W poszukiwaniu doskonałości – włoskie podróże Aleksandra Gierymskiego

W tym odcinku razem z Aleksandrem Gierymskim przenosimy się Włoch. Gierymski, który był wyjątkowym artystą, prekursorem realizmu w Polsce, spędził we Włoszech łącznie kilka lat. Jakie obrazy tam malował? Jaki wpływ na jego twórczość miały Włochy? Co przyciągało go do włoskich miast m.in. Florencji, Werony czy Rzymu?

Do Włoch jeździmy by podziwiać malownicze krajobrazy, przez które wiją się wąskie drogi otoczone szpalerami cyprysów. Jeździmy żeby zjeść spaghetti al dente, idealnie wypieczoną pizzę i kremowe lody straciattela z dużymi kawałkami czekolady. Jeździmy po wielką sztukę i historię, do muzeów, amfiteatrów i kościołów. Jeździmy wreszcie po dolcę vitę i dolce far niente – włoskie słodkie nicnierobienie.

A po co do Włoch ponad sto lat temu (i to bardzo często) jeździł malarz Aleksander Gierymski?

W tym odcinku opowiem w o tym jak Aleksander Gierymski, artysta wyjątkowy, malował Włochy. A malował je wielokrotnie i na różnych etapach swojego życia. Jego włoskie krajobrazy to dla mnie esencja Włoch! To portrety nie tyle miejsc co atmosfery. Na tę atmosferę składają się różne elementy, ale najważniejszym z nich jest światło. Patrząc na obrazy Gierymskiego z Włoch mam wrażenie, że słońce nigdzie nie świeci tak pięknie jak tam!

Słońce we włoskich miastach

To samo wrażenie miałam spacerując niedawno po rozgrzanych kamiennych uliczkach i wychodząc na zatopione w słonecznym żarze place toskańskich miast. Szukałam tego wrażenia po powrocie i znalazłam je właśnie w pracach Aleksandra Gierymskiego.

 

"Gierymski był przede wszystkim wielkim poetą światła, uganiającym się niezmordowanie i aż rozpacznie za samą światła istotną.”
Zenon Przesmycki w "Chimerze"

Z włoskimi obrazami Gierymskiego jest trochę tak, jakby nie mógł się zdecydować czy pisze dziennik (gdzie dokładnie, godzina po godzinie, opisuje każdy dzień) czy pamiętnik, gdzie spisuje myśli i wrażenia. Czasem odwzorowywał wszystko co widział, każdy najmniejszy detal. A czasem starał się uchwycić jedynie nastrój miejsca lub widoku.

W związku z tym niektóre obrazy, takie jak np. „Katedra w Amalfi” z Muzeum Narodowego w Kielcach wyglądają prawie jak fotografie – jak dziennikowy wpis.

A inne  jak „Park włoski” („Ogród włoski”, „Kaskady”) z Muzeum Śląskiego są impresjami – kilkoma słowami w pamiętniku.

Trudno zdecydować, który sposób utrwalania rzeczywistości jest lepszy (i na szczęście nie musimy tego robić). Ale jeszcze trudniej jest je połączyć, a chyba to próbował zrobić Gierymski. I właśnie to, tę jego ambicję, miałam na myśli, między innymi, mówiąc o nim, że był wyjątkowym artystą.

Gierymskim był wyjątkowy z różnych względów. Po pierwsze dlatego, że miał odwagę, by w sztuce pójść własną drogą. Kiedy zaczął uczyć się malować na poważnie, u Wojciecha Gersona w Warszawie, czyli pod koniec lat 60. XIX wieku, polska sztuka skupiała się na tematach historycznych i patriotycznych. Polski romantyzm pełen był dramatyzmu i wielkich nadziei na lepszą przyszłość. Gierymski dorastał obserwując dumne, ale przesączone tęsknotą za wolnością, a czasem goryczą, polskie malarstwo.

