Bohatera tego odcinka wybraliście wy – słuchacze i słuchaczki Gablotek. Zapytałam Was w ankiecie na Instagramie o czym chcielibyście posłuchać w odcinku. Opcje były 3: obrazy z Sukiennic, które warto zobaczyć, czyli kolejna odsłona cyklu 8×5, druga opcja: opowieść o dzieciach znanych artystów i opcja 3, którą opisałam jako „dziwny portret dziecka z ptaszkiem z Muzeum Narodowego w Poznaniu”. Losy tego odcinka ważyły się do ostatnich minut, ale ostatecznie prawie połowa głosów oddana została na „dziwny portret dziecka” i to właśnie o nim dziś opowiem.
Zwróciłam uwagę na ten obraz dopiero niedawno. Poszłam do Muzeum Narodowego żeby zobaczyć nową wystawę czasową o awangardzie i sprawdzić też na jakim etapie jest remont muzeum, który trwa już od kilku miesięcy i obejmuje nowe skrzydło muzeum, czyli galerię sztuki polskiej – moją ulubioną. Jest ona teraz niedostępna dla zwiedzających i jak się okazało, po rozmowie z panią w kasie, jeszcze przez jakiś czas będzie zamknięta, bo prace się przedłużają. Jeśli planowaliście odwiedzić muzeum w Poznaniu, weźcie to pod uwagę, sprawdzajcie stronę internetową i media społecznościowe. Na szczęście część prac już się zakończyła, muzeum ma teraz nowoczesną przestrzeń kawiarniano-sklepikową, przebudowane zostały też kasy i szatnia. I wygląda to naprawdę nieźle.
Skoro byłam już w muzeum zajrzałam też do galerii sztuki europejskiej, na pierwszym piętrze w Głównym (starym) Gmachu Muzeum. Znam ją dość dobrze, bo spędzaliśmy tu sporo czasu w ramach zajęć na studiach. Obrazy w galerii sztuki europejskiej pochodzą z różnych wielkopolskich kolekcji, m.in. Atanazego Raczyńskiego i Seweryna Mielżyńskiego, kolekcjonerów z ogromną pasją i pieniędzmi. Te kolekcje zostały połączone w jedną, która była później uzupełniana. Łącznie to ponad 1700 prac, z których oglądać możemy w galerii około 250 – wśród nich na przykład jedyny w Polsce obraz Claude’a Moneta – „Plażę w Pourville”. Jej burzliwą historię opowiadałam w 26 odcinku Gablotek.
Tym razem najwięcej czasu spędziłam w salach ze sztuką niderlandzką. Bardzo powoli, żeby parkiet jak najmniej skrzypiał, przesuwałam się wzdłuż ścian, aż wreszcie stanęłam przed portretem dziecka, które gdyby nie pucołowate policzki wyglądałoby całkowicie jakby było pomniejszonym dorosłym. A to dlatego, że na portrecie dziecko stoi bardzo sztywno, jest zwrócone w naszą stronę i patrzy nam prosto w oczy. Przyznaję, że jest to lekko onieśmielające. Jego mina jest nieprzenikniona, szukałam chociaż lekkiego uśmiechu gdzieś w kąciku ust, ale go nie znalazłam.
Powagi dodaje mu też strój, to obszerna ciemna suknia. Ciemna, prawie czarna, a więc droga – bo proces farbowania materiałów na takie głębokie kolory był bardzo drogi. U góry suknia wykończona jest białym kołnierzem, z ozdobną lamówką. Na kołnierz opadają półdługie lekko falowane, jasne włosy. Taką samą lamówką obszyty jest też zawiązany w pasie fartuszek, który przykrywa przednią część sukni. Fartuszek namalowany został doskonale, widać niewielkie zagniecenia i linie zagięć. Możemy sobie wyobrazić, że zanim został założony leżał gdzieś w komodzie starannie złożony w niewielki prostokąt. Oglądając go pomyślałam o fartuchu „Czekoladziarki” z pastelu Liotarda, z muzeum w Dreźnie. Na tamtym fartuchu też widać linie wzdłuż, których był złożony, ale widać, że materiał je mocno pognieciony, nie tak jak ten na portrecie z Poznania. Bo tutaj ktoś naprawdę się przyłożył, żeby ten dziecięcy fartuszek porządnie wyglądał. Spod sukienki wystają ciemne buty. Cały strój jest bardzo elegancki.
Próbowałam określić na oko wiek dziecka. Pomyślałam, że może mieć 7, może 8 lat. Moje wątpliwości rozwiał napis po łacinie, w lewym górnym rogu obrazu. Według niego dziecko na portrecie ma… 4 lata. Całkowicie zmyliło mnie więc jego zachowanie i wygląd.
Strój w ogóle jest mylący. Widzimy dziecko w sukience, z dłuższymi włosami i zakładamy, że to pewnie dziewczynka. Tymczasem to mały chłopiec. W czasie kiedy powstał ten obraz, czyli w XVII wieku, chłopcy do 7 roku życia ubierani byli tak samo jak dziewczynki. Płeć dzieci na barokowych obrazach pomagają określać detale ich strojów. Na przykład sznury czerwonych korali są charakterystyczne dla chłopców.
Poznański portret chłopca może się nam teraz wydawać dziwny, ale tak naprawdę to bardzo typowe XVII-wieczne przedstawienie kilkuletniego dziecka.
