29 grudnia 2021

Wasze największe muzealne zachwyty 2021 (część II)

W tym odcinku ponownie głos oddaję wam – słuchaczkom i słuchaczom Gablotek. To druga część waszych muzealnych zachwytów 2021 roku. Bohaterami odcinka są wasi muzealni ulubieńcy – obrazy, artyści, wystawy i muzea, które najbardziej spodobały się wam w 2021 roku.

To druga część muzealnych zachwytów Słuchaczek i Słuchaczy Gablotek, zachwytów 2021 roku. A tak naprawdę to już trzeci odcinek z kolei, w którym podsumowujemy 2021 roku. Wszystko zaczęło się od mojego bardzo subiektywnego zestawienia muzealnych topów mijającego roku – o  tym co najbardziej mi się spodobało w tym roku opowiedziałam w 40. odcinku Gablotek. Potem, to samo pytanie o muzealnych ulubieńców zadam Wam – Słuchaczkom i Słuchaczom. Odpowiedzi przyszło tyle, że zamiast planowanego jednego odcinka powstały dwa – i ten jest tym drugim. Więc jeśli nie słuchaliście poprzedniego, to odsyłam was do niego – jest tam całkiem sporo dobrych poleceń – artystów do odkrycia (może ponownego) i miejsce do zobaczenia. A dziś…. dziś to zaczynamy z grubej rury, nomen omen, Robert pisze:

Penisy o długości 170 cm i takie, które mierzą tylko 2mm, info o zachowaniach godowych wielu różnych zwierząt, wafle penisowe do zjedzenia w kawiarni oraz różne peniso-pamiątki do kupienia w gift shopie – oto Islandzkie Muzeum Penisów  (isl. Hið Íslenzka Reðasafn).

Znajduje się ono w Rejkiawiku, założone zostało w 1997 roku przez Sigurðura Hjartarsona i obejmuje jakieś 300 okazów ze świata zwierząt oraz kilka ptaszków ludzkich. Dołóżmy do tego sekcję mitologiczną, z prąciami niewidocznych elfów i trolli, wystawę przedmiotów użytkowych, takich jak abażury wykonane z byczego worka mosznowego, 15 posrebrzanych rzeźb penisów islandzkiej reprezentacji w piłce ręcznej oraz pozwolenie na chodzenie po muzeum z piwem w ręku i mamy fascynujące miejsce, w którym przez godzinę lub dwie można mieć bardzo dużo fun’u.

Ach ta Islandia! O Islandii, ale trochę z innej strony w swoich zachwytach wspomina oczywiście Emiliana. Mówię oczywiście, bo Emiliana na co dzień zajmuje się sztuką Północy, prowadzi kanał na YT, stronę internetową, konto na Instagramie – wszędzie znajdziecie ją jako utule_thule. 

Wśród swoich zachwytów Emiliana wymienia wystawę „Islandia – zimowe lato” w Centrum Praskim Koneser, na której można było obejrzeć pracevmłodych artystów Aleksandry Knap i Kamila Dobrzyńskiego przedstawiające magię Islandii. Emilianę zachwyciła również nowa aranżacja Muzeum Narodowego w Sztokholmie, stała wystawa w Musee d’Orsay i wystawa Vilhelma Hammershøia w MN w Poznaniu – którą zwiedzała z jej kuratorką Martyną Łuksiewicz. Top 5 muzealnych zachwytów Emiliany zamyka wystawa „Ultima Thule. Podróże po horyzont” w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku.

Wystawa "Vilhelm Hammershøi. Światło i cisza" w Muzeum Narodowym w Poznaniu

I skoro Emiliana zabrała nas do Gdańska, to już w tym Gdańsku zostańmy, bo Ania też o nim wspomina, co prawda dopiero na sam koniec, plasując go na 5 miejscu, ale jest! Ania wyróżnia całe Stare Miasto w Gdańsku, bo jak pisze: „spacer uliczkami zaliczam do takiego „muzeum architektury” – trudno się nie zgodzić!

Poza tym Ania pisze:

Dla mnie w tym roku najlepsze muzeum to oddział Czartoryskich, w końcu mamy w Polsce wystawę na światowym poziomie. Drugim zachwytem jest zmiana jak zaszła w Zamku Królewskim w Warszawie. Wystawa Caravaggia i obraz Rembrandta w jednym miejscu?! Mega przebudzenie po wielu latach zasiedzenia. Po trzecie – nowootwarta część starożytna w MNW, kocham to że mogę co tydzień pójść i zobaczyć egipską mumię na żywo, kiedyś jeździłam po to do Londynu. 