 

Maksymilian Gierymski

Obserwował też bacznie swojego starszego brata Maksymiliana. Kiedy Aleksander zaczął naukę u Gersona Maksymilian był już w Monachium, wyjechał tam, podobnie jak wielu innych polskich artystów, rozwijać swoje artystyczne umiejętności. W 1867 roku Maksymilian zaczął naukę na Akademii Sztuk Pięknych.

Według relacji bliskich, Maksymilian był bardzo miłym, serdecznym człowiekiem. Był też mocno związany ze swoją starszą siostrą Balbiną „Binią”, która niestety zmarła młodo, mając zaledwie 22 lata. Od tego momentu najstarszy z rodzeństwa Gierymskich był Maksymilian. Jako starszy brat dbał o młodsze rodzeństwo, najmłodszą z nich Klotyldę i brata Aleksandra, nazywanego pieszczotliwie Olesiem.

Maksymilian widział pasję brata, jego zapał do malowania, docenił talent i zasugerował rodzicom żeby pozwolili Olesiowi przyjechać do niego, do Monachium. Początkowo rodzice nie byli przekonani, wahali się. Kolejny syn, który będzie malarzem? Ale ostatecznie się zgodzili i Aleksander pojechał do Monachium.

Podobnie jak Maksymilian zaczął studia na Akademii Sztuk Pięknych. Studiował z przerwami (w między czasie zmarła matka braci), ale ostatecznie ukończył studia z wyróżnieniem. Oprócz nauki malarstwa przyglądał się uważnie temu co dzieje się w sztuce.

W 1869 roku w Monachium odbyła się ważna, duża wystawa sztuki. Można było na niej zobaczyć m.in. prace Gustave’a Courbeta. Z katalogu wystawy wynika, że prezentowanych było dokładnie 6 jego prac. Courbet odrzucił romantyczne idealizowanie, nie upiększał rzeczywistości, malował to co widział. Jego obrazy przedstawiały proste życie, np. robotników przy pracy. Różniły się od polskiego malarstwa, które Gierymski znał.

Wśród wymienionych w katalogu artystów, których prace przyjechały do Monachium są też Barbiznończycy. To grupa artystów, którzy rozkochali się w pejzażu, przedstawiali autentyczne krajobrazy, byli blisko natury, blisko tych widoków, które malowali. Podobnie jak Courbet odrzucili akademicką idealizację. I z takim właśnie malarstwem, bardzo wcześnie, bo mając 19 lat, zetknął się Aleksander Gierymski. Zobaczył, że w sztuce jest miejsce na zwyczajne tematy i na realizm.

Gustave Courbet, Kamieniarze, 1849 r. Gemäldegalerie Alte Meister, Drezno

Zresztą w stronę realizmu skłaniał się też Maksymilian, a bracia malowali często ramię w ramię. Ale jedna rzecz to zobaczyć, że tak można, a druga to pójść w tę stronę. Gierymski był wyjątkowy, bo miał odwagę, znalazł w sobie siłę i chęci, by porzucić konwencje, znane zasady i eksperymentować. Sporo zaryzykował, bo mając świetny warsztat mógł malować to co się wtedy w Warszawie podobało i odnosić sukcesy, tymczasem wybrał wierność swojej wizji, wybrał realizm i naraził się na niezrozumienie polskiej publiczności i krytyki, co zresztą odbiło się na jego zdrowiu.

Maksymilian Gierymski, Patrol powstańczy, 1872-1873 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Stanisław Witkiewicz, który odwiedził Monachium w czasie kiedy uczył się tam Gierymski i poznał go wtedy, opisał go w ten sposób:

"Młody człowiek, o twarzy bladej, prawie zielonawej, szeroko otwartych, jasno szaro-niebieskich oczach i boleśnie zaciętych ustach”.
Stanisław Witkiewicz

Pierwsze wrażenie Witkiewicza jak widać nie było dobre. Aleksander Gierymskim nie był człowiekiem, który  budził sympatię, ani przy pierwszym spotkaniu, ani później. Taki obraz Gierymskiego wyłania się zarówno z relacji osób, którego go znały jak i  późniejszych analiz badaczy, w tym psychiatrów i psychologów.

