Rozmowy o muzeach – rok podcastu
W tym odcinku świętujemy 1. rok Gablotek i to w doborowym towarzystwie! Trzy wyjątkowe kobiety, które rewelacyjnie opowiadają o sztuce: Alicja Francikowska, Emiliana Konopka i Joanna Żelazińska, z okazji urodzin podcastu opowiedzą o… muzeach! O muzeach w pandemii, o tym co można poprawić w polskich muzeach, o swoich muzealnych wspomnieniach i ulubieńcach.
To odcinek specjalny, w którym świętujemy rok Gablotek. I to świętujemy w doborowym towarzystwie, bo oczywiście jesteście Wy, słuchacze, którym ogromnie dziękuję za ten cały rok i za wszystkie miłe słowa, i wszystkie sugestie i rady. To takie oklepane, ale naprawdę czasem jedno zdanie, nawet informacja o tym, że ktoś poświęcił kwadrans i był ze mną i historią którą opowiadam i że mu się podobało, potrafi zrobić dzień. I za to właśnie, że jesteście tam po drugiej stronie bardzo dziękuję. Ale tym razem nie jesteśmy sami – tylko Wy i ja, ale mamy gości. Zaprosiłam do tego rocznicowego odcinka trzy historyczki sztuki, które poznała na przestrzeni ostatniego roku- to są moje podcastowe towarzyskie odkrycia – Alicja Francikowska, Emiliana Konopka i Joanna Żelazińska!
Gdyby nie Gablotki to pewnie bym albo na nie nie trafiła, ale obserwowała z bezpiecznego dystansu, czyli zza nieśmiałych serduszek na Instagramie. Te znajomości to jest naprawdę duży bonus, coś czego zaczynając robić podcast kompletnie się nie spodziewałam. A dziś ogromnie się z nich cieszę.
Alicja prowadzi profil na Instagramie @francuskasztuka, jest romanistką i uczy języka francuskiego. A poza tym uwielbia sztukę, przede wszystkim francuską, ale nie tylko.
Emiliana jest historyczką sztuki i skandynawistką, to się pięknie przeplata i zaowocowało powstaniem Utulę_thule, strony internetowej o Islandii (edit 2023: Emiliana od 2022 roku pracuje w ambasadzie islandzkiej!). Emiliana opowiada też o kulturze nordyckiej na Instagramie i na YouTube.. To świetna specjalistka, z ogromną wiedzą i pasją.
Joanna jest historyczką sztuki, twórczynią podcastu Przed Obrazem, o muzeach, ale śmiejemy się, że dobrze podzieliłyśmy się tematami, chociaż nieświadomie, bo ona w swoich odcinkach oprowadza głównie po dużych zagranicznych muzeach, po Luwrze, Musee d’Orsay i ostatnio po Muzeach Watykańskich. A nawet kiedy jest w Muzeum Narodowym w Warszawie w jednym z sezonów to nie wchodzimy sobie w drogę. Przed obrazem ma też swoją stronę internetową i profil na Instagramie.
Wszystkie trzy dziewczyny są zakochane w tym co robią i są w tym naprawdę dobre. Jeśli je znacie to świetne, jeśli nie, to cieszę się, że je poznacie akurat w tym urodzinowym odcinku Gablotek.
A o czym będzie? O muzeach, oczywiście. Zaczynamy nostalgicznie. Zapytałam Alicję o jej pierwsze muzealne wspomnienie. I Alicja bardzo zaskoczyła mnie odpowiedzią, bo opowiedziała o najgłupszej reklamie, którą widziała w życiu:
Tak mi się wydaje, że chyba w latach 90. była taka (naprawdę przepraszam) durna reklama… Były dzieci w muzeum i przewodniczka nudno opowiadała o obiekcie, który znajdował się w gablotce. Mówiła irytującym głosem: „Zwróćcie uwagę na tę wazę!” wtedy wyskakiwał jakiś tygrysek z czipsów i on uratował te dzieci przed nudną lekcją w muzeum. Ta reklama zapadła mi w pamięć. I teraz tak sobie myślę, że jeżeli pierwsza myśl która przychodzi dzieciom z lat 90. kiedy słyszą słowo „muzeum” to ta reklama to jest to bardzo krzywdzące. Uważam, że producenci tych czipsów powinni płacić odszkodowanie tym dzieciom i muzeom!
