Rembrandt van Rijn, Dziewczyna w ramie obrazu
W tym odcinku przekonujemy się, że nie trzeba jechać za granicę żeby podziwiać topowe europejskie malarstwo. Wystarczy odwiedzić Zamek Królewski w Warszawie i obejrzeć "Dziewczynę w ramie obrazu". Zanim obraz trafił do Zamku Królewskiego w swojej kolekcji mieli go m.in. Stanisław August Poniatowski i Karol Lanckoroński. Nic dziwnego, bo to doskonały popis artystycznych umiejętności jednego z najwybitniejszych malarzy wszechczasów – Rembrandta van Rijna.
Rembrandt jest tym artystą, którego imię wymieniłabym jako pierwsze gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy i zapytał o malarza. Rembrandt jest też, jeśli nie ulubionym, to jednym z moich ulubionych malarzy. Lubię myśleć, że całkiem nieźle go znam, że wiem co było dla niego ważne w życiu i w pracy. Ale wiecie, dzieli nas ponad 400 lat i grubo ponad 1000 kilometrów. Inne czasy, inna kultura – i obojętnie ile książek nie przeczytam, ile albumów i wystaw nie obejrzę, to nie ma szans żebym w pełni zrozumiała jego sztukę. Może też nie o to do końca chodzi.
W każdym razie bardzo lubię malarstwo Rembrandta – lubię o nim pisać i opowiadać, gdzieś tam wokół niego krążyć. Czemu? Nie wiem, nie było jakiegoś takiego momentu kiedy nasze oczy spotkały nad głowami grupy Japończyków w muzeum i posypały się iskry i to była miłość od pierwszego wejrzenia. Nic takiego się wydarzyło.
Podobało mi się, że miał na siebie pomysł, że chciał się rozwijać, że rozumiał, o co chodzi w robieniu artystycznego biznesu w XVII-wiecznym Amsterdamie. Malarz to zawód jak każdy inny i trzeba się było porządnie narobić żeby zarobić i jeszcze zrobić to z głową. A Rembrandt w pewnym momencie był naprawdę w świetnym miejscu finansowo i spokojnie można powiedzieć, że osiągnął sukces. Ostatecznie tego nie udźwignął, ale dostał kilka potężnych ciosów i okazało się, że to po prostu człowiek, lekkomyślny, może nawet próżny, a przynajmniej zarozumiały, pewnie niesympatyczny, ale szalenie zdolny, o pięknym artystycznym umyśle.
W polskich zbiorach mamy 3 obrazy Rembrandta. Jeden w Krakowie, nietypowy, bo to pejzaż, a Rembrandt namalował niewiele pejzaży. Można go zobaczyć w Muzeum Książąt Czartoryskich, pięknym, niedawno ponownie otwartym po wieloletnim remoncie. I ten obraz to „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem”, do Polski przywiózł go Jan Piotr Norblin, francuski malarz silnie związany z Polską i z Czartoryskimi.
Norblin kupił krajobraz Rembrandta na aukcji w Paryżu i przywiózł go ze sobą, potem obraz trafił do Izabeli Czartoryskiej, która właściwie niespecjalnie była z tego zadowolona. Na pewno cieszyła się, że jej kolekcja wzbogaciła się o Rembrandta, lepiej Rembrandta mieć niż nie mieć, ale był to pejzaż, księżna uznała to za wadę. A co do samego Rembrandta, to może oddam głos samej księżnej, która tak opisała Rembrandta w katalogu Domu Gotyckiego w Puławach, gdzie przechowywany był obraz:
Oba obrazy są do zobaczenia w Warszawie, w Zamku Królewskim. Jeden przedstawia starszego mężczyznę, uczonego siedzącego nad pulpitem z książką, a drugi dziewczynę w kapeluszu. Obrazy mają prawie identyczne wymiary, przez długi czas uważano, że są to przedstawienia żydowskiej narzeczonej i jej ojca, że jeden jest pendantem drugiego.
To się zmieniło i teraz są dwójką obrazów, które mają po prostu wspólną historię, a przynajmniej od momentu kiedy udało się je wytropić w przeszłości. Oba powstały w 1641 roku, kiedy Rembrandt mimo, że dopiero 35-letni to był już bardzo doświadczony, rozpoznawalny i z sukcesami (zresztą zaraz namaluje swój chyba najbardziej znany obraz „Wymarsz Strzelców”).
W obrazie przedstawiającym dziewczynę pokazał co potrafi. Oprócz tego, że mamy doskonały portret młodej kobiety (bardziej typu niż konkretnej osoby, czyli tronie), to mamy też popis umiejętności, tego jak rewelacyjnie radzi sobie z malowaniem światła. I do tego puszcza do nas oko, maluje na obrazie ramę, a na niej dłonie dziewczyny, które wychodzą poza nią. Zabawa iluzją.