Koncept dzieciństwa, takim jak go dziś rozumiemy, pojawił się stosunkowo niedawno, w XVIII wieku, a rozpowszechnił tak naprawdę dopiero w XIX w. Przez długie stulecia temu co myślały, mówiły i jak czuły się dzieci nie poświęcano zbyt wiele uwagi. Nikt nie interesował się za bardzo co lubią i jakie są. Dziecko było nie w pełni wykształconym jeszcze dorosłym.
A do tego prawdopodobieństwo, że przeżyje ten trudny czas kilku pierwszych lat życia nie było zbyt wysokie. W XVII wieku śmiertelność wśród dzieci była niestety duża, powody można mnożyć: brak higieny, zła dieta. Świat w ogóle nie był wtedy miejscem przyjaznym małym dzieciom. Niektóre dzieci miały jednak trochę łatwiej. Takim właśnie dzieckiem jest chłopiec z poznańskiego portretu. Skoro jego rodzice zamówili i zapłacili za jego portret, to miał też na co dzień co jeść i gdzie spać i pewnie czym się bawić.
A ten obraz musiał trochę kosztować, bo namalował go znany i ceniony wtedy w Niderlandach portrecista Wybrand de Geest. De Geest pochodził z Fryzji, konkretnie z Leeuwarden, tam na początku uczył go jego ojciec, który zajmował się tworzeniem witraży. Potem Wybrand wyjechał na kilka lat i podróżował po Europie by poznać sztukę francuską, włoską.
Bardzo ważnym przystankiem na jego trasie był Rzym, gdzie zatrzymał się na dłużej. Spotykał się z innymi niderlandzkimi malarzami, został nawet członkiem artystycznego stowarzyszenia, w którym działali holenderscy i flamandzcy twórcy, m.in. Willem van Aelst jeden z najbardziej znanych malarzy martwych natur kwiatowych. Członkom tego stowarzyszenia nadawane były przezwiska, Willem van Aelst był na przykład nazywany był „Strachem na wróble” a Wybrand de Geest „Orłem fryzyjskim”, podobno dzięki swoim wysokim lotom w dziedzinie sztuki.
Te jego wysokie artystyczne loty prawdopodobnie podziwiał nawet Rembrandt, który odwiedził pracownie de Geesta. Tak się złożyło, że malarze byli daleką rodziną, ich żony Hendrickje (żona Wybranda) i Saskia (żona Rembrandta) były ze sobą spokrewnione, nosiły to samo nazwisko – Uylenburgh.
Rembrandt był kilkanaście lat młodszy od de Geesta, kiedy zajrzał do jego studia, ich kariery były na zupełnie różnych etapach. Rembrandt dopiero zaczynał, a de Geest realizował już wtedy duże poważne portretowe zlecenia. Ciekawe, co pomyślał o nim Rembrandt, czy coś podpatrzył, czy zobaczył coś wyjątkowego w jego pracach? To co na pewno mógł zobaczyć, to oprócz dobrego warsztatu de Geesta, jego oko do detalu.
To bardzo dobrze widać zresztą w poznańskim portrecie. Wspominałam już o fartuszku z zagniotkami, dobrym przykładem są też misterne koronki przy rękawach sukni.
De Geest z dużą dbałością namalował też towarzyszy chłopca, czyli psa i ptaka. Ten pierwszy, nieduży i kudłaty szarpie róg chusty, którą w lewej dłoni trzyma chłopiec. Zdaje się, że pies chce się bawić, ale chłopiec absolutnie nie reaguje na jego zaproszenie.
Nie zwraca też uwagi na ptaka, który siedzi na jego prawej ręce. To podobno szpak, ale gdyby nie podpis pod obrazem sama bym na to nie wpadła. Ale zaczęłam szukać, przejrzałam atlas ptaków i ptak z obrazu może nie wygląda jak dorosły, szpak – ciemny i nakrapiany, ale jest za to podobny do młodego szpaka. Może de Geest celowo namalował ptasie dziecko żeby podkreślić dziecięcość chłopca. Skoro nie wskazywał na to ani jego strój, ani postawa, ani nawet mina to malarz postanowił za pomocą zwierząt dodać portretowanemu dziecięcego charakteru.
To była często stosowana praktyka. Na innych dziecięcych portretach z tego czasu, w tym innych portretach de Geesta, dzieci, nad wyraz poważne trzymają kolorowe owoce, na ich rękach siedzą malutkie, urocze ptaszki. Często wokół nich kręcą się psy, zachęcające je do zabawy. W późniejszych portretach, na przykład tych z XVIII wieku dzieci wreszcie zaczną zwracać na towarzyszące im zwierzęta uwagę. Ale to jeszcze nie ten moment w historii sztuki.
W XVII wieku dziecięce portrety nie miały być obrazami, które zawisną nad kominkiem żeby rodzina za kilka lat wspólnie mogła wspominać ten piękny okres kiedy ich dziecko było małe. Były przede wszystkim dowodem na wysoki status rodziny. Zwykłą przechwałką. I tym właśnie jest portret z poznańskiego muzeum. Mam nadzieję, że kiedy ten 4-letni chłopiec skończył pozować, mógł się przebrać w luźną koszulę i poszarpać z psem.