22 grudnia 2021

Wasze największe muzealne zachwyty 2021 (część I)

W tym odcinku głos oddaję wam – słuchaczkom i słuchaczom Gablotek. Dzielicie się swoimi muzealnymi zachwytami 2021 roku. Bohaterami odcinka są wasi muzealni ulubieńcy – obrazy, artyści, wystawy i muzea, które najbardziej spodobały się wam w 2021 roku.

Tym razem głos oddaję Wam – słuchaczkom i słuchaczom podcastu, a bohaterami są wasze muzealne zachwyty 2021 roku.

W poprzednim odcinku Gablotek zaproponowałam, żebyśmy ten odcinek zrobili razem i zapytałam was o wasze muzealne topy mijającego roku, o to co was najbardziej zachwyciło podczas zwiedzania. Naprawdę nie spodziewałam się, że będą takie i że będzie ich aż tyle! Ogromnie wam dziękuję, że postanowiliście się nimi podzielić.

Tych wiadomości przyszło tyle, że gdybym chciała zmieścić je w jednym odcinku to byłyby on zdecydowanie za długi na gablotkowe standardy dlatego postanowiłam nagrać dwa odcinki z waszymi zachwytami! Ten, którego teraz słuchacie ukazuje się przed Świętami, a następny będzie dokładnie za tydzień, przed nowym rokiem. Zapraszam was na pierwszą część Waszych muzealnych zachwytów 2021 roku!

 

Jedną z pierwszych wiadomości, którą dostałam był mail od Kamili. Kamila napisała tak:

Jest (i będzie do 9 stycznia) w Zamku Książ wystawa „Paryż był kobietą”, prezentująca artystów Ecole de Paris ze zbiorów Marka Roeflera. „Wabikiem” jest Tamara Łempicka, ale cóż Tamara, gdy jest tam MELA MUTER. To artystka, którą odkryłam dla siebie zaledwie kilka lat temu i do dziś ciarki mi chodzą po plecach, gdy przypomnę sobie, jakie wrażenie na mnie zrobiła, gdy zobaczyłam pierwszy jej obraz. I to od razu na żywo.

Jej obrazy oglądane w albumach czy internecie są świetne, ale to, co robią z człowiekiem oglądane w muzeum… Wchodzę do sali z Melą i nie widzę już nic innego 😉 Królowa :). Do tej pory myślałam, że tak działają tylko namalowane przez nią portrety („Kobieta z kotem”…och!), ale okazało się, że martwa natura także.

Oglądam obrazy metodą wyczytaną gdzieś w Czapskim – w trzech perspektywach, najpierw z daleka, potem z bardzo bliska i na końcu stojąc po prostu „po bożemu” przed obrazem i te MeloMuterowe tulipany były tak różne w każdej z tych perspektyw, takie „do odkrywania”, wspaniałe.

Zatem, moim muzealnym przeżyciem 2021 roku nie będzie cała wystawa a jeden obraz: „Martwa natura z kwiatami i cytrynami” Meli Muter.

 

Rozumiem ten zachwyt Kamili Melą Muter, też miałam dużą przyjemność oglądania jej prac na żywo. A jeśli chodzi o kolekcję, o której Kamila wspomina, to zbiory Marka Roeflera można oglądać w Villi le Fleuer w Konstancinie pod Warszawą, akurat teraz trwa remont, ale przecież kiedyś się skończy. To jedno z niewielu miejsce w Polsce gdzie można obejrzeć taki przekrój prac z Ecole de Paris.

Wisława napisała:

Mój tegoroczny zachwyt to Kaplica Trójcy Świętej w Lublinie. Duże wrażenie zrobiła też wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie: „Artystka. Anna Bilińska.”

Oj tak, Kaplica Trójcy Świętej w Lublinie, była bardzo blisko też mojego topu, zresztą dowodem jest poświęcony jej odcinek Gablotek – to jest odcinek 33 z sierpnia, wakacyjny. A wystawa Bilińskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie, bardzo ważna, pojawiła się też w innych odpowiedziach. Na przykład u Elizy.

