Ziarenka prawdy – podlaskie, podkarpackie, lubelskie
W tym odcinku odwiedzimy cztery miejsca na wschodzie Polski. Monaster położony w sercu Puszczy Knyszyńskiej, który skrywa nowoczesne muzeum ikon. Wielką synagogę w Tykocinie – centrum życia jednej z najliczniejszych gmin żydowskich. Z kolorowych tafli szkła spróbujemy odczytać fragmenty historii Krosna, a pałac w Kozłówce odkryje przez nami losy rodu Zamoyskich. Poszukamy ziarenek prawdy w legendach wpisanych na stałe w historie tych miejsc.
Muzea z odcinka:
- Muzeum Ikon w Supraślu (Oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku)
- Muzeum w Tykocinie (Oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku) – Wielka Synagoga
- Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie
- Muzeum Zamoyskich w Kozłówce
Długo się zastanawiałam się nad wspólnym mianownikiem, który łączy historie z dzisiejszego odcinka i który mógłby posłużyć też za jego tytuł. I już w pewnym momencie straciłam nadzieję. Historie dotyczą tak różnych zbiorów i miejsc w bardzo różnych regionach. Bo co łączy ikony i synagogę z Podlasia, z jednym z najbardziej znanych arystokratycznych rodów i przemysł hutniczy? Okazało się, że legendy. Z każdym z tych miejsc związana jest legenda, prawdziwa-nieprawdziwa opowieść z przeszłości. Ja wiem, że Gablotki to nie miejsce na fantastyczne opowieści i bajki. Dajcie jednak legendom szansę. W każdej jest przecież ziarenko prawdy.
Muzeum Ikon w Supraślu (Oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku)
LEGENDA:
1500 rok, jeden z ciepłych miesięcy, których tutaj w okolicy Gródka nie jest zbyt wiele. Nad brzegiem rzeki Sprząśli zebrał się niewielka grupa mężczyzn – to mnisi, z ufundowanego niedawno przez Aleksandra Chodkiewicza monasteru, mnisi św. Bazylego – Bazylianie, czyli klasztoru tradycji grecko-rusko-bizantyjskiej.
Podobno nie podobało im się w Gródku, było za dużo ludzi, panował tu za duży gwar. Postanowili więc poszukać innego, lepszego dla siebie miejsca, bardziej odpowiedniego do kontemplacji, modlitwy i pracy. Jak znaleźć takie miejsce? Postawili na Bożą Opatrzność. Co to znaczyło w praktyce? Pomysł był taki żeby na rzekę puścić krzyż z relikwiami (relikwiami św. Krzyża) i osiąść tam gdzie krzyż się zatrzyma. Troszkę ryzykowne, bo rzeka Sprząśla – teraz Supraśl jest co prawda rzeką bardzo czystą, ale równocześnie bardzo meandrującą i na terenie Puszczy Knyszyńskiej mamy naprawdę zakręt za zakrętem. Mnisi byli zdecydowani, zdeterminowani, bardzo chcieli wynieść się z Gródka.
Krzyż z relikwiami wypłynął. Płynął dość długo. Zatrzymał się dopiero po dobrych kilkudziesięciu kilometrach, w miejscu gdzie nie było nic poza zaroślami, dziką puszczą – na uroczysku suchy Hrud. Mnisi byli zadowoleni. I tak, według legendy spisanej 200 lat później przez supraskich mnichów, zaczyna się historia klasztoru w Supraślu i w ogóle Supraśla. I Muzeum Ikon w Supraślu.
FACT-CHECKING
Monaster w Gródku został ufundowany przez Aleksandra Chodkiewicza przed 1497. Mnichów ściągnął Chodkiewicz z Kijowa. W 1501 rozpoczęto budowę kompleksu zabudowań monasterskich w Gródku, ale faktycznie kilka lat później zakonnicy przenieśli się w inne miejsce. Bardzo prawdopodobna jest ich motywacja – szukanie świętego spokoju. Gródek na początku XVI wieku był szybko rozwijającą się magnacką rezydencją, Chodkiewicz inwestował w Gródek, ściągali tu ludzie – było głośno, był duży tłok.