Gierymski był wyjątkowy, jeśli chodzi o charakter i sposób bycia. Sporo o nim wiemy z jego pierwszej biografii, którą napisał Stanisław Witkiewicz, została wydana w 1903 roku, dwa lata po śmierci Gierymskiego. Witkiewicz znał go dość dobrze, współpracowali ze sobą kiedy Gierymski przez kilka lat mieszkał w Warszawie w latach 80.

Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że Witkiewicz nie jest obiektywnym biografem. Tym bardziej, że ich koleżeńska relacja w pewnym momencie się skończyła, nie do końca wiadomo dlaczego. Witkiewicz pisze: „Rozjechaliśmy się”. Potem urwała się też korespondencja między nimi (czego Witkiewicz żałował). Nie ma więc w tej biografii pełnego obrazu. Ale jest wiele ciekawych przemyśleń dotyczących Gierymskiego.

Na przykład to, że była w nim niedająca się ukoić gorycz. Aleksander Gierymski był inny niż starszy brat, był niedostępny, szorstki w rozmowach, czasem cyniczny, czasem porywczy, ale według Witkiewicza pod tą skorupą kryła się oprócz goryczy również wrażliwość.

Gierymskiego łatwo można było zranić, przejmował się opiniami innych. Używając słów Witkiewicza miał głęboką potrzebę współodczuwania. Chciał być rozumiany i doceniany, jak każdy człowiek, ale w jego przypadku ta potrzeba była bardzo silna.

A do tego Gierymski był bardzo ambitnym perfekcjonistą! To wybuchowa mieszanka, która skutecznie może unieszczęśliwiać człowieka. Chcesz robić jak najwięcej, a przede wszystkim jak najlepiej, malujesz, ciągle poprawiasz, a kiedy wreszcie kończysz i tak nie jesteś zadowolony. A potem zaczynasz kolejny obraz i cały cykl się powtarza. Rozbudzone nadzieje, wysoko postawiony cel i na koniec ogromne rozczarowanie samym sobą. Każda kolejna próba kosztuje jeszcze więcej energii. Trudno tak żyć. I Gierymskiemu trudno się żyło.

W listach pisał o niepokoju, który go męczy. Zadręczał się, i w lepszych momentach miał tego świadomość. Cały czas czytał artykuły na swój temat i  śledził recenzje swoich prac. Nigdy nie był z siebie zadowolony. To niespełnienie powodowało, że nigdzie nie czuł się w pełni dobrze, cały szukał dla siebie miejsca i bardzo dużo podróżował. Jednym z miejsc, w których bywał najczęściej i zatrzymywał się na dłużej były Włochy.

Aleksander Gierymski, Zachód słońca, ok. 1900, Muzeum Śląskie w Katowicach

Po raz pierwszy do Włoch Aleksander Gierymski wyjechał razem z bratem w maju 1871 roku. To był wyjazd studyjno – wakacyjny. Spędzili kilka tygodni w północnej części Włoch, byli nad przepięknym jeziorem Garda, odwiedzili Wenecję, byli też w Weronie. Dużo zwiedzali, spacerowali, cieszyli się pięknymi widokami i pogodą mniej kapryśną niż ta w Monachium. Ten pierwszy pobyt we Włoszech to też moment kiedy Gierymski lepiej poznał włoskie malarstwo renesansowe, szczególnie to weneckie, które zrobiło na nim duże wrażenie.

Obrazy, które oglądał we Włoszech tak bardzo go zafascynowały, że w ramach konkursu na uczelni, już po powrocie do Monachium, namalował obraz „Kupiec wenecki”.

Kopia z obrazu Aleksandra Gierymskiego

Niestety obraz zaginął i nie możemy go obejrzeć w żadnym z muzeów. Ale w czasopiśmie „Kłosy” w 1880 roku opublikowany został drzeworyt wykonany na jego podstawie, więc wiemy jak obraz wyglądał, zachował się też kolorowy szkic do tego obrazu (jest w prywatnej kolekcji).

