15 listopada 2021

Wojciech Kossak, Piłsudski na Kasztance

W tym odcinku głównym bohaterem nie jest ani portretowany Józef Piłsudski – jedna z najważniejszych postaci w historii Polski XX w., ani portretujący Wojciech Kossak – czołowy polski batalista i niezrównany portrecista koni. Na pierwszym planie są miłość i sukces. Ona roztapiająca nawet najtwardsze serca, on wyczekany i napawający nadzieją.

11 listopada – pierwsze skojarzenie? Piłsudski. Portretów Józefa Piłsudskiego są dziesiątki, jeśli nie setki. Zaczęłam szukać i przeglądać. Na dłużej zatrzymałam się przy pracy Konrada Krzyżanowskiego z Muzeum Śląskiego. Szkicowy, wrażeniowy portret – ciekawy.  Zastanawiałam się też nad karykaturą Piłsudskiego, Kazimierz Sichulski, wyjątkowego artysty, bystrego, dowcipnego, oryginalne, o którym na pewno jeszcze opowiem w podcaście.

Ostatecznie jednak zdecydowałam się na bardzo tradycyjny  -żeby nie powiedzieć nudny – portret Piłsudskiego na Kasztance, Wojciecha Kossaka. Ten wybór przy tych dwóch wcześniejszych propozycjach może się wydać niezbyt atrakcyjny. Przynajmniej mnie by się taki wydał, bo nie przepadam za malarstwem Kossaka – za tymi wszystkimi scenami z żołnierzami na koniach, we wszystkich możliwych ujęciach. Mimo że te konie i ci żołnierze namalowani są doskonale, bo Kossak doszedł w tym do perfekcji.  (Są oczywiście takie prace, które sprawiają, że serce bije mi mocniej, tak jest przy „Autoportrecie z paletą” z 1893 roku – może dlatego, że to obraz nietypowy dla Kossaka.)

Dzisiejszy bohater – portret Piłsudskiego na Kasztance nie należy do takich prac. Dlaczego więc go wybrałam? Bo wiążą się z nim dwie ciekawe historie – jedna o przywiązaniu i miłości i druga o sukcesie, który niesie ze sobą nadzieję. Zacznę od miłości.

Kasztanka

To mogła być miłość od pierwszego wejrzenia, a jeśli nie to przynajmniej zauroczenie. W każdym razie był jakiś powód, dla którego Piłsudski wybrał Kasztankę spośród innych koni, które dopiero co dołączyły do jego nowo utworzonej kompanii – Pierwszej Kompani Kadrowej, która była zalążkiem wojska polskiego. To właśnie na Kasztance wjechał do Kielc w 1914 roku. Wtedy znali się dosłownie kilka dni.

Dla Kasztanki, która urodziła się i wychowała na wsi – w Czaplach Małych, to musiało być trudne doświadczenie – duże miasto, tłumy ludzi. A Kasztanka znała przede wszystkim okolice Czapli Małych. Tam mieszkała spokojnie w stajni u hrabiego Eustachego Romera. Biegała po okolicy z jego córką – Marią (która była do niej mocno przywiązana, odwiedzała ją potem w wojskowych stajniach). No więc całe życie Kasztanki do sierpnia 1914 roku to były pola, łąki, lasy. A tu nagle bruk i nowy jeździec. Wyobrażam sobie, że musiała być bardzo zestresowana. Kto by nie był. Ale zaufała Piłsudskiemu. Coś między nimi zaiskrzyło.

To zaskakujące, że Piłsudski wybrał właśnie ją, bo Kasztanka była nieśmiała, płochliwa i w dodatku nerwowa. Potrafiła kopnąć jeśli jej się coś nie podobało, a nie podobało jej się wiele rzeczy. Nie lubiła hałasu, wystrzały wyprowadzały ją z równowagi. I Piłsudski musiał to zauważyć- niemożliwe że nie, a mimo to ją wybrał.

Kasztanka była delikatna, niezbyt wysoka, smukła. Można by się było spodziewać, że Piłsudski – wódz, dla którego to jak go widzą inni miało spore znaczenie, będzie chciał konia, który będzie górował nad innymi, ale nie – wybrał Kasztankę. Może przekonały go te jej piękne białe pończoszki, których jak później pisał starała się nie zabrudzić i omijała wszystkie kałuże.

