6 stycznia 2024

Mój muzealny TOP 2023

W tym odcinku dzielę się najlepszymi muzealnymi wspomnienia z 2023 roku. Wystawa w zamkniętym Rijksmuseum, zaskakująco mi bliskie malarstwo z dalekiej Północy, wizyta w Casa Azul Fridy Kahlo w Łazienkach, setki japońskich drzeworytów na koniec roku i poznawanie pracy muzealników od kulis. Czemu to one są w moim muzealnym topie 2023 roku?

To już 3 muzealny top, którym się z Wami dzielę. Czy 3 razy to już tradycja? Chyba tak, a więc tradycyjnie – opowiem wam o 5 moich największych muzealnych zachwytach ostatnich 12 miesięcy.

I, podobnie jak rok temu, robię to żeby uporządkować wspomnienia, ale też żeby podpowiedzieć Wam gdzie i co warto zobaczyć. Może moja opowieść zachęci Was do odwiedzenia muzeum, które trafi do Waszego muzealnego topu w przyszłym roku? Kto wie! Zobaczymy!

A tymczasem zabieram Was do zimnego, wietrznego Amsterdamu na jedną z najważniejszych wystaw, które widziałam, nie tylko w tym roku, ale pewnie w życiu.

1. Vermeer w Amsterdamie i artystki z Rijksmuseum

Chodzi o wystawę Vermeera w Rijksmuseum w Amsterdamie. Ta wystawa to było historyczne wydarzenie. Nigdy nie można było zobaczyć na raz, w jednym miejscu, tylu obrazów Vermeera. Tylu, czyli 28 z ok. 37, które namalował.

Obrazów jest niewiele, można tak powiedzieć jeśli porównamy jego dorobek np. z twórczością innego wielkiego barokowego holenderskiego malarza – Rembrandta. Przy setkach prac Rembrandta, lista obrazów Vermeera wydaje się skromna, ale są to prace ponadczasowe, które przyciągają ludzi z całego świata, co udowodniły tłumy na wystawie.

Bilety wyprzedały się błyskawicznie, a ja za długo zwlekałam i było naprawdę bardzo blisko, a w ogólnie nie obejrzałabym tej wystawy. Na szczęście się udało, wszystko dzięki mojej przyjaciółce Ani. Rijksmuseum zorganizowało specjalnie zwiedzanie po godzinach zamknięcia muzeum dla pracowników holenderskiej firmy, w której Ania pracuje. Mogła zabrać osobę towarzyszącą – i to byłam ja! Nie tylko udało nam się zobaczyć wystawę, ale mogłyśmy ją oglądać bez tłumów, na które wszyscy tak mocno narzekali.

Obrazy przyjechały do Amsterdamu z całego świata: z Berlina, Paryża, Tokio, Waszyngtonu, Nowego Jorku… To było niesamowite móc je zobaczyć razem. I to w takiej pięknej aranżacji. Było elegancko – dzięki draperiom na ścianach, równocześnie nie miałam wrażenia przepychu. Ściany pomalowane były na ciemne, głębokie kolory – purpurę, granat. Przed obrazami zamontowano barierki pokryte miłym w dotyku materiałem żeby można było się oprzeć, nachylić w stronę obrazów i oglądać detale

Oglądanie Vermeera z bliska to duże przeżycie. ŻADNA reprodukcja nie oddaje niebieskości fartucha Mleczarki. Był taki moment, że zostałyśmy z pracami Vermeera same. Tylko my dwie i „Widok Delft”. Wokół cisza, spokój… okazało się, że wtedy bohaterowie Vermeera mówią najgłośniej! To było absolutnie niezapomniane przeżycie: ta chwila i cała wystawa!

Jedynym rozczarowaniem był katalog z reprodukcjami pozbawionymi koloru – tego Vermeerowi nie można robić!