Mnisi wytrzymali kilka lat. Właśnie, kilka lat – czyli po roku 1500. A według najnowszych ustaleń najprawdopodobniej nie wcześniej niż w 1508 roku. Najwcześniejszy zapis z całkowitą pewnością wskazujący na działanie monasteru w Supraślu pochodzi z 1510.
Co z krzyżem z relikwiami, dzięki któremu wybór padł na Supraśl – nie da się wykluczyć, że mnisi zrobili tak jak mówi legenda. Jeśli tak, byłby to krzyż bez relikwii, bo relikwię Krzyża Świętego mnisi otrzymali dopiero między 1507 i 1508 rokiem. Nie zgadzają się zatem daty – więc albo krzyż płynął bez relikwii, albo z relikwią, ale 8 lat później. I chyba raczej nie sam, a w łodzi z mnichami. (Od 2012 roku płyną kajakami z Gródka do Supraśla na święto Supraskiej Ikony Matki Bożej.)
Pewne jest, że przez lata klasztor stanowił ważny ośrodek w całej okolicy, odpowiadał za rozwój Supraśla, zarówno jeśli chodzi o religię, kulturę, gospodarkę; w XVI w. monaster w Supraślu stał się jednym z najważniejszych ośrodków prawosławnych w Rzeczypospolitej.
Obecnie w skład kompleksu wchodzi kilka zabudowań, w tym cerkiew Zwiastowania, która na pierwszy rzut oka wygląda jak zamek obronny, w narożnikach cztery okrągłe wieże, niewielkie otwory okienne – warownia. Zresztą zgodnie z pierwotnym zamysłem. Na terenie monasteru znajduje się też Pałac Archimandrytów – Dom Opatów, a w nim Muzeum Ikon– muzeum sztuki sakralnej wschodniego chrześcijaństwa.
MUZEUM
Muzeum zaaranżowane jest w bardzo atrakcyjny sposób, bardzo daleko od standardowego wyobrażenia o muzeum. Ma się takie poczucie, że ktoś naprawdę pochylili się nad swoim zbiorem. Muzealnicy usiedli i głęboko przemyśleli całą sytuacje: mamy ikony. Zbiór złożony, ciekawy, bogaty. Ale religijne malarstwo tablicowe jest pasjonujące samo w sobie dla dość wąskiego grona osób. Zróbmy coś żeby pokazać ikony w taki sposób żeby nimi zainteresować. Ikona nie jest zwykłym obrazem religijnym, pełni ważną rolę w kulcie kościołów wschodnich, jest ona przedstawieniem – uosobieniem, pośredniczy w modlitwie.
Ikona jest dla wschodniego chrześcijaństwa tekstem liturgicznym, nie może powstać bez wcześniejszego przygotowania teologicznego malarza, ewentualnie pod ścisłym nadzorem teologa.
Mamy rewelacyjnie zaaranżowane kondygnacje (jest pustelnicza pieczara, pokój, a właściwie klasztorna cela mnicha, który zajmuje się pisaniem ikon, mamy tzw. piękny kącik do którego zaglądamy przez oryginalne okno z drewnianego podlaskiego domu). Kolekcję ikon dopełniają przedmioty sakralne i unikatowe XVI-wieczne freski o bizantyjskim charakterze, ocalałe ze zburzonej w czasie wojny cerkwi.
Muzeum w Tykocinie (Oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku) – Wielka Synagoga
LEGENDA
Zostajemy na Podlasiu, przenosimy się jakieś 50 kilometrów na wschód, do Tykocina bardzo malowniczo położonego nad Narwią. Tykocin rozwinął się z osady podgrodowej na pograniczu Mazowsza i Wielkiego Księstwa Litewskiego, był ośrodkiem handlowym. Rzecz dzieje się w synagodze wypełnionej po brzegi ludźmi. Mamy wieczór, już nie taki ciepły, bo czuć zbliżającą się wielkimi krokami jesień.