Pamiętacie tę reklamę? Ja tylko tak przez mgłę, na szczęście. I na szczęście Alicja ma też dobre muzealne wspomnienia, a w nich w roli głównej występują białe rajtuzki, tiszert z Guernicą i uniform.
Takie muzeum które mnie powaliło to National Gallery w Londynie. I już mówię dlaczego. Moi dziadkowie kolekcjonowali dla mnie „Wielką kolekcję sławnych malarzy”. Za 20 zł była książka a4 w twardej oprawie do tego płyta DVD, gdzie przewodnik opowiadał o danym artyście – taka metoda vasarińska. Opowieść o sztuce przez biografię artystów. Mam do tej metody ogromny sentyment.
Uwielbiałam te książki oglądać, chyba w 4 klasie babcia zaczęła taką prenumeratę. Nawet jeśli nie czytałam treści to oglądałam obrazki, niewiele mogłam z tej treści rozumieć.
Pamiętam, że później kiedy byłam w 6 klasie odwiedziliśmy wujka który mieszkał w Anglii i wziął nas na wycieczkę po Londynie.
Moje pierwsze wrażenia były takie: ja się wzruszałam, zachwycałam się, że te obrazy które oglądałam sobie w moje małej mieścinie, u dziadków w mieszkanie, że ja je widzę na żywo. Chodziłam po tym muzeum i się bawiłam, wymieniałam: „ten obraz był w tomie 7, ten był w tomie 20…”. Chodziłam sobie tylko z wujkiem.
Mam też takie wspomnienie, że mój malutki wtedy brat miał takie białe rajtuzki, zbulwersowało mnie to że usiadł na kolanach mamy i był zmęczony i się pokładał. Zaskoczyło mnie jak można się nie interesować byciem w muzeum. Jaki brak tolerancji ze mnie wyszedł!
Ja bardzo lubiłam mojego wujka i bardzo się cieszyłam, bo mu zaimponowałam. Staliśmy przy obrazie Rubensa „Słomkowy kapelusz”, zaczęłam opowiadać o żonie Rubensa i relacjach rodzinnych. On podszedł do opisu obrazu, który był po angielsku, a ja nie znałam jeszcze tego języka i mówi „o kurczę, to co mówisz jest tu napisane”. Powiedział o tym rodzicom, potem kupował mi książki dotyczące malarstwa. Bardzo był zdziwiony. To jest wujek dzięki, któremu po raz pierwszy zobaczyłam „Guernicę”, bo on miał taki tiszert z Guernicą.
Pamiętam jeszcze jak się przeraziłam. Nie mam pojęcia jaki to był obraz, pewnie jakiś holenderski pejzaż i chciałam wejść do tego obrazu, włożyć nos. Ja mam potrzebę dotknąć rzeźby, powąchać farby…. Pamiętam przerażenie, że tak bardzo się zbliżyłam do obrazu, włączył się alarm, podeszła do mnie pani w uniformie. Włączył się behawioryzm i później już nie podchodziłam przez resztę życia do obrazów. Mimo, że tego pragnę. Ale może dobrze że nie można, bo gdyby wszyscy podchodzili to odbijałyby się na nich nasze nosy.
A teraz czas na zwierzenia i trudne pytania, trudne, bo właściwie intymne, chociaż nie myślałam tak o nim kiedy je zadawałam i dopiero Alicja zwróciła mi na to uwagę i tym bardziej i dziękuję, że opowiedziała o tym czego szuka w muzeach i czy to znajduje i po co w ogóle tam chodzi:
Ja w muzeum szukam takiej duchowości, ja jestem uduchowioną osobą, bardziej chyba jestem w stanie w muzeum dać ujście tym mistycznym emocjom, cokolwiek to znaczy. Szukam takiego momentu, w którym źle się czuję fizycznie. Co to dla mnie znaczy?
