Ilustratorzy
W tym odcinku zamiast obrazom na ścianach muzeów przyglądamy się ilustracjom w książkach. Skupiamy się na tych, które stworzyli artystki i artyści, m.in. Salvador Dali, Yayoi Kusama, Henri Matisse czy Zofia Stryjeńska. Co to były książki? Jak artyści i artystki zinterpretowali ich treść? I jaka jest właściwie rola książkowych ilustracji?
Odcinek powstał we współpracy z Wydawnictwem Materia, wydawcą nowego tłumaczenia „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla z ilustracjami Salvadora Dalego.
W tym odcinku zamiast obrazom na ścianach muzeów będziemy się przyglądać ilustracjom w książkach. Ilustracja to sztuka bardzo blisko nas, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Sztuka, która jest dużo łatwiej dostępna. Jest z nami odkąd pamiętamy, bo przecież rodzice czy dziadkowie, kiedy czytali nam książki jak byliśmy mali, to często były to książki z obrazkami. Ja wiele z nich pamiętam bardzo dobrze do dziś. Najstarszą jest chyba „Alonuszka” to zbiór baśni ludowych, zilustrowany przez Igora Jerszowa.
Mój egzemplarz to jest wydanie z 1989 roku, czyli ma 35 lat. Teraz można kupić tę książkę tylko w antykwariatach. Baśnią, którą najbardziej pamiętam jest pierwsza w tym zbiorze „ Śnieżka”.
To opowieść o parze starszych ludzi, którzy chcieli mieć dzieci, ale ich los potoczył się inaczej. Pewnego dnia ulepili sobie piękną dziewczynkę ze śniegu, która ku ich zaskoczeniu ożyła. Zamieszkała z nimi, ale kiedy przyszła wiosna, a potem lato czuła się coraz gorzej. Aż wreszcie podczas jednej z zabaw z przyjaciółkami polegających na przeskakiwaniu przez ognisko Śnieżka zniknęła. W momencie skoku nad płomieniami zamieniła się w białą mgiełkę, obłoczek.
To smutna historia i pamiętam, że byłam nią bardzo przejęta. A jednym z powodów było to, że Śnieżka na ilustracji obok tekstu baśni, była piękna! Została namalowana w eleganckiej sukience z bufiastymi rękawami, z dużym kołnierzem, na głowie miała czepek, który dla mnie wyglądał jak korona. Na ilustracji jej jasna postać zajmowała niewiele miejsca. Śnieżka siedziała skulona przy samej krawędzi ilustracji, a nad nią górowały drzewa. Wydawała mi się samotna i smutna.
W tym wypadku ilustracja stała się dla mnie uzupełnieniem treści. Czymś co przybliżyło mi tekst, czymś czego nie wyłapałam podczas słuchania opowieści. I to jest jedna z ról jaką ilustracje w książkach mają spełniać. I to jest też cecha, którą Andrzej Banach w opracowaniu pt. „Polska książka ilustrowana” zawiera w swojej definicji ilustracji.
Kolejną rolą ilustracji, tą chyba najbardziej oczywistą, jest dodanie atrakcyjności publikacji. Sprawienie, że książka będzie wizualnie ciekawa albo po prostu ładna.
Pokazałam jakiś czas temu na swoim koncie na Instagramie, na które przy okazji Was serdecznie zapraszam, stare wydania „Muminków” Tove Jansson. Kilka tomów, w małym formacie. Wydane w połowie lat 70.
Pokazałam je przede wszystkim ze względu na ilustracje, które wykonała autorka i zapytałam moje obserwatorki i obserwatorów czy zwracają uwagę na ilustracje w książkach. I wyniki ankiety były jednoznaczne. 100% osób, na ponad 100, które wzięło udział w tej ankiecie uważa, że ilustracje są ważne. Nie byłam zaskoczona, bo w większości jesteśmy przecież wzrokowcami. I często ilustracje nas do książek przyciągają.