Obchody Święta Niepodległości na placu Saskim w Warszawie, 1926, źródło: NAC

Kasztanka nie miała też świetnego rodowodu. Eustachy Romer kupił jej babcię od chłopa, którego spotkał pewnego dnia na wiejskiej drodze. Zresztą pewnie za niezbyt duże pieniądze, jeśli w ogóle za pieniądze (bo to wcale nie jest takie oczywiste). Nazwał ją Chłopka, Chłopka się oźrebiła, małej klaczy też nadano imię Chłopka i to ta młodsza Chłopka była matką Kasztanki. Więc Kasztanka była córką i wnuczką Chłopki – PR-owo średnio to brzmi. Nie była też Kasztanką, miała na imię Fantazja. Ale imię szybko zmieniono, bo jakby to brzmiało, że Piłsudski dosiada Fantazji. Ciut niepoważnie.

Kasztanka i Piłsudski powoli się poznawali. Żona Piłsudskiego, Aleksandra pisała, że istniało między nimi jakieś tajemne porozumienie, że odczuwali swoje nastroje i nawzajem na siebie wpływali. Byli do siebie bardzo przywiązani, wiele też razem przeżyli. Podobno Piłsudski sporo z nią rozmawiał. Myślę, że teraz wszyscy opiekunowie koni, psów, kotów i innych zwierząt kiwają głowami, że oczywiście też tak mamy. I ja też tak mam, gadamy sobie z Harfą o różnych rzeczach. I Piłsudski też z Kasztanką rozmawiał. Bardzo się o nią troszczył, kiedy podróżowali martwił się czy da radę przepłynąć rzekę na tratwie albo czy nic jej się nie stanie na leśnych wertepach. No, nikt mi nie powie, że to nie była miłość!

Po odzyskaniu niepodległości, w 1918 roku Piłsudski i Kasztanka nie przebywali już ze sobą tak często. Piłsudski zamieszkał w Belwederze, był naczelnikiem państwa, zmienił się jego tryb życia. Ze względu na funkcję, ale też wiek podróżował najczęściej pociągiem. Kasztanka początkowo zamieszkała niedaleko, w stajniach belwederskich, a później w Mińsku Mazowieckim, tam opiekowali się nią Ułani. Co nie znaczy, że przeszła na emeryturę, przyjeżdżała do Warszawy na parady wojskowe. Piłsudski i Kasztanka stawali dumnie na Placu Saskim, prostowali się i obserwowali maszerujące oddziały.

Bywała też w Belwederze bardziej prywatnie, na imieninach Piłsudskiego – takie miał życzenie, żeby w ten dzień spędzać z nią czas. Wiemy od Aleksandry Piłsudskiej, że były to bardzo wzruszające spotkania dla obojga.

Podczas jednej z takich wizyt Kasztanki w Belwederze, przy okazji Dnia Niepodległości w 1927 roku, odwiedził Piłsudskiego Wojciech Kossak, który malował jego portret – jego i Kasztanki. Kasztanka już znała Kossaka, bo widzieli się dwa miesiące wcześniej,  kiedy Kossak przyjechał do Mińska Mazowieckiego żeby zrobić kilka szkiców Kasztanki. Chyba poszło całkiem nieźle, bo pisał później do żony Marii:

„Wcale nie taka ostatnia ta staruszka Kasztanka (...). Zaczynam się do tego portretu palić, może być morowy“
Wojciech Kossak

I chyba wyszedł morowy, bo Kossak, oprócz tego że od razu namalował dwie wersje – różniące się formatem. To potem jeszcze wielokrotnie wracał do tematu malując kolejne wersje różniące się detalami – żołnierzami w tle, drzewami. Ale Piłsudski i Kasztanka zawsze byli ci sami.

Obrazy Kossak skończył już po śmierci Kasztanki, która zmarła kilka dni po tym ich spotkaniu w Belwederze, wracając do Mińska jak zwykle pociągiem, najprawdopodobniej zbyt szybko wstała mocno się uderzyła i złamała dwa kręgi grzbietowe. Zdaje się, że nie została dobrze zabezpieczona. Niestety nie udało się jej uratować mimo że miała najlepsza możliwą opiekę, czuwali nad nią trzej lekarze weterynarii. Piłsudski był załamały, rozgoryczony i  po prostu zły. Pułkownik  Piasecki, który był dowódca Ułanów dostał zakaz wstępu do Belwederu.

Po Kasztance została wypchana skóra – ale o tym nie chcę mówić, lepiej skupić się na wspomnieniach, zdjęciach i no i oczywiście obrazach. Na przykład na portrecie Piłsudskiego i Kasztanki Kossaka. Ale na którym?