Żydzi zgromadzeni bardzo licznie w synagodze nie czują, że znad Narwi coraz odważniej zaczyna wiać wieczorny wiatr. Nic dziwnego, bo synagoga jest wypełniona po brzegi, trudno się ruszyć. Jest wigilia święta Jom Kipur – Dzień Pojednania – najbardziej uroczystego z żydowskich świat. Szymek stoi między ojcem i wujem, spogląda na nich ukradkiem, powtarza ruchy.
Od początku tiszri, czyli pierwszego miesiąca nowego roku czekał na ten dzień – najważniejszy dzień roku. Jutro Szabat Szabatów. Szymek wie, że powinien się skupić na modlitwie, właśnie rozbrzmiewa Kol Nidrej, będzie śpiewana 3 razy, jest poważna, Szymkowi aż przechodzą ciarki po plecach. I kiedy stara się ich pozbyć, porusza ramionami, podnosi głowę do góry i zauważa, że wiszący nad nim ogromny i zapewne ciężki metalowy żyrandol zsuwa się w dół. Może łańcuch nie wytrzymał pod jego ciężarem, może poluźniły się oczka, a może zardzewiały. A może po ostatnim czyszczeniu ktoś nieuważnie go zawiesił.
Czy tak ma być? Czy to jest część święta? Szymek nie może sobie tego przypomnieć. Nie wie co ma robić, czy przerywać ojcu, wujowi…czy krzyczeć czy uciekać? I nagle żyrandol spada, rozlega się straszny hałas. Ludzie zaczynają krzyczeć. Szymek otwiera powoli oczy – żyrandol leży na ziemi, jego metalowe ramiona są lekko pogięte. Szymek jest cały, tak jak jego ojciec i wuj i wszyscy, którzy stali pod żyrandolem. Jak to możliwe?
Później ojciec opowiada Szymkowi, że z tym żyrandolem związana jest pewna historia o rabinie, który przybył do Tykocina pod koniec XVI wieku i umieścił w wielkim żyrandolu amulety z wypisanymi modlitwami. Te amulety, miały chronić Żydów od różnych nieszczęść. Szymek zasnął tej nocy bardzo spokojnie.
Ta moja opowieść o Szymku oparta była o znaną tykocińską legendę o rabinie, amuletach i żyrandolu w tykocińskiej synagodze.
Gmina żydowska w Tykocinie faktycznie była bardzo liczna. Pierwsi osadnicy żydowscy (przybyli z Grodna na zaproszenie Olbrachta Gasztolta)- osiedli na tych ziemiach w 1522 roku. Czemu? Gdzie Żydzi tam dobry handel. To proste. Gasztolt chciał ożywić handel w Tykocinie, który ze względu na położenie miał duży według niego nie wykorzystany potencjał.
Żydzi zamieszkali „na Kaczorowie za mostem”. Na ostrowie mają sobie postawić szkołę. Wyznaczono im plac na cmentarz „pierwszą górę za rzeką”. Pozwolono im wystawić kramnice koło ratusza i prowadzić wszelki handel. Przywileje Żydów zamieszkujących Tykocin były potwierdzane przez kolejnych królów. Jakie przywileje? Na przykład Żydzi byli wyłączeni spod miejscowej jurysdykcji, nie obowiązywały ich prawa i zasady panujące w mieście, w którym mieszkali. Ciągle zachodzą zatargi między żydami tykocińskimi a chrześcijańską ludnością. Spory dotyczyły przeróżnych spraw, na przykład takich kluczowych spraw jak dostęp do pastwisk.
Synagoga tykocińska była ważnym ośrodkiem skupiającym członków gminy żydowskiej – centrum życia nie tylko religijnego, ale też intelektualnego i towarzyskiego (w przybudówka synagogi znajdowały się sklepiki). Odwiedzali ją rabini i talmudyści. Nie wykluczone, że któryś z gości przywiózł i umieścił w żyrandolu amulety z modlitwami – jak mówi legenda.
