką możliwość, że można w anonimowej ankiecie dać mi znać, czy fragment był zrozumiały, czy może coś tam nie gra, czy się podobał czy chce się wiedzieć więcej. Dostałam różne odpowiedzi. Od dwóch pań skrajne. Jedna napisała że mój styl pisania jest frymuśny. Natomiast druga stwierdziła, że jest patetyczny i do tego dodała, że jeśli książka będzie składała się z takich osobistych wynurzeń, to ona nie da rady tego czytać. Dla mnie to było takim obuchem w łeb.
Ale musiałam to przeboleć, pomogło mi trochę to, że właśnie wtedy odezwała jedna z koleżanek żeby pisać dalej razem. Najlepsze jest to, że jedna z nich przeczytała ten rozdział nie wiedząc, że to jest ten rozdział gdzie jest ten fragment, bo historię znała. Zaznaczyła, że to jest jej ulubiony akapit i że ona od razu by chciała pojechać do tego muzeum. No i się okazało, że mam trzy osoby, trzy zupełnie odmienne opinie i że ja muszę pozwolić tym osobom na to, żeby one mogły mieć te opinie. To nie były obraźliwe opinie, one po prostu dla mnie były, te dwie pierwsze, bolesne. Teraz jestem w stanie już podejść do tego jako do anegdotki, natomiast wtedy, to było takie tąpnięcie.
MK: Ale nie zahamowało Cię?
MN: Na chwilę tak. Natomiast ja mam takie podejście w różnych dziedzinach że dobra, rób swoje. Chciałam tę książkę napisać! Ona zresztą dalej ewoluowała. Męczyłam się z jednym rozdziałem 4 miesiące, on nie wszedł do książki. Trzy razy podchodziłam do niego, napisałam trzy razy ręcznie. Nie przepisałam tego do komputera nawet. Odłożyłam, pisałam jakiś inny rozdział, potem wróciłam. I napisałam tak, że uznałam, że to jest to. Ja chcę, żeby te rozdziały tak wyglądały, żeby to była opowieść, która nie jest oczywista. Żeby one zaskakiwały. Ten rozdział, który nie wszedł to mogę powiedzieć, że zaczyna się od soli która się odkłada na wąsach marynarzy. No i nie wiemy o chodzi. Co to będzie za historia?
MN: Pozwoliłam, żeby te rozdziały sobie ewoluowały. Dlatego mnóstwo rzeczy, które jest w pierwszym tomie – ja tego w ogóle nie planowałam. To te przedmioty mnie wybrały. Naprawdę jest tak, że muzea powiedzmy wybrałam, bo musiałam tam pojechać. Mam jeszcze w zapasie kilkanaście tych muzeów. I w zasadzie dwa już mam skończone, i jeden rozdział właśnie z tą solą na wąsach, który też nie wszedł – one są już do drugiego tomu. Natomiast te przedmioty, które się pojawiły, one często pojawiały się na zasadzie: na przykład w Muzeum Bursztynu w Gdańsku jest róg jednorożca. No to trzeba coś o jednorożcach napisać. To był akapit.
Ale szukając książki o modzie, ja zawsze jak szukam książek sprawdzam co sprzedawca ma jeszcze w zanadrzu, zobaczyłam książeczkę „Fenomen jednorożca w Polsce”. Przeczytałam, napisał ją profesor medycyny. Była fascynująca. I postanowiłam, że będzie cały rozdział o jednorożcu. Jednorożec się rozrósł. Jednorożec rozrósł się na tyle, że stał się tytułem książki.
To też była burza dwóch mózgów. Przyszłam do męża i powiedziała: „No nie, mi się tytuł książki nie podoba!”. Pierwotnie książka miała taki roboczy tytuł „Wędrówki śladami piękna”. Trochę górnolotny za bardzo i taki trudny do zapamiętania nic charakterystycznego, no ale musiałam o niej jakoś mówić. Potem stwierdziłam, że może po prostu użyję nazwę mojej pracowni złotniczej czyli Sztuk Kilka. Hasło jest ok, natomiast ze względu na to, że jest tak już zżarte z tą moją działalnością złotniczą, no to też mi nie grało. Przyszłam, mąż mył garnki i nie mógł uciec i mówię, zróbmy burzę mózgów. Zaczęliśmy rzucać hasła. I w pewnym momencie on mówi: „jednorożec”, jasne, „jednorożec w muzeum” i on to odwrócił „muzealny jednorożec” i wtedy pomyślałam, że to jest to.
Zresztą ten podtytuł „kurioza i osobliwości” to też nie było od razu. Ja nie wiedziałam, że ja piszę o tym. Nazwa „muzealny jednorożec” powstała w lipcu 2003, we wrześniu założyłam konto na Instagramie o tej samej nazwie. I dwa miesiące później Paulina z konta @przewodnikhisteryczny, udostępniła jakiś mój post i napisała, że jej kunstkamerowe serduszko mocniej bije na tę treść. Ona właśnie określiła, o czym ja piszę! To są kurioza i osobliwości.