Piłsudski i Kasztanka podczas pozowania do portretu, 1927, źródło: NAC

Wojciech Kossak malował hurtowo. W Krakowie razem z synem Jerzym prowadził pracownię, ale żeby dobrze oddać charakter ich pracy trzeba by było powiedzieć „fabrykę”. Malowali podobne do siebie kompozycje, sceny z ułanami, myśliwymi, a znak rozpoznawczy to oczywiście konie. Wszystkie obrazy były bardzo do siebie podobne, także formatem, bo miały wymiary, które najlepiej się sprzedawały – nie za duże, nie za małe. Ludzie uwielbiali te obrazy! Każdy chciał mieć takiego Kossaka więc Kossakowie malowali. Jerzy robił podmalówkę, za pomocą kalki przenosił rysunek. Potem kolor, wtedy wchodził Wojciech, wykańczał pracę, sygnował i koniec. Następny proszę!

Można kręcić nosem, że to już nie sztuka. No tak, ale z drugiej strony malarz to zawód, praca. Trudno się dziwić, że Kossak malował obrazy, które ludzie chcieli kupować. Podobno nawet płacili z góry i ustawiali się w kolejce. Przy czym ceny, jak pisał Wojciech do żony były „fenomenalne”, ale i tak kupowali.

Dlatego „kossaków” jest tyle. I dlatego jest z nimi na rynku sztuki taki problem. Nie dość, że Kossak robił repliki, to pojawiały się też kopie. Równie dużo co oryginalnych „kossaków”, a może nawet i więcej.

Mam nawet przykład z ostatniej soboty (13.11.2021). Byłam na targu staroci w Poznaniu. I na jednym ze stoisk, na rozłożonym na kostce brukowej kocu leżał ON – młodszy brat dzisiejszego bohatera. „Portret Piłsudskiego na Kasztance”, była nawet sygnatura „według W. Kossaka”, rok wykonania 2018. Całkiem dokładna kopia wersji, która znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie, i jest na okładce tego odcinka. Z ciekawości zapytałam czy takie „kossaki” się jeszcze sprzedają i zmarznięty pan sprzedawca powiedział mi, że tak. Że ludzie chętnie kupują, bo wiadomo Piłsudski to taki nasz bohater. A Kossak znane nazwisko to biorą.

Sprzedają się i takie niby „kossaki” na targach staroci i prawdziwe „kossaki” na aukcjach. I to za całkiem wysokie sumy.

Kradzież

W 2016 roku na aukcji w jednym z warszawskich domów aukcyjnych pojawił się obraz Kossaka, dobrze nam znany – „Portret Piłsudskiego na Kasztance”. Brat bliźniak tego z warszawskiego muzeum. Autentyczność została potwierdzona, a wartość oszacowano na 70 000 – 80 000 zł. Z tyłu, na odwrociu odręczny napis: Oryginał mojego ojca Wojciecha Kossaka/ Jerzy Kossak Kraków 14 listopada 36.

Tu zaczyna się druga historia, którą wam obiecałam, ta o sukcesie.

Zabieram Was do Krakowa, na Salwator, na ulicę Senatorską. Jest połowa stycznia nowego 1997 roku. Pewnie było zimno, jak to w styczniu. Z jednego z budynków przy ulicy Senatorskiej wychodzi kobieta. Ktoś ją obserwuje i tylko czeka aż się oddali. Odprowadza ją wzorkiem, upewnia się, że kobieta nie wraca, na przykład po rękawiczki. I kiedy ta znika z oczu wchodzi do budynku. Zna go dobrze, był tu wcześniej. Szybko idzie do drzwi jej mieszkania, wyłamuje zamek. Jest przy tym trochę hałasu, ale nikt nie reaguje. Złodzieje wchodzą do środka. Dokładnie wiedzą czego szukać. Biorą stare srebrne naczynia, Chełmońskiego i Kossaka. Wychodzą. To była chwila.

Właścicielka wraca do domu, jest w szoku. Zawiadamia policję. Policjanci nie są zdziwienie. To  nie jedyna kradzież antyków z prywatnych kolekcji w Krakowie w tym czasie – okradziony został artysta z Piwnicy pod Baranami i profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Policjanci podejrzewają, że to nie przypadek, że to dobrze przemyślane działania na zlecenie tej samej osoby. Kogo – nie wiadomo.

Policjanci szukali, regularnie przeglądali aukcje, kontaktowali się  z właścicielami galerii, kolekcjonerami, Ministerstwem Kultury.  Nic. To taka mrówcza praca, która wymaga dużo cierpliwości. Aż wreszcie, po prawie 20 latach Piłsudski i Kasztanka, zostali namierzeni przez warszawskich policjantów. Obraz został zabezpieczony i przekazany do ekspertyzy. Pracownicy Muzeum Narodowego potwierdzili, że jest to ten skradziony krakowski „kossak”. Nigdy nie można tracić nadziei.