Gierymski przedstawił jedną ze scen z dramatu „Kupiec wenecki” Szekspira. Pozioma kompozycja, wiele postaci, w tle wnętrze pałacu. W „Kłosach” obraz opisany został w ten sposób:

 „Nie wdając się w wykazywanie zalet tego dzieła, uważamy tylko za konieczne zaznaczyć, że panuje w niem styl „wczesnego renesansu”, nad którym nasz artysta sumienne i gruntowne odbywał studia na celniejszych mistrzach tej szkoły, takich jak: Cimabue, Jan Bellini (Gianbelli), Masaccio (Tomasso Guidi) i inni; jak zaś potrafił przeniknąć ich duchem, i jak dzielnie wywiązał się z zadania, zaszczytnie o tem zaświadczyła Akademia Monachijska, która go za ten obraz uwieńczyła nagrodą”.

 

Merano współcześnie, fotografia Geir Hval, CC Share Alike 4.0

W tym samym roku, w którym skończył malować „Kupca weneckiego” (1873 r.), Gierymski ponownie wyjechał do Włoch. Tym razem wyjazd podyktowany był innymi względami, przede wszystkim zdrowiem Maksymiliana, które się pogarszało.

Starszy brat Aleksandra miał problemy z płucami, prawdopodobnie była ta gruźlica. Lekarze zasugerowali zmianę klimatu. Wiosnę 1873 roku bracia spędzili w Merano, to niewielkie miasteczko, malowniczo położone nad rzeką Passirio, w dolinie Adygi w otoczeniu alpejskich wzgórz.

Merano było znanym uzdrowiskiem, szczególnie polecanym osobom z chorobami układu oddechowego. Już w latach 30. XIX wieku było wymieniane w publikacjach naukowych jako miejsce, którego łagodny klimat i czyste powietrze wspierają leczenie chorych. Bywał tu m.in. Franz Kafka, cesarzowa Sisi.

Lato bracia spędzili w Monachium, pojechali też do Warszawy, a potem jesienią wrócili do Włoch. Tym razem pojechała z nimi także ich młodsza siostra – Klotylda. Zatrzymali się w innej miejscowości niż poprzednio, ale w tej samej okolicy, w Bolzano. Kiedy pozwalało na to zdrowie Maksymiliana robili wycieczki, do Trydentu i ponownie do Wenecji i Werony.

W grudniu przenieśli się dalej na południe, do Rzymu. Maksymilian czuł się źle, był słaby. Aleksander się nim opiekował. Brat, a nie zwiedzanie miasta było w tym momencie jego priorytetem. Choć żałował, że nie może tego czasu wykorzystać inaczej, to miał silne poczucie obowiązku, był przywiązany do brata. Opieka nad ciężko chorym człowiekiem to trudne doświadczenie, które odbijało się na samopoczuciu Aleksandra.

Mimo wszystko udawało mu się czasem wyjść do miasta, spacerował po dzielnicy Zatybrze, obserwował Rzymian, przyglądał się ich życiu i zwyczajom. To pewnie podczas jednego z takich spacerów podpatrzył jak Włosi grają w mora – bardzo starą grę, znaną od starożytności. To jest  bardzo żywiołowa gra i do tego głośna, trudno przejść obojętnie obok grających, bo krzyczą i robią dziwne ruchy rękami. A chodzi w niej tak naprawdę o liczenie!

Dwie osoby stają naprzeciwko siebie i na umówiony sygnał, np. Morra! Jednocześnie pokazują dłoń z wybraną prze siebie liczbą palców (czyli od 1 do 5).  Równocześnie każdy z graczy krzyczy liczbę, która według niego jest sumą palców pokazanych przez siebie i przeciwnika (czyli od 1 do 10). Ten kto dobrze wytypuje dostaje punkt. I właśnie scenę takiej gry Gierymski namalował na obrazie „Gra w mora”, który namalował w 1874 roku i który znajduje się w kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie.