Rzadko to mi się zdarza, ale tego szukam. Podchodzę do obrazu i on powoduje że mam ciarki na plecach, czuje mrowienie w całym ciele i napływają mi łzy do oczu. Jest to uczucie wzniosłości, przepełnienia, lęku że to działa. I ja nie wiem czy ja jestem to w stanie opisać słowami. Ale ja to kocham.
Kiedyś miałam taką sytuację w Palazzo Pitti we Florencji. Doznałam tego uczucia i to było tak nieprzyjemne, że miałam taki odruch żeby wyjść do okna. Wszędzie było tak pięknie, był taki natłok piękna, że mi się zrobiło niedobrze. Pobiegłam do okna a tam panorama Florencji z kopułą Brunelleschiego. Poczułam się klaustrofobicznie , jakby zamknięta w puszce piękna. Dusza miała ochotę eksplodować. To jest bardzo silna emocja, ale uwielbiam to czuć, uwielbiam być potem zmęczona. To jest wysiłek dla mojego ciała żeby to przeżyć w sobie. Nie wiem czy ktokolwiek słucha to rozumie.
Czy mieliście takie wrażenia zwiedzając jakieś miejsce, jak to zgrabnie Alicja ujęła jakbyście byli w „puszce piękna”. Ja do tej pory znałam tylko syndrom Stendhala, czyli takie uczucie, że na widok dużej liczby dzieł sztuki w jednym miejscu szybciej bije serce, ma się zawroty głowy, czasem halucynacje nawet – ja nie żartuję, to jest naprawdę opisana, sklasyfikowana dolegliwość. Pierwszy raz wspomniał o niej francuski pisarz romantyczny znany pod pseudonimem Stendhal, który zwiedzając Florencję tak się zachwycił, że miał m.in. podwyższoną temperaturę z tych wszystkich emocji, opisał ten stan i proszę mamy syndrom jego imienia. Moim zdaniem to jest bardzo przyjemny stan i szukam go zwiedzając, również w muzeach. Ale niestety często go po prostu nie znajduję.
Jednym z powodów, może być to co powiedziała Emiliana, kiedy zapytałam ją o to co przeniosłaby z nordyckiej muzealnej rzeczywistości do naszej, polskiej:
Gdybym miała powiedzieć czego polskie muzea mogłyby się nauczyć od muzeów nordyckich, to chyba przede wszystkich obiektywizmu jeśli chodzi o przedstawienia własnej historii. Chodzi mi na przykład o muzea narodowe. W Polsce mam wrażenie, że najważniejsza jest prezentacja tych dzieł polskich które są istotne dla polskiej tożsamości narodowej. Mamy taką bardzo szeroką prezentację dzieł historycznych. W tych muzeach Północy dominują raczej pejzaże dzieła uniwersalne, to oczywiście nie znaczy, że te północne muzea narodowe (czasem z nazwy), nie przedstawiają tego co nordyckie – szwedzkie, fińskie, norweskie… Ale ma się wrażenie, że ta opowieść inaczej wygląda. Szczególnie od niedawna w Dani dyskutuje się na temat kolonializmu, postkolonializmu, jest dużo nowych perspektyw.
Więcej pejzaży, mniej bitew – ja jestem za! I jeszcze bardzo ważna rzecz, spojrzenie na te same, znane wydarzenia z innej perspektywy. To też jest moje życzenie. A mogę sobie życzyć, bo to przecież odcinek urodzinowy. I jakbym jeszcze miała sobie czegoś życzyć to więcej sztuki Północy w polskich muzeach, bo Emiliana mówi, że jest tak:
Czy można obejrzeć sztukę Północy w Polsce? Jest kilka przykładów, niestety niewiele. Na przykład w Krakowie znajduje się jedna rzeźba norweskiego rzeźbiarza Gustava Vigelanda „Pocałunek„, w zbiorach warszawskeigo muzeum są grafiki Edvarda Muncha. Jest też kilka rysunków, drobnych prac. A więc niestety ta reprezentacja sztuki nordyckiej w Polsce jest bardzo mała. I nie ma jej na ekspozycji stałej. Jeśli chcecie zobaczyć tę sztukę zajrzyjcie do zbiorów zdygitalizowanych. Tam dotrzecie to tych dzieł.