Tym bardziej jeśli są umiejętnie rozmieszczone. Już badania Hanny Dobrowolskiej, jednej z pionierek bibliopsychologii, czyli psychologii czytania, wskazują, że jeżeli ilustracje pojawiają się w tekście i ten tekst przerywają to czytelnicy mają większe trudności w czytaniu. Takie książki są częściej porzucane. Więc jeśli w książce mają być ilustracje to niech będą dobrze w nią wkomponowane. Dobrowolska stwierdza również, że na poczytność książki wpływa jej wygląd. Niby oczywiste, ale skłania do zastanowienia się nad naszymi czytelniczymi wyborami.
Oczywiście od lat, zarówno w środowisku naukowym jak i szerzej – czytelniczym, toczy się dyskusja o tym czy ilustracje są w książkach potrzebne. Szczególnie w książkach dla dzieci. Kiedy ilustrator albo ilustratorka rysuje świat i postaci z danej opowieści, to nie ma już miejsca dla wyobraźni. Niektórzy uważają (np. Bruno Bettelheim), że ilustracje to droga na skróty. Oraz, że przez ilustracje czytana historia traci osobisty wymiar jaki my byśmy do niej dodali. Na przykład Tolkien (co szczególnie ciekawe, bo przecież sam ilustrował swoje książki), w eseju „O baśniach” stwierdza:
Myślę, że dobre ilustracje mogą być wartością dodaną książki. Tekst i obraz mogą pięknie współgrać. Świetnym przykładem takiej harmonii jest nowe wydanie „Alicji w Krainie Czarów” z ilustracjami Salvadora Dalego.
Abstrakcja tej historii, jej szaleństwo, jej niesamowity klimat zostały fantastycznie oddane w surrealistycznych pracach Dalego. Zresztą autorów – Dodgsona, czyli Lewisa Carrolla i Dalego sporo łączyło, mimo że dzieliło ich wiele lat.
Jedną z takich rzeczy, która mocno wybija się na pierwszy plan jest matematyka. Autor „Alicji w Krainie Czarów” był zresztą matematykiem i uczył matematyki w oksfordzkim kolegium, a Dalí często matematyką się inspirował. Ten wątek został zresztą bardzo ciekawie rozwinięty we wprowadzeniu.
Pierwsze wydanie „Alicji w Krainie Czarów” z ilustracjami Salvadora Dalego pojawiło w 1969 roku. Powstało jako wydanie specjalne książki miesiąca w wydawnictwie Random House. Dali stworzył 12 oryginalnych gwaszy oraz jedną rycinę. Obrazy namalowane gwaszami zostały przeniesione na karty książki za pomocą techniki druku wklęsłego – heliograwiury, znanej także jako fotograwiura. Ta technika nie jest już stosowana, bo była zbyt czasochłonna i za droga. Nakład był nieduży, wydrukowano 2700 egzemplarzy dlatego teraz na aukcjach te książki osiągają wysokie ceny. W 2020 roku na aukcji w Christie’s estymowana cena wynosiła pomiędzy 4,000 a 6,000 dolarów.
Ilustracje Dalego, jak pisze Mark Burnstein we wstępie do książki są „zniewalające, pokręcone i upstrzone kolorami”. Na pierwszy rzut oka, patrząc na nie, trudno zorientować się co się na nich dzieje. Niektóre kształty są całkowicie rozmazane, wyglądają jak rozpryśnięta farba. Dopiero kiedy poświęcimy im chwilę, zaczniemy dokładnie się przyglądać zobaczymy elementy, które znamy z historii o Alicji: królika, gąsiennicę, ala – żółwia. I Alicję.
Alicja pojawia się na każdej ilustracji. Choć tak naprawdę nie ma pewności, czy to Alicja. Ta postać, namalowana wręcz szkicowo, ma obszerną suknię, ręce unosi ku górze, a pomiędzy nimi widać półokrąg, który razem z jej ramionami tworzy elipsę. Możliwe, że jest to skakanka. Dalí używał tego motywu już wcześniej, m.in. w latach 30. Kiedy to namalował tryptyk „ Krajobraz z dziewczynką skaczącą na skakance”. Stworzył go dla Edward Jamesa, który wspierał go finansowo. Postać skaczącej dziewczynki na obrazie miała symbolizować radosne wspomnienia z dzieciństwa.