Aleksander Gierymski, Gra w mora, 1874 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

We wrześniu stało się nieuniknione – podczas pobytu w uzdrowisku Bad Reichenhall we wrześniu zmarł Maksymilian. Aleksander pożegnał brata, na krótko pojechał do Warszawy pozałatwiać rodzinne sprawy i już w październiku wybrał się w podróż do Włoch.

Tym razem na południe. Spędził kilka miesięcy podróżując po okolicach Neapolu. Był w dwóch miastach, które zostały zniszczone przez wybuch Wezuwiusza w 79 roku, czyli w Pompejach i Herkulanum. Popłynął też na Capri, górzystą wyspę na Morzu Tyrreńskim. Capri już wtedy przyciągało turystów pięknymi widokami gór, których zbocza spływały prosto w błękit wody. Z takimi kadrami w pamięci Gierymski pojechał do Rzymu.

Teraz, kiedy był w mieście sam mógł je lepiej poznać, zadomowić się i korzystać ze wszystkiego co Rzym miał do zaoferowania. Gierymski bywał w teatrach, chodził też do wyjątkowej kawiarni, najstarszej w mieście, funkcjonującej od 1760 roku Caffè Greco na Via dei Condotti. O Caffè Greco opowiadałam w odcinku o Edwardzie Okuniu i jego żonie Zofii, którzy również jakiś czas mieszkali w Rzymie, przyjechali do Włoch pod koniec lat 90. XIX wieku, a więc później niż Gierymski. Oni też bywali w Caffè Greco , bo bywali tam wszyscy artyści. Jeśli będziecie kiedyś w Rzymie, zajrzyjcie do tego miejsca, to miejsce z niesamowitą historią.

Caffè Greco i okolice kawiarni współcześnie

Gierymski musiał przerwać pobyt w Rzymie i wrócić do Warszawy, bo w styczniu 1875 roku zmarł jego ojciec. Mimo tej straty, kolejnej w krótkim czasie, z opisu Witkiewicza wiemy, że Gierymski miał się całkiem dobrze. Oprócz tego, że dobrze wyglądał (elegancka fryzura, lśniący cylinder) to był także pewny siebie.  Poznał aktorkę Helenę Modrzejewską, która go oczarowała. To był dobry czas dla Gierymskiego, ale nie trwał długo.

 

Aleksander Gierymski w latach 80. XIX wieku

Już wiosną Aleksander był znowu w Rzymie. Rzucił się w wir pracy, głównym tematem nad którym pracował było światło. Gdzie malować światło jeśli nie we Włoszech! Próbował je jak najlepiej ująć w swoim obrazach. Malował dużo, w trudnych warunkach siedząc w pełnym słońcu wiele godzin.

W liście do swojego przyjaciela narzekał, że nieznośnie boli go głowa. Jego dni pracy przez kilka miesięcy wyglądały podobnie, tworzył szkice i studia tego jak konkretne przedmioty, na przykład kamienie wyglądają w słonecznym świetle, w różnych momentach. Bardzo żmudna i męcząca praca. Z tych studiów Gierymski składał (kilka lat)  już w pracowni jedną kompozycję, którą teraz znamy jako obraz „W Altanie”.

Aleksander Gierymski, W Altanie, 1882 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Moim zdaniem studia do tej pracy, które są rozsiane po różnych kolekcjach są równie ciekawe co sam obraz. Gierymski malując prosty kamienny stół stojący w altanie, przy nim ławkę, na stole cylinder i jasny kawałek materiału stworzył obraz opowiadający o naturze światła, które przenika powietrze i rozkłada się na ziemi, meblach i przedmiotach. Osiągnął coś co zdaje się niemożliwe.

Aleksander Gierymski, Studium do obrazu, 1875 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

I pod tym względem studia, które powstawały w plenerze, wśród rozgrzanych promieni słońca, są lepsze, bardziej przekonujące, prawdziwsze niż ostateczna wersja obrazu.