Pierwsza drewniana synagoga powstała w Tykocinie w XVI wieku, w 1642 na jej miejscu wybudowana została tak zwana Wielka Synagoga. Jej obecny kształt pochodzi z przebudowy po pożarze w XVIII wieku. Jest obecnie jedną z najstarszych zachowanych synagog w Polsce.
W 1941 roku, do Tykocina dotarli Niemcy. Zdewastowali i ograbili wnętrze synagogi i urządzili w niej magazyny. Chcieli zakończyć trwającą ponad 400 lat historię tykocińskich Żydów mordując stanowiącą 50% ludności całego miasta ludność żydowską. Ale im się to nie udało, bo pamięć o tykocińskich Żydach wciąż jest bardzo silna.
Po zakończeniu wojny w synagodze na polecenie władz miejskich nadal znajdowały się magazyny, ale tym razem nawozów sztucznych. W 1965 roku w synagodze wybuchł pożar spłonęła unikalna biblioteka i archiwa gminy żydowskiej, a pozostałe cudem uratowane księgi wyrzucono do pobliskiej rzeki. Jednak udało się przywrócić jej dawny wygląd. Od lat 70. Działa tu Muzeum Kultury Żydowskiej.
Można zwiedzać odtworzone wnętrze synagogi. Obejść stojącą na środku ponad 9metrowej sali dwukondygnacyjna murowaną bimę – centralne miejsce, obejrzeć zwoje tory, menory, besaminki i inne judaika – przedmioty ważne w żydowskim obrządku, przyjrzeć się kolorowym polichromiom na ścianach, wreszcie stanąć pod jednym z wieloramiennych metalowych żyrandoli, podnieść do góry głowę jak Szymek i mieć nadzieję, że umieszczone w nim amulety wciąż działają.
Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie
LEGENDA:
Istnieją takie ikoniczne, legendarne pary, których historię trudnej, często bardzo dramatycznej miłości znają wszyscy. Oczywiście Romeo i Julia, ale też Abelard i Heloiza no i są jeszcze oczywiście Laura i Petrarka. I na tym nie koniec.
Dawno, dawno temu, za górami, za rzekami – a konkretnie w Krośnie żyli, Anna i Stanisław. A właściwie to Anna żyła w Krośnie, Stanisław bowiem jako dyplomata, dworzanin Władysława IV, w Krośnie raczej bywał. Zdaje się, że niezbyt często, bo kiedy przyjechał pewnego dnia do rodziny i wybrał się do kościoła na msze, by tam się spotkać z bliskimi, nie wszystkich poznał.
Nie wiedział kim jest przepiękna, młodziutka dziewczyna stojąca za ojcem. Uważnie przyglądał się skupionej poważnej twarzy pogrążonej w modlitwie. Chyba patrzył za długo i zbyt intensywnie, bo dziewczyna podniosła nieśmiało wzrok, spojrzała na niego i lekko się skłoniła, a jej policzki oblał rumieniec. Zaraz spuściła ponownie oczy. Nie do wiary. To Anna, mała, słodka Anna – siostra przyrodnia Stanisława, której długo nie widział, a która przez ten czas wydoroślała i wyładniała – chociaż wydawało mu się to już niemożliwe. Stanisław poczuł jak jego ciało ogarnia na przemian gorąco i dreszcze, serce bije szybciej. Nie spodziewał się tego uczucia, ale nie mógł się mu oprzeć. Patrzył na Annę, ona akurat też podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Świat stanął w miejscu, czas się zatrzymał. Był tylko on i ona. Stanisław chciał podbiec do niej, chwycić się w ramiona, unieść i nigdy nie puszczać. Ledwo wytrzymał do końca nabożeństwa.