Kaplica Trójcy Świętej w Lublinie

Elizę wspominałam już tu w Gablotkach kilka razy, Eliza tworzy fantastyczny profil na Instagramie poświęcony – w skrócie i uproszczeniu – sztuce kobiet nazywa się nie.ma.sztuki.bez.kobiet i bardzo wam go polecam. Eliza o swoich zachwytach pisze tak:

Zachęcona, zastanowiłam się nad moimi muzealnymi zachwytami tego roku. Jest wiele prac, które zrobiły na mnie silne wrażenie przy spotkaniu na żywo. Każda z nich ciągle we mnie brzmi. Każda niesie dla mnie dużo osobistych emocji. Każda jakoś mnie zmieniła. Nie chcę ich tu przegadywać, tylko bardzo mocno wam polecę spotkanie z tymi pracami i artystkami, jeśli tylko będziecie miały/mieli taką możliwość.

Oprócz wystawy Anny Bilińskiej w Warszawie, Eliza wymienia też wystawę „Białe fałdy czasu” – retrospektywę prac Ewy Kuryluk w Pawilonie Czterech Kopuł we Wrocławiu, wystawę Magdaleny Abakanowicz w MNP, wystawa “Kocham w życiu trzy rzeczy: samochód, alkohol i marynarzy…” w galeriii lokal_30 w Warszawie, która opowiadała historię 15 studentek z warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych z okresu międzywojennego i wreszcie  wystawę Iwony Demko i Patrycji Bochenek podsumowująca kilkuletnią pracę nad biografiami studentek z tym razem krakowskiej ASP, wystawa ma tytuł: „Ile właściwie było wielkich artystek?” Została otwarta w listopadzie we Wrocławiu.

Eliza podsumowuje ten swój zestaw tak: Niezależnie od momentu w czasie, miejsca w geografii i społeczności, doświadczeń, losów, historii/herstorii – wszystkie te artystki i ich sztukę splata dla mnie jedno słowo, które nieodparcie pojawiało mi się przy każdym z tych spotkań – jest to DETERMINACJA

Eliza dodaje, że życzy jej sobie i nam wszystkim. Pięknie dziękujemy, bo oczywiście się przyda.

Autoportret Anny Bilińskiej i "Abakan żółty" Magdaleny Abakanowicz

O wystawie Anny Bilińskiej w Warszawie wspomina też Kasia, która prowadzi na Instagramie profil o związkach muzyki i sztuki, bardzo ciekawy i zdecydowanie warty uwagi – fonochromie Kasia pisze:

Brąz, beże, odcienie kawy z mlekiem… stoję przed autoportretem Anny Bilińskiej i rozmyślam – jak mógłby wyglądać, gdyby został ukończony? Jakich barw użyłaby artystka? Czy na trzymanej w lewej ręce paletce pojawiłyby się resztki farb? Widzę silną, niezwykłą kobietę i czuję, że chciałabym ją poznać.

Jednym z moich zachwytów w tym roku jest właśnie ten obraz – tajemniczy, niedokończony, pozornie nieidealny. Dzięki wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie otrzymuję namiastkę spotkania z wielką artystką, zaglądam do repliki pracowni w Academie Julina przyglądam się ziarnkom piasku, które zostały na jednym z miniaturowych płócien. Kiedy chodzę po Warszawie, myślę o tym jak mogłaby wyglądać nasza teraźniejszość, gdyby Bilińskiej udało się otworzyć szkołę dla dziewcząt i kobiet.

Drugi zachwyt przenosi mnie na niemal rajską wyspę. Ile racji miał Chopin, pisząc o Majorce „Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie” Tu zaglądam do muzeum Joana Miro. Jednak to nie wystawa jego prac zatrzymuje mnie na dłużej, ale pracownie. Oglądam meble, tak charakterystyczne płótna i myślę sobie, jak cudowne miejsce na ziemi odnalazł dla siebie ten twórca.

A skoro była mowa o Chopinie… w muzeum jego imienia w Warszawie, swoją drogą kiedyś w Instytucie Muzycznym, do którego uczęszczała Bilińska pojawiła się wystawa czasowa o widzeniu muzyki. Biegnę żeby zdążyć zobaczyć ją ostatniego dnia. Zaskakuje mnie jak pięknie rysował kompozytor i to, jak wielką inspiracją stał się dla różnych artystów od Wojciecha Weissa, po Danutę Kwapiszewską. Przyglądam się pracom.

Towarzyszą mi słowa George Sand, która obserwowała improwizację Chopina po rozmowie z Delacroix – Nasze oczy napełniają się zwolna delikatnymi odcieniami, które odpowiadają łagodnym modulacjom uchwyconym przez zmysł słuchu. Później rozbrzmiewa błękitny ton; oto lazur przejrzystej nocy. Leciutkie obłoki przybierają wszelkie fantastyczne formy; wypełniają niebo; skupiają się wokół księżyca, który rzuca na nie opalowe kręgi i budzi uśpiony kolor”

Na koniec Kasia dodaje, że zatrzymuję te wspomnienia jak cenne pamiątki i będzie do nich wracać! Oj jest do czego.