Kolejnego dnia zwiedziłyśmy stałe wystawy muzeum, obie byłyśmy już w Rijksmuseum wcześniej, ale nie ma to większego znaczenia. Kolekcja jest taka duża i zróżnicowana, że można byłoby odwiedzać muzeum codziennie i pewnie za każdym razie znajdować inny interesujący wątek, artystę czy przedmiot. Ja tym razem skupiłam się na szukaniu artystek.

Sztuka tworzona przez kobiety to temat, na którym skupiam się już od dłuższego czasu. Od ponad roku prowadzę webinary o artystkach z różnych epok i krajów na Iskrze – Platformie Kreatywnych Kobiet i przy okazji przygotowywania się do tych spotkań, sporo czytam, oglądam i zagłębiam się w tę część historii sztuki, o której do tej pory mówiło się i pisało niewiele. Na szczęście to się zmienia.

Częścią tej zmiany są też działania muzeów, Rijksmuseum uzupełniło na przykład ekspozycję w swojej najważniejszej galerii – Galerii Honorowej o obrazy barokowych malarek – Rachel Ruysch i Judith Leyster.

W kolejnych salach szukałam i znajdowałam prace kobiet, urocze koty Henriëtte Ronner-Knip, kolorowe, zabawne szkice Gesiny ter Borch, egzotyczne rośliny Marii Moninckx  i doskonałe autoportrety i portrety, w tym ten który wyjątkowo mi się spodobał – „Portret młodej Włoszki z psem Puckiem” Thérèse Schwartze.

To przepięknie namalowana scena rozmowy, bo mimo że nie padają żadne słowa, to ja widzę tu rozmowę. Włoszka i Puck intensywnie na siebie patrzą. Czasem nie trzeba nic mówić, a wszystko wiadomo, szczególnie w rozmowach z psami. I to właśnie ta niewidoczna gołym okiem nić porozumienia jest dla mnie tematem tego obrazu.

Sporo artystek spotkałam też na wystawie, która jest moim kolejnym zachwytem 2023 roku.

2. Przesilenie w Muzeum Narodowym w Warszawie

Mimo, że wystawę „Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910” widziałam już prawie rok temu, w styczniu, to bardzo dobrze pamiętam fascynację, która towarzyszyła mi kiedy ją oglądałam. Myślę, że to dlatego, że niewiele wiem o sztuce Północy, to malarstwo jest dla mnie wciąż nowe, świeże. I chociaż  w tym z przełomu wieków można znaleźć podobieństwa do malarstwa polskiego z tego czasu to klimat tych prac jest jednak trochę inny.

„Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910”  to była pierwsza w Polsce tak duża wystawa sztuki Północy i to z czasu jej rozkwitu. Do Muzeum Narodowego w Warszawie przyjechały obrazy z najważniejszych nordyckich muzeów. I kiedy je oglądałam to okazało się, że Północ nie jest wcale biała ani szara, że mieni się wieloma kolorami i jest pełna światła.

Ale nie doceniłabym w pełni tych obrazów gdyby nie Emiliana Konopka, która oprowadziła mnie po tej wystawie. Emiliana jest historyczką sztuki specjalizującą się w sztuce Północy i współpracowała przy powstawaniu tej wystawy. Dzięki opowiedzianym przez nią historiom krajobrazy Północy i portrety jej mieszkańców ożyły.

Ale tak naprawdę te obrazy nie potrzebują kontekstu żeby się podobać. Mnie ta wystawa zrobiła ogromny apetyt na podróż do Skandynawii i odwiedzenie szwedzkich i norweskich muzeów. Pokazała mi też ile jest jeszcze przede mną w historii sztuki do odkrycia. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję zobaczyć to malarstwo Północy na żywo, nie wahajcie się ani chwili. A  jeśli macie ochotę posłuchać jak opowiada o nim Emiliana to odsyłam Was do 32 odcinka Gablotek – Emiliana była jedną z jego bohaterek.