To szkoda, bo chętnie obejrzałabym więcej prac malarzy Północy, których powoli lepiej poznaję właśnie dzięki Emilianie, jej profilowi na Instagramie YT. Jest tam dużo dobrych historii, i ze sztuką w tle i sztuką na pierwszym planie oczywiście. A historie to jest coś co w sztuce i w muzeach lubię najbardziej. Nie zawsze jest łatwo znaleźć wciągające historie na obrazach czy w ogóle w muzeach. Ale Joannie jakoś zawsze to się doskonale się zawsze udaje. Dlatego zapytałam ją o jej sposoby na szukanie tych najciekawszych historii.
Bardzo rzadko zdarza się, że znajduję historie od razu w muzeum. Jest to raczej miejsce, w którym łączą mi się w głowie kropki. A historie znajduję wcześniej, głównie w książkach, ale też w filmach, artykułach, podcastach. W zasadzie to wszędzie. Zdarza się, że jakis obraz albo inny obiekt na wystawie mnie zaintryguje na wystawie i chciałabym o nim opowiedzieć. Wtedy do upartego szukam informacji na jego temat. Tak było na przykład z ” Rozpłatanym wołem” Rembrandta, którego omawiałam przy okazji 1 sezonu podcastów z Luwru.
To fascynujący obraz, robi ogromne wrażenie, zresztą jak wszystkie rembrandty, przynajmniej na mnie. Ale strasznie rozczarowywała mnie ta interpretacja jako motywu vanitas, dlatego uparcie szukałam informacji na jego temat. I znalazłam bardzo ciekawą teorię, która łączy ten obraz z „Lekcją anatomii doktora Deymana”. I to właśnie o tej historii opowiedziałam w podcaście. A zatem czytam, uważnie zwiedzam, i nie waham się kwestionować raz wygłoszonych interpretacji. W wyszukiwaniu ciekawych historii w muzeum na pewno nie sprzyja też pośpiech. Trzeba dać sobie czas na spokojny spacer po galerii. Gdyby będzie biec po niej robiąc zdjęcia jest raczej mała szansa, że jakiś obiekt przyciągnie naszą uwagę.
My tu o bieganiu po muzeach, a tego biegania w ostatnim czasie było zdecydowanie za mało, bo też i nie było jak biegać. Pierwszy rok Gablotek, to rok pandemiczny, z kulturą zamkniętą w domowych ścianach. Opowiadam o tym zresztą w odcinku Muzeum w pandemii. Brzmi strasznie, ale czy było aż tak źle? Zapytałam Joannę jak będzie wspominać ten dziwny czas:
Szczerze mówiąc, nie brakowało mi kultury aż tak mocno, głównie ze względu na podcast. Byłam tak bardzo zaabsorbowana jego nagrywaniem, że nie miałam czasu zatęsknić za muzeami. Brakowało mi kontaktu z obrazami, ale równocześnie czytałam o sztuce, tworzyłam scenariusze, odwiedzałam strony muzeów. Ciężko było się tym wszystkim znudzić.
Staraliśmy się też urozmaicać sobie ten czas, odkryliśmy fenomenalny serwis z transmisjami z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, działa jak operowy Netflix, Do wyboru mamy setki różnych sztuk i możemy w każdej chwili odpalić sobie dowolną z nich. Były to naprawdę fajne wieczory, tym bardziej ze stroiliśmy się na nie jak do prawdziwej opery i ustawialiśmy przed telewizorem lożę z foteli. Wszyscy doskonale wiemy że pandemia nie obfitowała w okazje żeby się ładnie ubrać więc wirtualna wizyty w operze były do tego świetnym pretekstem.