Ponownie zobaczyli się w domu rodzinnym. Stanisław czekał na moment kiedy zostaną sami i kiedy wreszcie rodzina rozeszła się do swoich spraw, zbliżył się do Anny i wyszeptał co do niej czuje. I ku jego wielkiemu zdziwieniu Anna odwzajemniła jego uczucie. Powiedziała, że pokochała go od pierwszego spojrzenia, że nie wyobraża sobie bez niego życia. Uczucie, które pojawiło się między nimi było niespodziewane, ale od pierwszej chwili bardzo silne. Niestety nie mogli się ze sobą związać, mimo że oboje bardzo chcieli.
Ostatnim ratunkiem dla nich był papież – gdyby on wydał zgodę, mogliby się pobrać. Stanisław wyruszył więc do Rzymu, prze wyjazdem ustalili, że jeśli otrzymają papieską zgodę Stanisław wróci do Anny na białym koniu, jeśli nie – na czarnym. Stanisław bardzo dobrze jeździł konno, sprawnie pokonał trasę do Rzymu, udało mu się spotkać z papieżem, ten wysłuchał historii zakochanego rodzeństwa i powiedział: Pan sprawił tak wielką miłość? Sprawi też abyście ponieśli ją razem. Zgoda! Udało się, Stanisław jechał do Anny dzień i noc, jego koń był wyczerpany, zresztą tak jak jeździec. Kiedy dojechał do Krosna, przywitały go zapłakane twarze bliskich – Anna zmarła. Wypatrywała go dzień i noc i kiedy wreszcie zobaczyła go w oddali pędzącego w jej stronę na ciemnym koniu zmarła ze smutku. Stanisław dopiero teraz spojrzał na konia, którym przyjechał do Krosna – tak się spieszył, że zapomniał zamienić go na białego.
(inna wersja legendy mówi, że Stanisław co prawda jechał na białym koniu, ale ten ubrudził się podczas podróży, Stanisław nie chciał tracić ani chwili na czyszczenie i koń z daleka wydawał się ciemny)
Cała sytuację podsumował Anioł, który pojawił się podczas nabożeństwa pogrzebowego: Pan sprawił tak wielką miłość, że nie zniesie jej Ziemia. Stanisław polecił wybudować dla Anny kaplicę przy kościele Franciszkanów w Krośnie. Na jej nagrobku kazał wyryć: Kaplicę wzniósł ku pamięci Anny z Kunowy Oświęcim – najsmutniejszy brat Stanisław.
FACT-CHECKING:
Wszystko zaczęło się od inskrypcji na nagrobku Anny: „Kaplicę wzniósł ku pamięci Anny z Kunowy Oświęcim – najsmutniejszy brat Stanisław.” Niektórym wydało się to podejrzane. Przyrodni brat tak kochał siostrę, że nie dość że jest najsmutniejszy i pisze to na jej nagrobku to jeszcze funduje całą kaplicę. Coś musi być na rzeczy. I z tych wątpliwości, domysłów powstała legenda o kazirodczej miłości, którą (o dziwo!) Zaakceptował papież, ale nie los. Prawdziwość legendy, skutecznie podważył Karol Szajnocha – XIX- wieczny pisarz i historyk.
Co do faktów: Stanisław i Anna to prawdziwe osoby, zgadzają się informacje o ich pochodzeniu, o zajęciu i bliskiej relacji. Inskrypcja jest autentyczna, kaplica została wybudowana mniej więcej w roku śmierci Anny. Anna zachorowała nagle w grudniu 1646 roku (te informacje mamy z pamiętników Stanisława), bardzo wysoko gorączkowała, i zmarła w połowie stycznia. Stanisław pisze o przywiązaniu do siostry, ale nie o romantycznej miłości. Nie zachowały się żadne źródła potwierdzające lub choćby sugerujące związek erotyczny pomiędzy przyrodnim rodzeństwem.