3. Casa Azul Fridy Kahlo w Łazienkach

„Kolor życia. Frida Kahlo” w Podchorążówce w Łazienkach to była bardzo mała wystawa, ale jeśli uważnie się ją zwiedzało to można się było bardzo dużo o Fridzie dowiedzieć. Po przeczytaniu kilku recenzji, na czele z tą z Polityki o wymownym tytule „Bida Frida”, mój entuzjazm był umiarkowany. Tymczasem wystawa mnie pozytywnie zaskoczyła!

Do zobaczenia były tylko 3 obrazy i stąd opinia, że „biednie”. Pierwszy to właściwie kolaż  – „Tam wisi moja sukienka”, portret bez twarzy, pocztówka z Nowego Jorku, w którym Frida nie chciała być i tęskniła za Meksykiem. Dwa kolejne to „Kokosy” i „Martwa natura z arbuzami” obrazy z ostatnich lat życia. Frida cierpiała po kolejnej poważnej operacji, a jej codziennością było łóżko i duże dawki leków przeciwbólowych. W tym dwóch pracach mocno dojrzałymi owocami (może przejrzałymi?), w których można wypatrzeć ludzkie rysy Frida opowiada o przemijaniu.

Oprócz obrazów na wystawie były archiwalne zdjęcia i film z jej domu – Casa Azul. Na dłużej zatrzymała mnie  kartka z dziennika artystki, na której wypróbowywała kredki i opisywała z czym kojarzą jej się ich kolory. Na koniec, w ostatniej sali można było stworzyć własny kolaż z obrazów Fridy, a po wyjściu zrobić zdjęcie w przestrzeni inspirowanej patio jej domu w Meksyku.

Wystawę obejrzałam w doskonałym towarzystwie dziewczyn z Iskry – Platformy Kreatywnych Kobiet. Frida była bohaterką jednego z pierwszych webinarów, które tam prowadziłam. To, że teraz obejrzałyśmy razem, na żywo, jej obrazy to było naprawdę niesamowite! To z kim ogląda się sztukę ma ogromny wpływ na to jak się ją odbiera i zapamiętuje. I chyba tak właśnie jest w tym przypadku, dzięki dziewczynom ta wystawa Fridy znajduje się w moim tegorocznym topie.

4. Setki japońskich drzeworytów na koniec roku, czyli wystawa „Hiroshige 2023. Z kolekcji Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego” w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie

Kiedy tylko dowiedziałam się o tej wystawie od razu zaświeciły mi się oczy. Przyciągnął mnie oczywiście tytułowy Hiroshige – najważniejszy, a na pewno najbardziej znany XIX-wieczny japoński artysta. Zakochałam się w jego drzeworytach od pierwszego wejrzenia kilka lat temu, i z każdą kolejną grafiką, którą oglądałam moja fascynacja rosła. Rozszerzyła się też na innych twórców. Absolutnie nie dziwię się Vincentowi van Goghowi i innym europejskim artystom końca XIX wieku, którzy zapragnęli malować jak Japończycy i zainspirowali się estetyką dalekiego wschodu. To zjawisko – japonizm –  czyli wpływ sztuki japońskiej na sztukę europejską widoczny jest też na wystawie.

Oprócz drzeworytów Hiroshige na ścianach wiszą prace młodopolskich artystów, Fałata, Ruszczyca i Stanisławskiego, w których dobrze widoczna jest fascynacja japońską estetyką. Jedno to wiedzieć, że tak jest, a drugie to widzieć. Dlatego to bardzo ciekawy element tej wystawy.

Grafiki Hiroshigego to krajobrazy pokazujące Japonię w różnych porach roku, mnie podobały się szczególnie te, na których  pada śnieg albo deszcz. Zaskoczyły mnie kadry, np. pokazanie rzeki zza postaci wioślarza kierującego tratwą, na której Hiroshige płynął. Większość prac oglądałam z nosem przy samych szybach, w które oprawione są grafiki, żeby nie umknął mi żaden szczegół.