Ta postać nie jest jedynym motywem, który można odnaleźć na innych pracach Dalego. Na ilustracji do rozdziału siódmego, bardzo ważne, centralne miejsce, zajmuje „cieknący, roztapiający się zegar”, motyw obok płonących żyraf chyba najczęściej kojarzony z Dalím, przedstawiony na obrazie „Trwałość pamięci”, albo „Uporczywość pamięci” z 1931 roku, z kolekcji Museum of Modern Art w Nowym Jorku.
Wszystkie te ilustracje znalazły się w najnowszym polskim wydaniu „Alicji w Krainie Czarów”, które wydało wydawnictwo Materia. Ilustracjom Dalego towarzyszy nowe tłumaczenie Pauliny Braitner.
Salvador Dali jest jednym z wielu artystów, którzy ilustrowali „Alicję w Krainie Czarów”, od kiedy książka ukazała się po raz pierwszy, czyli w 1865 roku. Pierwsze ilustracje wykonał sam Lewis Carroll, ale nie zostały one opublikowane. Autorem ilustracji do pierwszej drukowanej wersji był John Tenniel, angielski malarz i karykaturzysta. Dobrze znane są też ilustracje Arthura Rackhama z wydania w 1907 roku, z wieloma detalami i widocznym rysunkowym konturem. Piękne ilustracje stworzyła też Tove Jansson, jej prace są bardzo subtelne, czyste. Mają coś z estetyki ilustracji „Muminków”, ale wydają mi się bardziej delikatne.
W 2012 roku opublikowane zostało wydanie „Alicji w Krainie Czarów”, które zilustrowała Yayoi Kusama, jedna z najbardziej znanych współczesnych artystek, a na pewno jedna z najbardziej rozpoznawalnych. A to przez bardzo charakterystyczne motywy, z których korzysta w swojej sztuce.
Te motywy to dynie, które zaczęła rysować jeszcze w dzieciństwie i nie przestała do teraz, a ma ponad 90 lat i jeszcze wciąż tworzy – choć może bardziej już nadzoruje tworzenie w swoim studiu. Dynie są dla niej symbolem życia.
A drugi motyw to kropki. Kusama, pytana o nie, opowiada historię ze swoje dzieciństwa kiedy miała halucynacje, które bardzo ją przestraszyły. Znalazła się na polu kwiatów, które nie miało końca, a ich główki wyglądały jak kropki. Pole ją wchłaniało. To przedziwne doświadczenie wpłynęło na jej późniejszą sztukę. Kusama powiela kropki, tworzy z nich całe przestrzenie. Widzi w nich nieskończoność. Kropki to jej znak rozpoznawczy.
I pełna kolorowych kropek jest też ilustrowana przez nią „Alicja w Krainie Czarów”. W tym wypadku wydaje mi się, że ilustracje mają przede wszystkim funkcję dekoracyjną, w żaden sposób nie opowiadają historii napisanej przez Lewisa Carrolla. Ale wciąż książka wygląda obłędnie!
fot. Sonia Kisza
Bardzo blisko treści ilustrowanego tekstu są natomiast prace polskiej artystki, która od razu przyszła mi do głowy, kiedy zaczęłam poszukiwania do tego odcinka. To Zofia Stryjeńska, która była bohaterką 49 odcinka Gablotek.
Stryjeńska zilustrowała sporo tekstów, w jej biografii Angelika Kuźniak wymienia m.in. „Rymy dziecięce” Kazimiery Iłłakowiczówny, „Monachomachię, czyli wojnę mnichów” Krasickiego. Pisze też, że mimo uwag krytycy zauważali w nich dużą oryginalność, doceniali też odważnie użyte kolory. A cytowany Jerzy Warchałowski uznał, że:
Na początku 1924 roku na wystawie Stryjeńska pośród 55 prac pokazała między innymi ilustracje do „Trenów” Jana Kochanowskiego. I póki ich nie zobaczyłam, nie byłam sobie w stanie ich wyobrazić.
Treny, przejmujące, smutne wiersze, które Kochanowski napisał po śmierci swojej córki Urszuli, absolutnie nie pasowały mi do stylu Stryjeńskiej. Tu śmierć, a tu nasycone, jak u nikogo innego żywe kolory, jak to połączyć?