Zresztą jeśli chodzi o ostateczną wersje to są wątpliwości czy była tylko jedna, czy może Gierymski stworzył dwa obrazy „W Altanie”.

W każdym razie z relacji Witkiewicza wynika, że Gierymski bardzo męczył się podczas malowania tego obrazu, że tyle razy go przemalowywał, że już sam miał go dosyć.

„On wiedział ile jego szaleństwa, rozpaczy, zdenerwowania było pogrzebanych pod temi warstwami farb” – pisał Witkiewicz.

Praca w słońcu to nie jedyny problem Gierymskiego, zdaje się że jeszcze większym są pieniądze, które się kończą. Mimo, że Gierymski dużo pracował to niewiele zarabiał. Korzystał z pieniędzy, które po śmierci zostawił mu Maksymilian, któremu finansowo wiodło się lepiej. Obrazy Aleksandra się nie sprzedawały.

Gierymski prosił o pożyczki znajomych, proponował również prowizję od sprzedaży swoich prac. Był nawet gotowy malować obrazy na zamówienie, rezygnując z własnych ambicji. Zaznaczył tylko, że nie chce malować koni. Niestety nic nie pomagało, nawet włoskie słońce. W jednym z listów opisywał swoją codzienność tak:

 

„Mieszkam na piątym piętrze, mam dwa okna, przez które nigdy słońce nie zajrzy, kota, sąsiada muzyka, co mnie lubi i szuka, mam i siebie, którego nie lubię i muszę mieć ciągle – za to nie mam pieca.”
Aleksander Gierymski o życiu w Rzymie

Mimo sarkastycznego tonu widać, że Gierymski nie czuł się dobrze. Zamiast na swojej sztuce musiał skupiać się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, walczyć o każdego lira. Ostatecznie trudna sytuacja zmusiła go do wyjazdu do Warszawy, miał to być wyjazd na chwilę, ale przedłużył się do kilku lat.

Pobyt w Warszawie pomógł jeśli chodzi o finanse, ale niekoniecznie jeśli chodzi o stan psychiczny Gierymskiego. Jego sztuka nie została doceniona tak jak się tego spodziewał, wyjeżdżał mocno rozczarowany, może nawet rozgoryczony. Przez Wiedeń, który trochę poprawił mu humor, pojechał do Włoch. Miał nadzieje na nowy artystyczny początek.

Trudno jednak mówić o nowym początku jeśli zabierasz ze sobą starą pracę, której do tego nie lubisz. W wypadku Gierymskiego było to wykonywanie zleceń ilustratorskich do polskich czasopism m.in. do „Kłosów” i „Wędrowca”.

To właśnie ta praca poprawiła jego finanse i sprawiła, że mógł odetchnąć. Podczas tego wyjazdu do Włoch miał tworzyć ilustracje miejsc związanych z Polakami. Miał narzucone tematy i w tym tkwił problem. Malował zabytki, które według niego były niemalownicze (to jego słowa).

Przeszkadzało mu, że nie ma całkowitego wpływu na termin publikacji, do tego płatności nie przychodziły czasami na czas. Nie miał jednak wyboru, potrzebował pieniędzy. Rysował więc pomniki, nagrobki, pocztówkowe widoki, odwiedził Bolonię, Padwę, Ferrarę i Florencję.

Co ciekawe do swojej pracy wykorzystywał też fotografię, zdaje się, że chciał sobie jak najbardziej uprościć proces pracy. Starał się też go sobie urozmaicić, na przykład w niektóre sceny wkomponowywał siebie, zawsze eleganckiego z cylindrem. Jego sylwetkę widać na ilustracji z „Wędrowca” z 1886 roku, gdzie podziwia grób Marii Klementyny Sobieskiej – Stuart w bazylice św. Piotra w Rzymie.

