11 marca 2022

Ukraina Stanisławskiego

W tym odcinku oglądamy Ukrainę oczami Jana Stanisławskiego, jednego z najlepszych polskich pejzażystów. Stanisławski pokazał w swoich obrazach to, co w ukraińskim krajobrazie najpiękniejsze. Jego Ukraina jest wielobarwna i pełna życia. Mam nadzieję, że będzie to nie tylko spojrzenie w przeszłość, ale też w ukraińską przyszłość: spokojną i bezpieczną.

Osmolone, pozbawione okien fasady budynków, bruk reprezentacyjnych placów, którego nie widać spod gruzów i rozjeżdżone ciężkim sprzętem, poprzecinane okopami pola  – przede wszystkim takie obrazy mam przed oczami, teraz na początku marca 2022 roku, kiedy myślę o Ukrainie.

A jeszcze całkiem niedawno widziałam majestatyczne, eleganckie gmachy, złote kopuły cerkwi i łany zboża na tle błękitnego, chyba jak nigdzie indziej,  nieba – chcę do nich wrócić, choć na chwilę. I dlatego sięgam po prace Jana Stanisławskiego, który zatrzymał w nich to co w ukraińskim pejzażu najpiękniejsze. Mam nadzieję, że będzie nie tylko spojrzenie w przeszłość, ale też w ukraińską przyszłość spokojną i bezpieczną. Zapraszam na Gablotki.

Zabieram was do Ukrainy z obrazów Jana Stanisławskiego. Ukrainy, która jest kolorowa i pełna życia. Stanisławski malował Ukrainę tak jakby świata poza nią nie widział. Mimo, że widział, bo sporo podróżował, był między innymi w Hiszpanii, Szwajcarii, we Włoszech i we Francji. Ale ani malownicza Perugia ani przesiąknięty sztuką Paryż nie inspirowały go tak jak Ukraina. Zenon Przesmycki, pisał, że „nie na darmo go wydała ”

Jan Stanisławski, Zmrok nad Dnieprem, 1905 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

No właśnie, bo Stanisławski urodził się w małej miejscowości, niedaleko Korsunia, to jest teraz samo centrum Ukrainy, jakieś 150 kilometrów od Kijowa, na południe, bardziej może południowy-zachód. Wychowywał się otoczony rozległymi równinami, które nigdy się nie kończą, albo kończą się w chmurach, czasem jest las, gdzieś tam wioska, niedaleko płynie Dniepr. Chcąc nie chcąc mały Janek chłonął i zapamiętywał te widoki i zakochiwał się w nich – chociaż wtedy może jeszcze o tym nie wiedział.

A może i wiedział, bo wychowywał się we wrażliwym na piękno domu, jego ojciec był tłumaczem, pisał też wiersze. Myślę sobie, że pewnie przekazał synowi trochę tej swojej wrażliwości. W ogóle kultura była ważna dla rodziców Stanisławskiego, nie tylko literatura i poezja, ale też malarstwo, wśród ich przyjaciół, był na przykład pejzażysta Eugeniusz Wrzeszcz, nazywany „malarzem Ukrainy”, który zresztą dawał małemu Janowi Stanisławskiemu pierwsze lekcje malarstwa.

 

Jan Stanisławski, Słoneczniki, 1905 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

Ale Jan traktował malarstwo raczej jako miłą rozrywkę, a nie plan na życie. Do gimnazjum wyjechał do Kazania, daleko w głąb Rosji, ale nie było w tym nic dziwnego, bo jego ojciec pracował tam na uniwersytecie. Jan chciał zostać matematykiem, wybrał uniwersytet w Warszawie, potem wyjechał do Petersburga żeby tam się dalej uczyć, ale matematykiem nie został, gdzieś tam po drodze, między jedną całką a drugą, zorientował się, że to nie jest zajęcie dla niego. Możliwe, że kropką nad i tej decyzji była jego wizyta w Ermitażu, który ma przecież rewelacyjne zbiory malarstwa z całej Europy. Jeśli tak, to była to naprawdę piękna kropka nad i.  No więc Jan Stanisławski się spakował, pożegnał i wrócił do Warszawy.

Tam uczył się u Wojciecha Gersona, bo w tym czasie, jeśli gdzieś uczyć się malarstwa to właśnie w Klasie Rysunkowej u Gersona, później trafił do Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, ale tam niespecjalnie mu się podobało, wytrzymał 2 lata i postanowił wyjechać do Paryża, ale ten Paryż też nie wpłynął na niego jakoś szczególnie.