Oj tak! Ja też byłam pod wrażeniem tej nowej starożytnej galerii w MN, zbiory może nie rzucają na kolana, ale aranżacja ekspozycji jest na światowym poziomie, naprawdę. U Ani na 4 miejscu jest Pałac w Pszczynie, który odwiedziła jako ostatnia osoba przed lockdownem, przepięknie położony ze wspaniałym wyposażeniem, jak pisze: „takie polskie Dowton Abbey”  Też uważam, że Pszczyna to jeden z najpiękniejszych pałaców (a właściwie to Muzeum Zamkowe w Pszczynie) do zobaczenia w Polsce, jeśli macie ochotę posłuchać o jego historii to odsyłam was do 6. odcinka Gablotek.

Muzeum Zamkowe w Pszczynie

Teraz zachwyt innej Ani, mojej przyjaciółki Ani, która pisze tak:

Wybranie jednego zachwytu muzealnego nie jest zadaniem łatwym. Za każdym razem kiedy odwiedzam muzeum (nawet jeśli jestem w jakimś stałym bywalcem) to znajduje coś fantastycznego. Dlatego tak bardzo lubię zwiedzać! Po długich przemyśleniach okazało się, że moim największym zachwytem tego roku były… żyrandole. I to nie byle jakie, ale wykonane ze szkła z Murano.

Do tej pory zwiedzając liczne pałace i galerie we Włoszech, bardziej interesowały mnie obrazy na ścianach niż to, co mogło wisieć nad moją głową. Błąd. W czasie wakacji w Palermo spojrzałam w jednym z muzeów w górę i z miejsca oszalałam na punkcie szklanych żyrandoli. Jedne były większe, inne nieco mniejsze, a niektóre wręcz ogromniaste (no takich to się już nie da nie zauważyć nawet przypadkiem). Wszystkie przepiękne, przyciągające oczy mnóstwem detali i żywych kolorów. Mogłabym tak stać i podziwiać każdy z nich bardzo długo, gdyby od zadzierania wysoko głowy, nie zaczął mnie boleć kark.

Przygoda z żyrandolami nie zakończyła się jednak na Palermo. Szkło z hut na włoskiej wysepce Murano nazywa się też potocznie „szkłem weneckim” i tam właśnie trafiłam pod koniec roku. I znów zachwytom nie było końca. Po raz kolejny komnaty pałaców przekształconych na muzea zdobiły wspaniałe, skrzące się żyrandole.

Dotarłam nawet na samą wyspę Murano, gdzie w sklepikach na kupców czekają właśnie one, zarówno te klasyczne, jak i w nieco nowocześniejszym ujęciu. Każdy może zabrać ze sobą takie dzieło sztuki do domu! No może prawie każdy, ja akurat muszę jeszcze trochę na własny żyrandol z Murano poodkładać!

Włoski żyrandol ze szkła, który zachwycił Anię

A skoro byliśmy w Palermo, w Wenecji, to teraz pora na centrum Włoch, oddaję głos Joannie, autorce podcastu i profilu na Instagramie Przed_obrazem:

Zwiedzanie pustych Muzeów Watykańskich przebiło wszystko! Do końca życia będę chyba wspominać jak w 2021 trafiliśmy tam chwilę po lockdownie. Joanna pokazała te puste przestrzenie Muzeów Watykańskich na stories i napisała: Czuję ogromną wdzięczność za to, że zaczęłam nagrywać podcast. Gdyby nie to raczej nie zmobilizowałabym się do ciągłego monitorowania możliwości wjazdu do Włoch. A dzięki temu, że postanowiłam nagrać sezon z Muzeów Watykańskich trafiliśmy tam dzień po zniesieniu konieczności odbycia kwarantanny dla turystów.

A z Rzymu, to już mamy rzut beretem do Florencji. I tu niespodzianka – bo tym razem mówią, że oddaję głos, naprawdę oddaję, bo Anna, która na co dzień opowiada w swoim podcaście pokrolewsku o rodzinach królewskich i wszystkim co z nimi związane, o swoim zachwycie opowie wam osobiście.