Tymczasem Stryjeńska zrobiła to doskonale. Skupiła się na tym, że umierając Urszulka była małą dziewczynką, miała 2,5 roku – i taką właśnie, niewinną, radosną Kochanowski chce żeby ją zapamiętano. A więc Urszulka Stryjeńskiej ma jasne blond loczki, kolorowe sukienki i leży pod czerwoną kołdrą. Na najbardziej znanej ilustracji z tego cyklu Urszulka w otoczeniu stada kolorowych ptaków unosi się nad tęczą.
Zdaje się, że Stryjeńska nie tylko przeczytała wiersze Kochanowskiego, ale naprawdę wczytała się w ich sens i przesłanie. Chodziło o to, by Urszulka – ta utalentowana (choć tu chyba Kochanowski trochę przesadził), wesoła dziewczynka została jako taka zapamiętana!
Mam podobne wrażenie, dogłębnego zrozumienia ilustrowanego tekstu, patrząc na ilustracje Édouarda Maneta do poematu Edgara Allana Poe „Kruk”. W 1875 roku Manet wykonał serie grafik, które nie tylko odnoszą się bezpośrednio do treści poematu, ale oddają też jego klimat, dość mroczny. Historia jest prosta: najpierw w pokoju słychać niepokojące dźwięki, stukotanie, ale za drzwiami nikogo nie ma, wreszcie do środka wlatuje kruk i już nigdy z niego nie wylatuje.
I podobny do charakteru tego tekstu jest charakter ilustracji Maneta, w których dominują ciężkie, ciemne plamy. Sportretowany przez niego kruk naprawdę budzi niepokój.
Zupełnie inaczej niż u Stryjeńskiej i Maneta było natomiast w przypadku Henriego Matisse’a. W 1935 roku artysta został poproszony o wykonanie ilustracji do specjalnej edycji „Ulissesa” Jamesa Joyce’a dla członków Limited Edition Club in America. Na Ilustracjach widać charakterystyczną, zamaszystą kreskę Matisse’a, prace są surowe, jednobarwne.
I co ciekawe jedynie w bardzo luźny sposób nawiązują do treści książki. Trudno żeby nawiązywały skoro Matisse podobno przyznał, że jej nie przeczytał, a swoje prace bazował na tym, że „Ulisses” ma wiele odniesień do Odyseusza, a tę historię znał i to z niej skorzystał. A więc stworzył absolutne zaprzeczenie ilustracji z definicji, którą wspominałam na początku. Nie przeszkadza to jednak kolekcjonerom, którzy uważają książkę za rarytas i polują na egzemplarze, które podpisali autor i ilustrator.
Na drugim biegunie takiego podejścia jest to co zrobiły Tove Jansson i Małgorzata Musierowicz które nie dość, że napisały swoje książki to je jeszcze zilustrowały. I to zilustrowały je w taki sposób, że kiedy raz zobaczymy te ilustracje, to na zawsze zapadną nam w pamięć. Tove Jansson zresztą widziała siebie przede wszystkim jako malarkę, a dopiero potem pisarkę.
Małgorzata Musierowicz ukończyła studia artystyczne w Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych w Poznaniu, czyli obecnym Uniwersytecie Artystycznym. Dopiero potem zaczęła pisać Jeżycjadę.
Obie były utalentowanymi plastyczkami i pisarkami i na ich ilustracjach wychowały się kolejne pokolenia. I tu wracam do tej myśli, od której zaczęłam. Przez to, że ilustracja jest z nami od najmłodszych lat, to od niej zaczyna się tak naprawdę nasza edukacja wizualna. To przez pryzmat tych pierwszych ilustracji kształtuje się na przykład wrażliwość, ale też rozwija spostrzegawczość. Dobrze mieć tę myśl z tyłu głowy wybierając ilustrowane książki, którymi się otaczamy.
Przy tworzeniu tego odcinka bardzo pomogły mi informacje zawarte w nieopublikowanej pracy Anny Soroko „Ilustracje w Panu Tadeuszu” z 2014 roku, napisanej pod kierunkiem prof. Wojciecha Suchockiego. Dziękuję!