Mam wrażenie, że w przypadku Stanisławskiego jest trochę tak, że równie ważne, jeśli nie ważniejsze niż nauka, są jego własne poszukiwania, jego malarskie eksperymenty. Stanisławski ucząc się, cały czas szkicuje czy będąc na miejscu czy w podróży, nie rozstaje się ze swoim szkicownikiem, który jest właściwie takim jego artystycznym notatnikiem. Czasem na stronie jest tylko kilka kresek układających się w kształt, który pewnie tylko on jest w stanie rozpoznać a czasem prawie skończone rysunki, miejsc, budynków, ale też ludzi i poszczególnych roślin. Szkicowniki Stanisławskiego znajdują się w kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie, i są zdigitalizowane – bardzo was zachęcam do zerknięcia chociaż na kilka stron, wydaje mi się, że jest to wejście w taki bardzo intymny świat artysty… i jest to bardzo ciekawe zobaczyć na jakie detale zwracał uwagę, jakie widoki chciał zapamiętać.

Szkic Stanisławskiego z Perugii; gryf i lew na fasadzie Palazzo dei Priori w Perugii

Stanisławski będąc w Paryżu oczywiście też malował, były to przede wszystkim małe obrazy, obrazki  – pejzażyki – małe cudowności – jak nazywał je Boy- Żeleński, który też żartobliwie tłumaczy z czego wynika ich rozmiar:

„Malował maleńkie obrazki stanowiące wymiarem swym zabawny kontrast z jego olbrzymią postacią, ale właśnie podobno tusza jego była przyczyną ich maleńkości: przy większym obrazie zanadto go męczył konieczny ruch ciągłego zbliżania się i oddalania.”
Boy - Żeleński

W innym fragmencie tekstu Boy jest jeszcze bardziej bezpośredni, bo pisze o Stanisławskim: „olbrzym, gruby jak piec”.

Może i olbrzym, może i gruby, ale jak malował! A co malował będąc w Paryżu? Malował Ukrainę! To w Paryżu powstał na przykład jeden z takich sztandarowych obrazów Stanisławskiego, zawsze reprodukowany kiedy się o nim pisze, czyli „Ule na Ukrainie”, czyli widok na kilka uli stojących na łące i sad, i jest on malowany z pamięci, ze wspomnień, może też z tęsknoty… Obraz jest absolutnie zjawiskowy, przede wszystkim przez światło, bo patrzymy na te ule i drzewa za nimi, pod światło. Migocze łąka, migoczą gałęzie, ma się wrażenie, że właściwie wszystko trochę wibruje – fantastyczny efekt! Patrząc na tę pracę chce się aż zmrużyć oczy tak sugestywnie jest namalowana.

 

Jan Stanisławski, Ule na Ukrainie, 1895 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

Te świetlne eksperymenty, inspirowane pewnie impresjonizmem, nie zostały ze Stanisławskim na długo, ale wtedy w Paryżu bardzo się podobały. Wiemy to, bo kiedy kilka lat wcześniej chciał je zgłosić na wystawę, na Salon paryski, i nie mając pieniędzy na ramy, wysłał je po prostu poprzyczepiane na jedno duże płótno, członkowie jury konkursu, kiedy je zobaczyli,  z własnych pieniędzy złożyli się na ramy! To bardzo miły gest, właściwie wyraz uznania!

Ale to nie starczyło żeby Stanisławski został w Paryżu, chociaż, z tekstu Boya- Żeleńskiego wynika, że całkiem nieźle odnajdował się w paryskim klimacie. Ale do powrotu do Krakowa nadarzyła się świetna okazja, bo Julian Fałat, nowy dyrektor Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, a zaraz Akademii, reorganizował całą uczelnię i zatrudniał nowych, a może lepiej powiedzieć nowoczesnych artystów. Fałat zaproponował Stanisławskiemu pracę – przyjedź tutaj do nas i zostań profesorem w katedrze pejzażu. I to był strzał w dziesiątkę, bo Stanisławski doskonale odnalazł się w tej roli. Studenci go uwielbiali! Po pierwsze po prostu jako człowieka – bo z opisów znajomych wynika, że Stanisławski był nie do podrobienia – temperamentny i żyjący pełnią życia. Na dowód, mam znowu słowa Boya- Żeleńskiego, który pisał, że:

 

"Rzadko się spotyka człowieka tak niezmęczonego w chłonięciu wrażeń"
Boy - Żeleński
Stanisław Wyspiański, Portret Jana Stanisławskiego, 1904 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Stanisławski bywał, czytał, oglądał, słuchał, jadł, dobitnie wyrażał swoje zdanie i głośno się śmiał! A do tego i po drugie okazał się świetnym nauczycielem. Wyprowadził młodych malarzy z pracowni i zabierał w plener. To takie oczywiste, ale póki ktoś nie zrobi tego pierwszy, to tak naprawdę wcale nie. Stanisławski razem ze swoimi uczniami chodził po Krakowie, wyjeżdżał pod miasto, w góry.

Uczył ich, że pejzaż to coś więcej niż po prostu taki tam widoczek, że w pejzażem można wyrazić bardzo dużo. Swoje zainteresowania, swój zachwyt, swoją wrażliwość. Pokazać to jak się widzi rzeczy, które cię fascynują, również po to żeby inni tak na nie spojrzeli. Myślę, że tak jest w przypadku jego ukraińskich pejzaży.

Stanisławski odwiedzał Ukrainę regularnie, w Kijowie mieszkała jego matka. Miasto stał się bohaterem jego obrazów. W krakowskich zbiorach jest na przykład praca przedstawiająca cerkiew sofijską, tak mówi tytuł, ale nie znając dobrze tego budynku trudno byłoby go zidentyfikować, bo Stanisławski bardzo mocno skadrował obraz, właściwie widać na nim przede wszystkim wieże zwieńczone kopułami, na których rozkłada się ciepłe światło. Przepięknie to wygląda, bo reszta cerkwi ginie w cieniu, który ma kolor granatu, zieleni, bordo, nawet różu. Musiał to być naprawdę przepiękny zachód słońca w Kijowie.

Jan Stanisławski, Cerkiew sofijska w Kijowie, 1905 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

Patrząc na inne obrazy Stanisławskiego okazuje się, że nie tylko zachody słońca w Kijowie są piękne, piękne są też wschody. Na przykład ten na obrazie „Kijów o świcie” ten róż, który niepewnie błąkał się po wieżach cerkwi, już zdecydowanie odważniej wyłania się spomiędzy budynków, za chwilę ogarnie całe niebo nad śpiącym jeszcze miastem. Choć nie wszyscy śpią, w niewielkim domu, błękitnym – a może błękitnym tylko w tym świetle, pali się światło w oknie na pierwszym piętrze. Ktoś właśnie się budzi, a może wcale dziś nie spał i ogląda z nami to wielobarwne niebo…

Stanisławski zabiera nas też do najstarszego ogrodu botanicznego w Ukrainie, kiedy go malował w 1904 roku ogród istniał już od 65 lat, powracał tam kilka razy, obserwował i malował przede wszystkim rośliny, ale tym oprócz gęstwiny drzew pokazuje nam też ludzi – malowanie postaci zdarza się Stanisławskiemu bardzo rzadko, więc jest to wyjątkowa sytuacja – zwykle głównymi bohaterami obrazów Stanisławskiego są kwiaty, trawy, to one grają główne role, na pierwszym planie i to im podporządkowany jest cały krajobraz.

Albo inny pejzażyk – mała cudowność – „Step” – pastelowe niebo, wysoki horyzont, bezkresne jasna łąka, a najbliżej nas namalowane tylko kilkoma pociągnięciami pędzla polne kwiaty. Jest w tym obrazie ogromny spokój, harmonia. Stanisławski zdaje się pokazywać, że on odnajduje je właśnie tu, w Ukrainie, w jej krajobrazie, w tutejszej przyroda no i w Dnieprze.

 

Jan Stanisławski, Step, 1900 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

Stanisławski spędził nad Dnieprem długie godziny, malował go w ciągu dnia, o zmroku, wieczorem – chciał pokazać jak się zmienia, jak wiele ma obliczy, jak może być inspirujący.  Z jednej strony nieokiełznany, dziki, z drugiej łagodny, czasem majestatyczny. Stanisławski wyciągał z niego jego esencję. Nie tylko z Dniepru, z całej swojej Ukrainy.

Mam nadzieję, że już niedługo zobaczymy właśnie taką Ukrainę, taką jaką widział i malował Stanisławski – pełną życia, spokojną i przede wszystkim bezpieczną.