Nie był to jakoś szczególnie płodny rok muzealnie, ale chętnie opowiem o Galerii Uffizi we Florencji. Muzeum to jest stare jak świat i znane tak dobrze jak pobliska katedra, po prostu must see.

Jest dosyć drogie, bilet kosztuje 20 euro, ale myślę, że to o czym zaraz wspomnę jest tego warte. Oczywiście stałam przez pół godziny przed obrazami Botticellego. Wenus układałam kiedyś jako puzzle i przepadłam. Chociaż chyba na żywo bardziej mnie zachwyciła Primavera. Niesamowity, magnetyzujący obraz. To co zapamiętam bardziej niż te spektakularne obrazy to i kondensacja arcydzieł na metr kwadratowy to są dwie rzeczy.

Po pierwsze, że w tej galerii nie ma posągu Dawida, który wszyscy tak pamiętają z lekcji historii. A po drugie to mój totalny zachwyt, czyli sufity w tym muzeum. Same korytarze dają tez dużo przytulności, bo nie są za szerokie ani za wąskie, ale te sufity! To jest jakiś kosmos! To są dziesiątki metrów, jak nie setki malowideł i to najpiękniejszych malowideł jakie widziałam.

Są na takim tle koloru kości słoniowej, barwy mają przepiękne. Nigdy nie widziałam tak pięknej palety barw. Kompozycyjnie są napakowane szczegółami, ale odczuwamy to jakby były lekkie jak piórko. W tych szlaczkach i malowidłach najdziwniejsze jest to co się na nich znajduje. Są tam oczywiście motywy botaniczne, ale są także najdziwniejsze stwory jakie widziałam. Są tam na przykład twarze klauna, są hybrydy z najgłębszych otchłani mitologii, są kolorowe pióra przy hełmach rycerzy, są indykopsy no i oczywiście cała masa nagich torsów obu płci. Jeżeli miałabym wrócić do tego muzeum to na te sufity. Bardzo polecam. 

 

Sufit w Galerii Uffizi we Florecncji, zdjęcie od Anny

Tu sufity, poprzednio żyrandole! Trzeba to wziąć pod uwagę zwiedzając muzea w przyszłym roku i od czasu do czasu zerknąć w górę. A kontynuując temat muzealnych nieoczywistości, które przeradzają się w zachwyty, to posłuchajcie co pisze Marta:

Rok 2021 był dla mnie rokiem powrotu do muzeów i podróży. Nie ukrywam, że do odwiedzenia pierwszej wystawy zmobilizował mnie odcinek Gablotek o wystawie Abakanowicz w Poznaniu, ale to nie tam przeżyłam największe muzealne uniesienie tego roku. Przyszło mi na nie poczekać do grudnia. Ale super słyszeć, że Gablotki inspirują. Naprawdę to największy komplement.

Dalej Marta pisze:

Gdyby w zeszłym roku ktoś mi powiedział, że w 2021 roku będę mogła pozwolić sobie na wyjazd z najlepsza przyjaciółką na dodatek w grudniu i to do Wenecji to bym nie uwierzyła. W ogóle nie myślałam, że kiedykolwiek odwiedzę Wenecję – miejsce o którym tak wiele uczyłam się na studiach, w którego muzeach i galeriach czeka na doświadczanie tak wiele wielkich dzieł.

Zadziwiająco mój największy muzealny zachwyt tego roku nie miał nic wspólnego z malarstwem weneckim ani kolekcją sztuki współczesnej Peggy Guggenheim. Było to też ogromnym zaskoczeniem dla mnie samej. Otóż przemierzając w stanie permanentnego zachwytu kolejne sale Gallerie dell”Academia, podziwiając na żywo obrazy oglądane dotychczas tylko na kartkach podręczników i reprodukcjach w Internecie wpadłam do niewielkiej, niepozornej wręcz salki. Na jej ścianach wisiały dość skromne w rozmiarach, w porównaniu z wielkoformatowymi dziełami z sąsiednich ekspozycji, obrazy. Obrazy którymi nikt się za bardzo nie chwalił, bo przecież w kolekcji jest „Burza” Giorgione, którą chwalą się ponad miarę.