Jest ich mnóstwo, a niektóre, tak jak miny gości XIX-wiecznej japońskiej restauracji, są rozbrajające! Najbardziej rozbrajający był jednak cykl grafik – porad, dla grających w zabawę w cienie „kage-e”. Hiroshige swoimi pracami podpowiada jak ustawić ciało żeby oświetlone tworzyło m.in. cień góry Fudżi.

Oglądanie „Hiroshige 2023” to naprawdę cudowne przeżycie. Nie wykluczam, że na to jak odebrałam wystawę wpływ miało przepyszne śniadanie w japońskim stylu, które zjadłam w muzealnej kawiarni z widokiem na Wawel przed wejściem. Ale, nawet jeśli pominiecie kawiarnię (czego nie polecam), to myślę, że będziecie się na niej dobrze bawić. Wystawa trwa do maja 2024, warto ją zobaczyć. To piękna, trochę straszna, a miejscami zabawna podróż do XIX-wiecznej Japonii!

Mnie podobała się tak bardzo, że wróciłam do domu z przepięknie wydanym katalogiem. Przy okazji, jeśli będziecie w Muzeum Manggha, to koniecznie zajrzyjcie do sklepiku, ich pocztówki to jedne z najpiękniej wydanych muzealnych kartek jakie miałam w ręku.

Więcej o wystawie na stronie muzeum.

5. Poznawanie kulis pracy muzealników

Są w muzeach takie miejsca, które szczególnie mnie fascynują. To pomieszczenia, do których zwiedzający zwykle nie ma dostępu: magazyny, biura, gabinety i łączące je korytarze – czyli „zakulisy”. Niedostępne, tajemnicze i przez to atrakcyjne. Przynajmniej dla mnie.

W tym roku, dzięki pracy nad podcastem „Muzealnicy mówią”, który realizowałam dla Narodowego Instytutu Muzeów, udało mi się kilka takich miejsc odwiedzić. Bohaterami podcastu „Muzealnicy mówią” są muzealnicy, laureaci Sybilli – najważniejszego muzealnego konkursu w Polsce, takich muzealnych Oscarów.

W lato jeździłam po Polsce i rozmawiałam z nimi o wystawach, katalogach, warsztatach, a przede wszystkim o kulisach ich pracy. Spotykałam się z nimi w miejscach, w których na co dzień pracują, biurach pełnych przeróżnych pomocy edukacyjnych i książek – tak jak to było w przypadku Muzeum Architektury we Wrocławiu, albo w przestronnych gabinetach z antycznymi meblami i obrazami najważniejszych polskich artystów na ścianach – tak jak było to w przypadku rozmowy z dyrektorem Wawelu.

Odwiedziny na Wawelu były wyjątkowe również dlatego, że dyrektor pokazał mi i to jeszcze przed otwarciem dwie przestrzenie – jedną z sal wystawy „Obraz złotego wieku”, ekspozycja była jeszcze w budowie i drugą, fragment nową trasę podziemnej wraz ze średniowieczną studnią. Chodź zwiedzanie odbyło się w biegu i było raczej szybkim przeglądem nowości wawelskich, to i tak zrobiło na mnie duże wrażenie.

Zresztą podobnie jak oprowadzanie po Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Tak się złożyło, że muzeum w tym dniu było zamknięte i w salach oprócz mojej rozmówczyni i mnie nie było nikogo. Obrazy, modele statków, gabloty z bronią i plener w takich okolicznościach wyglądały wyjątkowo! Oprócz wnętrz muzeum, obejrzałam także nowiutki magazyn studyjny – przestrzeń w której znajdują się m.in. warsztaty konserwatorskie i wystawa jedyna taka w Polsce strojów nurkowych. Więcej informacji o muzeum na stronie internetowej.

Uwielbiam muzealny „zakulisy” i tak się składa, że kolejne odwiedzę już niedługo, bo pracuję właśnie nad drugim sezonem podcastu „Muzealnicy mówią”.