Aleksander Gierymski, Widok Florencji "Kłosy", Muzeum Narodowe w Warszawie

Ostatnie lata XIX wieku upłynęły Gierymskiemu na ciągłych podróżach i zmianach miejsca. Nawet trudno mi sobie wyobrazić ile czasu spędzał w pociągach kursując z północy na południe i ze wschodu na zachód. Tak naprawdę bez stałego miejsca, bez domu.

Było Monachium, wielokrotnie Paryż, w którym Gierymski odnalazł nowe siły i nadzieje i czuł się doskonale (oczywiście do czasu). Była Warszawa, był Kraków. I były też oczywiście Włochy.

Gierymski wracał do miejsc, które dobrze znał jak Werona, gdzie namalował  przepiękne widoki miasta skąpanego w słońcu, obrazy takie jak „Most Scaligerów w Weronie” czy „Piazza delle Erbe w Weronie”.

 

Ponownie odwiedził Wenecję, spędził sporo czasu we wnętrzu Bazyliki Świętego Marka i namalował niezwykle nastrojowy obraz przedstawiający światło wpadające przez witrażowe okno do środka budynku i sprawiające, że złota mozaika na ścianach i sklepieniu lśni.

Aleksander Gierymski, Wnętrze Bazyliki św. Marka w Wenecji, 1899 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Pojechał też  południe, tym razem do Amalfi. Tam zachwyciła go fasada katedry św. Andrzeja, namalował ją w 1899 roku będąc w Paryżu. Także w tym obrazie połączył dwie opowieści: o miejscu – katedrze i placu przed nią oraz o świetle – słońcu, które właśnie zachodzi. Wreszcie w 1900 roku, mając 50 lat zatrzymuje się w Rzymie i to właśnie to miasto jest ostatnim na jego drodze. Powstał miejski krajobraz, na którym Gierymski uwiecznił Piazza del Popolo, plac przez który zapewne przechodził wiele razy, może drodze do Caffè Greco, które znajduje się niedaleko.

Na tych obrazach, pełnych światła, nie widać mroku, który w tym czasie ogarniał Gierymskiego. Artysta chorował. Psychologowie, którzy współcześnie analizowali jego stan zdrowia, wysunęli hipotezę o zatruciu ołowiem, które objawia się m.in. bólami stawów, zmęczeniem i bezsennością. Gierymskim skarżył się na te dolegliwości.

Poza tym tryb życia XIX-wiecznych artystów nie należał ani do najbardziej higienicznych ani do najzdrowszych. Artyści dużo palili, pili (a wino we Włoszech było w dobrej cenie, więc nawet niewiele zarabiający Gierymski mógł sobie na nie pozwolić), często nie dojadali. Podobno były okresy kiedy Aleksander nie jadł przez kilka dni.

 

Fotografia zaginionego autoportretu Aleksandra Gierymskiego, źródło: Polona

Patrząc na jego autoportret z tego czasu, niestety zaginiony, widać wychudzoną twarz, w połowie ukrytą w cieniu, zapadnięte policzki i skupione oczy. Jest w nim coś niepokojącego.

Aleksander Gierymski zmarł wieczorem na początku marca 1901 roku w szpitalu psychiatrycznym Santa Maria della Pieta w Rzymie.

Został pochowany na rzymskim cmentarzu Campo Verano, nagrobek zaprojektował polski rzeźbiarz, który opiekował się Gierymskim pod koniec życia, Antoni Madeyski.

Włochy najpierw były dla Gierymskiego miejscem odpoczynku, potem nauki, miejscem artystycznych inspiracji, które odnalazł zarówno w obrazach starych mistrzów, jak i w krajobrazach, przede wszystkim miejskich.

Były idealnym miejscem na doskonalenie swojego wyjątkowego malarstwa, szukanie idealnego ujęcia światła. Włochy były też zwyczajnie tańsze niż Paryż, na który Gierymskiego na dłuższą metę nie było stać i były wystarczająco daleko od Warszawy, której atmosfera, a przede wszystkim środowisko artystyczne, źle na niego wpływały.

W końcu Aleksander Gierymski został we Włoszech na zawsze.