Trafiłam do salki Boscha. Trzy dzieła: Wizje Sądu Ostatecznego, Święci Pustelnicy i Ukrzyżowanie świętej Wilgefortis czy świętej Liberaty – zabrały mi dech w piersiach i zatrzymały na dłużej w gonitwie muzealnym szlakiem. Nie wiem czy najbardziej poruszył mnie intrygujący motywy ikonograficzny Ukrzyżowania, poruszająca tajemnicza wizja nieba i piekła w Sądzie Ostatecznym czy dowody rozbuchanej wyobraźni i dziwność przedstawień w Świętych Pustelnikach. Wszystko na raz, każde z osobna spięte niepowtarzalną poetyką warsztatu, unikatowym stylem mistrza i mroczną niepokojącą atmosferą płynącą z przedstawień. Oczarowana niderlandzkim malarstwem przełomu XV i XVI wieku wśród perełek włoskich mistrzów quattro i cinquecentaa w ich ojczystym kraju? Tak!

Wierzę, naprawdę wierzę, bo Bosch potrafi zaczarować, czy może raczej w jego przypadku bardziej groźnie: rzucić czar. Tymczasem wracamy z Niderlandów, a tak naprawdę z Włoch do Polski.

Hieronymus Bosch, Wizje Sądu Ostatecznego, 1500-1504 r.

Agata, czyli instagramowa dziewczyna z historią, pisze:

Jako, że jestem wielką fanką skansenów moim zachwytem w 2021 roku była wizyta w Miasteczku Galicyjskim w Nowym Sączy – to rekonstrukcja pierzei rynkowej z kilkunastoma domkami, w których znajdowały się różnego rodzaju lokale usługowe. Jest więc i dziewiętnastowieczna apteka, i atelier fotograficzne, i cukiernia i poczta (w której mogłam porozmawiać z pracownikiem o Sisi!) – to miejsce, do którego zdecydowanie jeszcze wrócę.

Drugim zachwytem była wystawa „Świat Rembrandta. Artyści. Mieszczanie. Odkrywcy”. I choć fantastycznym uczuciem było podziwianie „Dziewczyny w ramie obrazu”, to najbardziej spodobała mi się po prostu cała idea wystawy i przybliżenie koncepcji  twórczości malarza osadzonej w XVII wiecznych Niderlandach. No i były też kafle i tulipany – czyli sama radość dla mnie.

Trzeci zachwyt to „Polska. Siła obrazu” wystawa która wiosną widziałam w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Byłam na niej trzy razy – i za każdym razem odkrywałam na niej coś nowego. Gdyby na stałe została w Poznaniu – z pewnością byłabym jej stałą bywalczynią – a teraz został mi „tylko” katalog.

„Tylko” jest w cudzysłowie i ja wiem dlaczego, bo mam ten sam katalog w domu i to potężny album i bardzo dobrymi reprodukcjami, do którego naprawdę chętnie wracam i cieszę się ze się na niego zdecydowałam.

Wystawa "Polska. Siła Obrazu" w Muzeum Narodowym w Poznaniu

A teraz ostatni muzealny zachwyt, wisienka na torcie całego tego zestawienia. Zachwyt Piotrka, mojego męża.

Jego pierwszym wyborem było Muzeum Czartoryskich w Krakowie, a dokładniej dwa obiekty, które można w nim zobaczyć, czyli Portret królowej Bony Lucasa Cranacha, który rozbawił nas bardziej niż pewnie powinien. I tarcza Jana III Sobieskiego, na której przedstawiona jest scena bitwy pomiędzy wojskami Konstantyna Wielkiego i Maksencjuesza. Na tarczy jest Rzym, Tybr, tłum żołnierzy i koni i nad tym wszystkim unosi się Chrystus na krzyżu, którego otaczają głowy putt. No powiem wam, nie można przejść obok tej tarczy obojętnie.

Ale ostatecznie Piotrek zdecydował się na nowe, niewielkie muzeum w Toruniu, o którym zdecydowanie powinno się zrobić głośno, czyli na Muzeum Rycerzy i Żołnierzyków w Toruniu. Dlaczego akurat na nie? Bo przewodnik to człowiek z pasją i zaangażowaniem. Świetnie opowiada i prowadzi przez wystawę. Zgadzam się w 100 procentach!

I tym sposobem mamy nasze pierwsze historyczne podsumowanie muzealnych wrażeń. Mam nadzieję, że wam się podobało. Ja jestem bardzo zadowolona  i dziękuję za wasze historie, bo to one przecież zrobiły robotę! W nowym roku życzę wam jeszcze więcej muzealnych zachwytów, tak żeby przyszłoroczne podsumowanie było jeszcze lepsze!