A wy zdążyliście zatęsknić za operami, teatrami i muzeami? Ja trochę tak mam teraz, że przyłapuję się na tym, że chce zobaczyć jak najwięcej, może nawet za dużo – trochę żeby wyrównać, a trochę na zapas – ale oby nie! Na razie muzea są otwarte i spokojnie możemy je odwiedzać. A które? Może te ulubione, o które na koniec zapytałam Alicję, Emilianę i Joannę.
Alicja:
Nie będę w ogóle oryginalna, nie zaskoczę tutaj chyba nikogo. Kocham Sukiennice. Kocham muzuem w Sukiennicach. Bo kiedy czasem tęskni mi się za Francją, za Paryżem i wchodzę do tej sali gdzie zaraz wbiegnie wielka czwórka, to tam jest taki obraz Gierymskiego, „Wieczór nad Sekwaną”. Uwielbiam stanąć sobie przy tym obrazie i zatęsknić za tą Francją, której chyba nigdy takiej nie poznałam mimo, że tam byłą parę razy. Ale to jest taka Francja nostalgiczna, trochę impresjonistyczna, zamglona. Jak takie marzenie, któe teraz jest gdzieś tak rozmyte we mnie. Bardzo mnie ten obraz porusza. Wszystko mnie tam inspiruje, do każdego obrazu mam ochotę pielgrzymować. Właśnie to jest chyba dobre słowo. Ja kocham pielgrzymować do muzeów. To jest mistyczne przeżycie. „Szał uniesień” – och! Kiedy ja stoję pod tym obrazem czuję się taka malutka wobec tej dzikiej kobiety, to jest piękne. I wzrusza mnie „Autoportret” Anny Bilińskiej. Trzyma tę paletę i patrzy dumnie. I ubrana tak zwyczajnie.
Emiliana:
Jeśli chodzi o moje ulubione polskie muzeum to jest to Muzeum Narodowe w Krakowie,, ale też Muzeum Narodowe w Poznaniu. Lubię muzea narodowe. Ten wybór jest podyktowany tym, że lubię szkutę młodopolską. A tamtejsze zbiory są naprawdę niezwykle bogate jeśli chodzi Młodą Polskę.
Jest tam wiele moich ulubionych obrazów. Jak mam chwile gdy jestem w tych miastach lubię wejść i po prostu popatrzeć. Na przykład Kraków wygrywa kolekcją sztuki Wyspiańskiego, ale jego dzieła lubię oglądać też w innych muzeach w Polsce.
Joanna:
Nie będę zbyt oryginalna, bo jest to Muzeum Narodowe w Warszawie. Tam zaczęła się moja przygoda z historią sztuki. Najpierw na olimpiadzie artystycznej. Bo za mojej kadencji eliminacje odbywały się właśnie w Muzeum Narodowym. Z tego co mi wiadomo teraz olimpijczyków gości Wilanów. Najpierw olimpiada, potem studia na UW, podczas których gościliśmy w muzeum. Tym sposobem mam ogromny sentyment do tego miejsca. Mam tam swoje wydeptane ścieżki. Ulubione galerie. Ulubione obrazy. Jeśli was to interesuje, najchętniej wraca do galerii sztuki XIX wieku i zawsze zatrzymuje się przy obrazie „W oranżerii” Olgi Boznańskiej.
Nie jest tak, że nie mam żadnych nowych muzealnych odkryć. Ostatnio duże wrażenie zrobiło na mnie Muzeum Emigracji w Gdyni. I bardzo polecam je wszystkim tym, którzy wybierają się na wakacje w okolice Trójmiasta. Ekspozycja jest świetna, a to że mieści się w historycznym budynku dworca morskiego tylko dodaje jej smaczku.
Dużo jeszcze przed nami wspólnych odwiedzin w muzeach w całej Polsce. Bo wiecie, Gablotki się dopiero rozkręcają. A tymczasem dziękuję Wam za dziś, dziękuję dziewczynom, że tak entuzjastycznie odpowiedziały na moje zaproszenie i opowiedziały o muzeach i też trochę o sobie.