Mogę mówić co będzie w drugim tomie, mam pewne założenia, ale to może popłynąć zupełnie w innym kierunku. Tak samo było w tym tomie. Gdyby ktoś mnie zapytał co będzie w tym tomie, to wiedziałabym że będzie coś o złotnictwie, o Japonii, o Arts and Crafts, że to jest coś, co mnie interesuje, bo ten ruch chciał odnowić rzemiosło. Natomiast inne tematy, one pojawiły się samoistnie, gdzieś tam na marginesie i potem urosły do dużych tematów.
To też dlatego, że pomyślałam: „jeśli to jest temat na marginesie i o nim mówi się rzadziej, to może warto w takim razie o nim napisać!” Skoro ja o nim nie słyszałam, a mam, powiedzmy to wykształcenie kierunkowe, no to warto żeby inni się dowiedzieli, że coś takiego w ogóle było. Jest też parę niuansów. Obalam niektóre teorie, a może nie tyle obalam co nie do końca zgadzam się z tym, co powtarzają inni i też mówię dlaczego i o co w tym chodzi.
MK: Ty jesteś bardzo ważna w tej książce. Ta książka jest opisem Twoich zainteresowań. Ale w tym wszystkim są jeszcze czytelnicy i czytelniczki. Dla kogo jest ta książka?
MN: Tak naprawdę dla ludzi ciekawych. Staram się pisać tak, żeby nie trzeba było mieć wykształcenia kierunkowego. Jest dla osób ciekawych tego, co ich otacza, ciekawych przeszłości, historii swoich przodków pokazanych przez przedmioty. Dla osób, które chcą odpocząć od wirtualnego świata, bo te przedmioty, które opisuję są przecież realne.
Dzięki temu, że opisuję to, co jest w polskich muzeach, to można sobie zaplanować wycieczkę, pojechać i je zobaczyć. Już parę osób mi pisało, że inaczej patrzy na przedmioty.
MK: To jest ogromna satysfakcja, no chyba o to chodziło w tej książce też, żeby zmienić tę optykę!
MN: Tak, o postrzeganie zarówno przedmiotów jak i muzeów czy rzemiosła szerzej mówiąc. Dostaję takie wiadomości, że ta książka jest potrzebna. To są takie wiadomości które mówią, dobra pisz drugi tom.
MK: Oczywiście, że warto. Szybko powiedz co w drugim tomie, to już trochę wiemy, ale może trochę więcej i kiedy będzie ten drugi tom?
MN: No nie wcześniej niż za dwa lata. Mam w planie, że zacznę od stycznia. Znając mnie, to po prostu te trzy rozdziały, które już mam, znowu do nich zajrzę i niechcący coś dodam. Drugi tom będzie o podróżowaniu. O podróżowaniu nie zawsze takim jak nam się kojarzy podróżowanie, czyli z czymś miłym, z odkrywaniem poznawaniem różnych kultur, miejsc. Raczej z takim odkrywaniem nie zawsze przez różowe okulary, co to podróżowanie nam dało, ale co też mogło nam zabrać. Jak mogliśmy skrzywdzić inne narody, bo chodzi mi też o takie wielkie podróże tak zwane odkrywanie lądów i innych kultur.
Będzie o podróżowaniu takim realnym jak i nierealnym. Mamy to podróżowanie realne, np. Kolumb do Ameryki (wiadomo, on do Indii płynął, ale do Ameryki dopłynął). Natomiast jak weźmiemy starożytne pisma to niby ktoś gdzieś był, ale w zasadzie to nie był, ale opisał jakie stworzenia tam istnieją. Co powstało przez fikcyjne podróżowanie, czyli co wymyślili ludzie, jakie stworzenia, jakie dziwne kraje, zwyczaje. Pięknie to widać w iluminacjach średniowiecznych. No i Sobór Trydencki, tu się dziwnym trafem też wplecie, bo on bardzo pozmieniał w ikonografii.
MK: Nie zdradzaj nam wszystkiego żeby nam jeszcze coś zostało.
MN: To wszystko może się zmienić! Biorąc pod uwagę, jak bardzo zmieniała się ta książka, od książki która miała być w zasadzie o muzeach do książki która nie jest o muzeach, ale bardzo się na nich opiera… Tu też może być bardzo różnie. Mam już parę takich, powiedzmy, tematów które bardzo bym chciała poruszyć bo nie zmieściły się w pierwszym tomie, no i mam nadzieję, że mi się uda.
MK: My też mamy nadzieję, że się uda. Ja mam nadzieję. Bardzo dziękuję!
MN: Dziękuję!