Stanisław co prawda był w Rzymie mniej więcej w tym czasie, ale w zupełnie innej sprawie, raczej przy okazji. Jak wynika z zapisków Stanisława bardzo dużo podróżował, nie tylko lokalnie, ale przede wszystkim odbywał długie zagraniczne podróże, do Paryża, do Niderlandów, na Ukrainę – przemierzał konno tysiące kilometrów i chociaż miał czas nie zbaczał zbyt często do domu – a ktoś zakochany z pewnością by zbaczał. Stanisław umarł w 1657 roku, 10 lat po śmierci Anny. Został pochowany obok siostry w kaplicy przy kościele ojców Franciszkanów.
Kaplica jest oczywiście pierwszym wyborem, dla tych którzy podążają za tą historia, ale w Krośnie jest jeszcze inne miejsce, mniej oczywiste, w którym zobaczyć można echa tej historii – zdecydowanie bardziej abstrakcyjne. Są to dwie konstrukcje – rzeźby z kolorowego szkła i metalu.
Przewyższają wysokością człowieka. Jedna składa się z wbitych w ziemie 6 prętów, na których przymocowane zostały w nieładzie szklane elipsy: jasno-niebieskie, niebieskie i żółte. Im wyżej elipsy sa coraz większe. Druga ma taką samą kolorystykę, różni się jedna formą, ma bardzije kubistyczną formę – mamy cokół i dopiero na nim pręty, powyginane pod kątem prostym, uzupełniają je prostokąty -im wyżej tym większe. Konstrukcja sprawia wrażenie bardziej zwartej, cięższej, ale równocześnie stabilniejszej, pewniejszej. To Anna i Stanisław, na szkle wypisane zostały fragmenty legendy – żeby nie było wątpliwości. Szklane rzeźby są jednym z przystanków w ramach Szklanego Szlaku – trasy turystycznej stworzonej przez Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie.
Trudno nazwać Centrum Dziedzictwa Szkła muzeum. To instytucja skupiona przede wszystkim na przybliżeniu wszystkiego co z produkcją szkła związane – wszystkie etapy procesu jego powstania, oczywiście robi to czerpiąc z historii hutnictwa, które w Krośnie obecne jest od 100 lat i które uformowało samo miasto, nieodwracalnie wpisane jest w historię Krosna.
Muzeum Zamoyskich w Kozłówce
Opuszczamy Krosno, zmieniamy województwo. Jesteśmy pod Lublinem. Stoimy przed potężną neobarokową bramą wjazdową. Brama prowadzi bezpośrednio do pałacu, zresztą ponad klombami kwiatów i równiutko przyciętymi trawnikami widać jego jasną fasadę z dużymi równomiernie rozplanowanymi oknami. Ale najpierw brama – bo to też kawałek niezłej sztuki, powstała na przełomie XIX i XX wieku, części zamawiane były w Warszawie. Brama zwieńczona jest herbem rodu Zamoyskich – jednym z najstarszych polskich herbów, czyli herbem Jelita. Trzy skrzyżowane ze sobą włócznie ze złotymi grotami, nad nimi wyłaniające się z korony kozioł stający dęba. Ten kozioł nie dziwi tak bardzo jak poniżej znajduje się napis:
To dewiza herbowa Zamoyskich, myśl przewodnia. Dewiza to hasło nawiązujące do historii danego rodu albo ogólnie do zasad moralnych, patriotycznych często podniosłe wieloznaczne. Więcej może powiedzą przykłady: „Flamans pro recto”, czyli „Płomień sprawiedliwych” (Lanckorońscy).