Kasia wspomniała o Majorce i muzeum Joana Miro, kawałek dalej na wschód, i trochę na północ, a konkretnie do Tirany w Albanii zabiera nas Krzysiek, który pisze:

Ponoć w Albanii w latach 80tych było ponad 170 tysięcy bunkrów. Zbudowane za czasów Envera Hoxhy miały chronić przed każdym wymyślonym przez dyktatora wrogiem: Jugosławią, NATO, a nawet Związkiem Radzieckim. Były symbolem jego paranoi na punkcie ataku nuklearnego. Większość bunkrów to małe, jedno- czy kilkuosobowe betonowe schrony z charakterystycznymi kopułami, rozrzucone po całym kraju: w górach, nad morzem, w miastach i wioskach. Średnio pięć bunkrów na kilometr kwadratowy.

Ale przynajmniej dwa są wyjątkowe pod względem charakteru i rozmiaru. Oba znajdują się w Tiranie i oba kilka lat temu zamieniono w muzea. Pierwszy BunkArt1 znajduje się na peryferiach miasta. Ma 3000m2 powierzchni i składa się z ponad 100 pomieszczeń (część jest niewykorzystana). Miał służyć najważniejszym osobom w państwie w razie ataku nuklearnego lub chemicznego. Pięć pięter, grube betonowe ściany i drzwi, wąskie korytarze, wilgoć i chłód.

Część pokoi zmieniono w tradycyjne sale muzealne, z eksponatami (często skromnymi) przedstawiającymi historię Albanii od czasów drugiej wojny światowej aż do upadku komunizmu. Są miniwystawy poświęcone edukacji, sportowi, łączności, śmierci Hoxhy… no i oczywiście programowi budowy bunkrów, czyli tzw. bunkieryzacji. Część (chyba ciekawsza, przynajmniej dla turysty spoza Albanii) to odtworzone wnętrza, w tym kompleks Hoxhy: pokój osobistego sekretarza, gabinet, sypialnia (z której nigdy nie skorzystał) i łazienka (przestronna, ale bardzo spartańsko urządzona).

BunkArt2 to inna historia, jeszcze bardziej ponura. Bunkier zbudowano w centrum miasta, dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Dlatego spora część wystawy poświęcona jest najbardziej mrocznym stronom reżimu: podsłuchom, więzieniom, egzekucjom.

Wizyta w obu muzeach to duże przeżycie. Historyczne, kulturowe, socjologiczne, architektoniczne… Szczególnie jeśli pomyślimy, jak inaczej wyglądał komunizm lat 70tych i 80tych w Polsce. A który z bunkrów poleciłbym bardziej? Chyba ten pierwszy – nie przytłacza tak bardzo przedstawianą historią, a daje dobry obraz czasów, w których paranoja stosunkowo niewielkiej grupy ludzi decydowała o życiu milionów.

Fragment wystawy w bunkrze, zdjęcie Krzyśka

Wyobrażam sobie, że to musi być bardzo trudna lekcja historii. Coś fascynującego zresztą musi być w ogóle w bunkrach i schronach, bo nie tylko Krzysiek wybrał je jako swój muzealny tegoroczny top, a schronach, tym razem w Polsce, w Krakowie pisze też Paulina, która jest krakowską przewodniczką i możecie ją znać z Instagrama jako przewodnik.historyczny:

Długo myślałam i wymyśliłam coś nietypowego. Największym zachwytem było dla mnie, gdy mogłam oprowadzić grupę po wystawie schronowej w Hucie, czyli coś co robiłam już x razy, ale pierwszy raz od początku pandemii.

Paulinie chodzi o wystawę „Atomowa groza. Schrony w Nowej Hucie” w Muzeum Nowej Huty w Krakowie, która – jak można przeczytać na stronie muzeum: opowiada o okolicznościach budowy schronów w PRL, o zimnowojennym konflikcie i towarzyszącej mu propagandzie a także infrastrukturze schronowej w Nowej Hucie.