Gdzie się kończy rzeczywistość obrazu a zaczyna nasza? Granica zostaje zatarta z premedytacją. Zabieg znany od starożytności, od historii o malarskim pojedynku Parrazjosa z Zeuksisem, który opisuje Pliniusz.
Chodziło o to kto jest najlepszym greckim malarzem. Zeuksis namalował winogrona, które były tak realistyczne, że chciał je skubnąć przelatujący niedaleko ptak. Tymczasem Parrazjos poazał Zeuksisowi swoją pracę, Zeuksis zaczał się śmiać, że widać Parrazjos musi się jej wstydzić skoro ukrył ją za kotarą, sięgnął do niej ręką, chciał ją odsłonić i okazało się, że to właśnie obraz Parrazjosa. Złudzenie było tak silne, że nabrał się na to sam Zeuksis. A więc takie zabiegi znane są od tysięcy lat, ale jakoś zawsze mnie bawią, a przynajmniej sprawiają, że się uśmiecham. I tak też jest w przypadku „Dziewczyny w ramie” obrazu Rembrandta.
Nie wiadomo kim jest dziewczyna na obrazie, możliwe, że nie był to portret na zamówienie dla konkretnej osoby, może była to po prostu praca do portfolio , mówiąca: „O, coś takiego mogę zrobić dla ciebie”. Żadnego scenariusza nie można wykluczyć. To co wiadomo, to co, że obraz się podobał.
Spodobał się Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu i trafił pod koniec XVIII wieku do jego królewskiej kolekcji. Król znał Rembrandta i jego malarstwo, więc przypuszczam, że był całkiem zadowolony z zakupu. „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie” wystawione były w Pałacu na Wodzie w Łazienkach, czyli w miejscu całkiem prestiżowym.
Kolejnym takim bardzo prestiżowym miejscem ekspozycji był pałac Karola Lanckorońskiego w Wiedniu. Oczywiście zanim portret trafił do kolekcji Lanckorońskich przechodził przez ręce i domy różnych polskich arystokratów. Najdłużej jednak związany był z Lanckorońskimi. Karol Lanckoroński był kolekcjonerem i miłośnikiem sztuki, wspominałam w o nim już opowiadając o Malczewskim, którego mocno wspierał w trudnych momentach. Panowie chyba się nawet przyjaźnili. Lanckoroński dużo podróżował, badał, zajmował się działaniem na rzecz ochrony zabytków nie tylko w Wiedniu gdzie mieszkał, ale też w Krakowie, na przykład na Wawelu.
W swoim wiedeńskim pałacu zgromadził imponującą kolekcję sztuki europejskiej, oprócz Rembrandta miał też prace Tycjana, Botticellgo. Taki poziom. Nie chciał tego trzymać tylko dla siebie, więc pałac można było zwiedzać, nie zawsze i rzecz jasne nie każdy, ale była taka możliwość. „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie” mieli swoją własna salę, tzw. Salę holenderską.
Tymi imponującymi zbiorami pod koniec lat 30. zainteresowali się naziści. Mówiąc zainteresowali mam na myśli, to że w 1939 roku przejęli kolekcję, a pod koniec wojny ukryli ją w kopalni w Alpach. Tym sposobem „Dziewczyna w ramie obrazu” przeleżała kilka miesięcy w niezbyt sprzyjających dla XVII-wiecznego dzieła warunkach.
Kolekcję znaleźli Amerykanie, a Lanckorońskim udało się ją odzyskać dopiero pod koniec lat 40. Czasy były niepewne, sytuacja niebezpieczna. Co tu zrobić z obrazami Rembrandta? Najlepiej schować. Ale gdzie? Wybór padł na szwajcarski bank. Lanckorońscy zostawali tam „Dziewczynę…” Rembrandta na kilkadziesiąt lat i nikt o tym nie wiedział.
Nie wiedzieli też o tym naukowcy zajmujący się twórczością Rembrandta, działający w ramach Rembrandt Research Project, który bada i tworzy katalog jego wszystkich prac. Prace Rembrandta ze zbiorów Lanckorońskich miały status zaginionych, a na podstawie zdjęć nie zostały uznane za autentyczne prace Rembrandta. I może tak by zostało, gdyby nie Karolina Lanckorońska, córka Karola i spadkobierczyni rodzinnej kolekcji, która w 1994 roku przekazała obrazy w darze Zamkowi Królewskiemu. I „Dziewczyna w ramie obrazu” przyjechała do Warszawy. Została porządnie zbadana i nikt nie miał już wątpliwości, że to Rembrandt. I to doskonały.