LEGENDA
Bitwa pod Płowcami, rok 1331, wrzesień. Władysław Łokietek po całodniowej bitwie z Krzyżakami, którą szczęśliwie wygrał, objeżdżał pole walki. Pomiędzy ciałami krzyżackich żołnierzy (których było znacznie więcej niż polskich) wypatrzył rycerza, który ostatkami sił walczył o życie. Rycerz podtrzymywał rękami wnętrzności – jelita, która wypływały z jego ciała na skutek zadanych mu przez Krzyżaków ran. Król podjechał do niego. Rycerz ledwo mówił, to nic dziwnego, okazało się, że to Florian Szary. Pochodził ze szlachty posługującej się herbem Koźlarogi –z niewielkiego grodu Surdęga, w służbie wojewody sieradzkiego. Zaciekle walczył z wrogimi wojskami, ale został przebity trzeba włóczniami. Łokietek przejął się losem żołnierza i jak podaje Jan Długosz w „Kronice Polskiej”.
Florianem zajęli się królewscy medycy i to może być zaskoczenia – wyzdrowiał. Jest uznawany za protoplastę Zamoyskich. Wszystkie elementy sceny spod Płowiec znalazły odzwierciedlenie w herbie nadanym Florianowi Szaremu przez Łokietka. Włócznie krzyżackie, kozioł z jego starego herbu, jelita, które stały się nazwą i dewiza- to mneiy boli.
FACT – CHECKING
Nie istnieją dokumenty historyczne potwierdzające udział Floriana Szarego w bitwie pod Płowcami. Jednakże członkowie rodów szlacheckich podających tę postać za swego protoplastę (m.in. Kamoccy i właśnie Zamoyscy) pozostawili szereg materialnych śladów legendy, takich jak herb dumnie górujący nad każdym wchodzącym do pałacu w Kozłówce.
Pałac w Kozłówce wraz z otaczającymi go zabudowaniami i parkiem miał wielu właścicieli, najpierw z rodu Bielińskich, potem Zamoyskich. Dla historii pałacu najważniejszy był Konstanty Zamoyski, który otrzymał Kozłówkę od ojca w prezencie ślubnym i zarządzał nią przez ponad 50 lat, pałac był rozbudowywany i unowocześniany stając się powoli jedną z najpiękniejszych rezydencji magnackich na ziemiach polskich.
Dzisiejsza Kozłówka to jest raj dla miłośników sztuki wszelakiej. Często jest tak, że jak mamy niezłą historię pałacu, tu wystrój jest co najwyżej poprawny, albo jak mamy wybitna kolekcja mebli, to inny elementy kolekcji sa na niższym poziomie i artystycznym i historycznym, a w Kozłówce zachowały się autentyczne obiekty – porterty rodzinne, meble, oryginalny wystrój wnętrz, porcelana najlepszych europejskich manufaktur.
Oczywiście nie wszystkie, część wywiozła z Kozłówki Jadwiga Zamoyska, która w obawie przed zniszczeniami wojennymi przewiozła je w 1944 roku tuż przed powstaniem do Warszawy. Większość tego zbioru nigdy nie wróciła już do Kozłówki. Po czasie wiemy, że lepiej dla tej biżuterii, sreber i porcelany byłoby gdyby została na miejscu, w Kozłówce, z którą Armia Czerwona obeszła się zaddziwiająco łagodnie żeby nie powiedzieć dobrze. Pałac stał się siedzibą wojska, raczej dowódców, przebywali tu zarówno żołnierze Armii Czerwonej i Ludowego Wojska, osobiście pilnowali żeby wyposażenie pałacu nie ucierpiało, nie zostało rozkradziane. I to się udało.
W Kozłówce oprócz pałacu, parku, kaplicy do zwiedzania mamy Galerię Sztuki Socrealizmu. Z początku trochę to zaskakujące, ale ten okres dla Kozłówki był jednym z najtrudniejszych, zresztą podobnie jak dla wielu tego rodzaju miejsc, dworków- muzeów. Ekspozycja ma za zadanie ostrzegać przed wielkim zagrożeniem, jakim jest każdy system totalitarny.
Jeśli wnętrze może być wehikułem czasu to jest to Kozłówka. I pewnie za ten autenyzm Muzeum Zamoyskich w Kozłówce otrzymało Złotą Pinezkę, specjalne wyróżnienie z okazji 15. rocznicy uruchomienia Map Google.