A skoro jesteśmy już w Krakowie to głos oddaję teraz Oli, która opowiada o sztuce na Instagramie pod szyldem@porozmawiajmy o sztuce, Ola napisała tak:

Dla mnie tegoroczny zachwyt to zdecydowanie wystawa „Moc muzeum” w MNK. Zupełnie inny sposób robienia wystawy i mówienia o sztuce, pokazanie wystawy nie skupionej na dziełach a na tym jak wizja kuratorska zmienia nasz odbiór sztuki. A to wszystko przy ogromnej dawce żartu i luzu. Świetna wystawa żeby zachęcić do wizyty w muzeum wszystkich, którzy twierdzą, że jest tam nudno.

Bardzo się cieszę, że Ola wspomniała o tej wystawie i mamy ją w tym naszym zestawieniu, bo mimo, że na niej nie byłam, to słyszałam o niej same dobre rzeczy, że to był powiem świeżości. Bardzo duża kreatywność kuratorów. Moc Muzeum otwierała 2021 roku w MNK, a wystawa – zachwyt Kingi zamyka ten rok. Kinga pisze:

Ten rok dostarczył mi naprawdę wiele zachwytów, niektóre pokrywają się z Pani zachwytami (Mehoffer i kolekcja Ergo Hestii w MNW – a Hammershoi mam nadzieję, że przede mną). Wśród swoich wielu odkryć z tego roku opowiem o jednym, niestety już niedostępnym dla zwiedzających, ale w pamięci zostanie długo: „Hokusai. Wędrując” wystawa w MN w Krakowie. Cudowne przeniesienie do krainy Edo, japońskiej mądrości i filozofii życia.

 „Wielka fala w Kanagawie”, która stała się symbolem popkultury, i inne drzeworyty, tak dyskretnie, bez narzucania się, w przyciemnionym wnętrzu i ciszy, zwyczajnie mnie urzekły. Do tego wystawie i zwiedzającym towarzyszył Feliks Manggha Jasieński. Bardzo się cieszę, że udało mi się zobaczyć tę wystawę.

Hokusai, Wielka fala w Kanagawie, ok. 1830 r.

Oj no i kolejny powód, żeby żałować że Poznań i Kraków są tak daleko od siebie. A na horyzoncie pojawia się kolejny taki powód, na początek będą zachwyty zagraniczne, ale potem będzie ten najważniejszy – krakowski, oddaję głos Aśce:

Moje zachwyty ostatnich 48 godzin spokojnie zasługują na podium zachwytów 2021 roku. Pierwszy raz w Wiedniu i 5 godzin spędzonych w Naturhistorisches Museum całą rodziną,  podczas gdy nie miałam nawet oczekiwań, że uda nam się tam dotrzeć. W muzeum od lat wyczekiwane spotkanie z pewną damą – Wenus z Willendorfu. Nieograniczony czas 1 na 1 z najsłynniejsza paleolityczną figurką! Ale zanim to całkowite zagięcie muzealnej czasoprzestrzeni, gdy w pustym jeszcze Dinasaur Hall ożył model Allosaura kiedy kontemplowałam wspaniały szkielet Diplodoka. A kilka godzin później z nieco już niecierpliwiącym się synkiem, nagle wszystko się uspokoiło we mnie, bo oto naprzeciwko w Kunsthistorishes, Vermeer przeniósł nas poza czas swą „Alegorią malarstwa”. Malarz spotyka muzę, my jego dzieło, a może wszyscy spotykamy się z ideą? Pełen muzealny zachwyt!

Potem wsiadamy w kolejny pociąg, trochę spacerujemy po deszczowym Paryżu i już czeka nas Galeria Dzieci w Centre Pompidou, w niej Jean-Charles de Castelbajac i haptyczna kolorowa eksplozja doświadczeń.

Choć jeśli mam być całkowicie szczera to do największego zachwytu 2021 muszę cofnąć się na początek tych 48 godzin, kiedy podpisałam akt fundacyjny Muzeum HERstorii Sztuki jako fundacji, oby niebawem publicznej instytucji. Energia, która wytworzyła się wokół idei miejsca spotkania poświęconego sztuce i historii kobiet, nie przestaje mnie wzruszać i zachwycać. Jestem też pewna, że do kilku zachwytów się przyczyniłyśmy!

Wenus z Wilendorfu, fot. Matthias Kabel; Vermeer "Alegoria malarstwa", 1662-65 roku

I ten wiedeńsko-parysko-krakowski zachwyt Aśki kończy pierwszą część naszego – waszego muzealnego podsumowania 2021 roku. Druga część w odcinku 42. Tymczasem życzę wam wszystkiego dobrego na Święta – dużo radości, uśmiechu i  zachwytów!