17 grudnia 2020

Pudełko po czekoladkach Franboli

W tym odcinku spacerujemy po przedwojennej Warszawie, między ulicą Śnieżną na Pradze a Marszałkowską. Mamy ze sobą pudełko po czekoladkach firmy Franboli ze zbiorów Muzeum Warszawy. Odwiedzając miejsca, w których mieściła się fabryka i sklep zastanawiamy się jak smakowały cukry i czekoladki Franboli – czy były tak dobre jak te od Wedla?

W tym odcinku pospacerujemy po przedwojennej Warszawie, konkretnie między Pragą a Śródmieściem. Będziemy na ulicy Śnieżnej, w Fabryce Cukrów i Czekolady „Franboli” i w ich firmowym sklepie w rewelacyjnej lokalizacji, na rogu Marszałkowskiej i Złotej. Mamy ze sobą pudełko po czekoladkach firmy „Franboli” ze zbiorów Muzeum Warszawy, które jest powodem tego naszego dzisiejszego spaceru.

Przeglądając niedawno udostępnione pod zgrabnym hasłem „Zobacz Warszawę w tysiącach eksponatów” cyfrowe zbiory Muzeum Warszawy, natknęłam się na to pudełko. Szalenie mi się spodobało przez ilustrację na wieczku.

Dwójka dzieci, dziewczynka i chłopiec stoją na pomoście, nad wodą. Powinni patrzeć na żaglówki na wodzie, ale odwracają się w nasza stronę. Oboje są zdziwieni co widać po szeroko otwartych oczach. Co ich tak zaskoczyło? Czy mały kudłaty pies z czerwoną kokardą?

Pudełko po czekoladkach firmy "Franboli", źródło: Muzeum Warszawy
Tradycyjny strój z Valendam, źródło: Wikipedia

Jestem zaskoczona tą sceną. Ważna rzecz: dzieci mają na sobie charakterystyczne holenderskie stroje, takie które widzi się przed oczami kiedy myśli się Holandia, czyli odświętne stroje noszone przez mieszkańców Volendamu.

Oboje mają drewniane chodaki – klompy, dziewczynka ma obszerną spódnicę w pasy i na to fartuch w kwiaty, a na głowie czepek. To tradycyjny czepek, spiczasty z wywiniętymi do góry rogami – musiał być nieźle nakrochmalony. Nie ma żadnych wątpliwości – dzieci są holenderskie, ilustrator nie mógł nam tego lepiej pokazać.

Obecność dzieci na pudełku czekoladek nie dziwi, na czekoladkach Kinder też mamy dzieci, dzieci przyciągają dzieci i rodziców dzieci. Marketing. Holenderskość też nie dziwi. Holandia kojarzy i kojarzyła się w okresie międzywojennym,  kiedy powstało to pudełko z czekoladą. I słusznie, bo ma to potwierdzenie w historii. Holendrom, a konkretnie Casparusowi van Houtenowi, zawdzięczamy czekoladę.

Dzięki opracowanemu przez niego procesowi powstało kakao – proszek, który znamy dzisiaj, który dobrze się miesza z ciastem, który służy do produkcji tabliczek czekolady, czekoladek. Teraz wydaje się to oczywiste, bierzemy kakao i już, robimy ciasteczka. A kiedy Hiszpanie przywieźli ziarna kakaowca po raz pierwszy do Europy gdyby nie receptura na napój z ziaren,  którą mieli od Azteków, nie mieliby pojęcia jak się z nimi obchodzić. Najpierw Europa nauczyła się pić napój z ziaren kakaowca, a dopiero na początku XIX wieku dzięki Holendrom zaczęła się uczyć jak z tych ziaren wyprodukować czekoladę.

Mamy zatem proste owalne pudełko, z rysunkiem, który podpowiada co może znaleźć w środku. A w  środku były czekoladki z warszawskiej Fabryki Cukrów i Czekolady „Franboli”. Nie tak znanej jak Wedel, który wtedy uważany był za najlepszego producenta słodyczy na rynku, ale rozpoznawalnej, całkiem popularnej i lubianej. Historia fabryki zaczyna się na początku lat 20. na Pradze, a konkretnie na ulicy Śnieżnej. I tyle wiadomo, teraz pojawiają się dwie wersje wydarzeń.

Jedna wersja mówi, że fabrykę uruchomił Bolesław Kiełbasiński i że zrobił to wspólnie z braćmi, Franciszkiem i Ignacym. Nazwisko Kiełbasiński nie było takie urocze jak Wedel czy Fuchs czy nawet Fruziński. Idealne do wędlin, niekoniecznie do słodyczy. Panowie zdecydowali się na połączenie fragmentów swoich imion: Franciszek – Bolesław – Ignacy  (Fran-Bol-I).  Pojawiają się jednak głosy, że jest to tylko chwytliwa plotka, miejska legenda.

A tak naprawdę założycielem firmy „Franboli” był Ignacy Kiełbasiński (1878-1936), który podobno do Warszawy przyjechał z Odessy gdzie prowadził sklep ze słodyczami. Inicjały, „IK” znajdują się na szczycie jednego z budynków na Śnieżnej i można je zresztą oglądać do dziś (budynek jest po renowacji). Według Polskiego Słownika Biograficznego t. 12 s. 407, KIEŁBASIŃSKI Ignacy, przemysłowiec, umiera w 1936 roku, firmą zajmuje się Laura jego żona.

Na przestrzeni lat 20 . i 30. „Franboli” dobrze się rozwija. Rozwija się produkcja, rozbudowuje się fabryka, zwiększa się zatrudnienie, rozrasta się sieć sklepów.  Na przykład jesienią 1927 w Białymstoku otwarta została filia „Franboli”, do której 3 razy w tygodniu dowożone były czekoladki, karmelki, marcepany i inne słodkości.

 

I wreszcie był też sklep na Marszałkowskiej, a kiedyś Marszałkowska to był adres bardzo luksusowy. Jak wspomina Stefania Podhorska – Okołów, publicystka i pisarka związana z Warszawą:

"Jeśli chciało się kupić coś naprawdę porządnego, to szło się na Marszałkowską. Zakupy na Złotej mogła załatwić służąca. Na Marszałkowską szło się z mamusią, rozglądając po wystawach sklepowych. "
Stefania Podhorska – Okołów

Jak już idzie się z mamusią, a nie wysyła służącą to możecie sobie wyobrazić, że jest bardzo elegancko. Elegancko też było w samym sklepie, który zajmował wysoki parter. Miał duże wystawowe okna, wielki szyld z fantazyjnym logo, które możecie też zobaczyć na pudełku z holenderskimi dziećmi. W środku sklepu dużo drewna, z tyłu półki na nich bomboniery, lada – właściwie kontuar, a  za szkłem jeszcze więcej czekoladek (tych na wagę ) i czekoladowe figurki. Hanna Zborowska tak opisuje swoje wrażenia:

"Elegancki sklep, a w nim czekoladowe cuda. Czego tam nie było! Wszystkie warzywa i jarzyny jak żywe, nawet kartofle! (...) Rzędem stały mniejsze i większe kufle z niby-piwem, były też czekoladowe papierosy, cygara, fajki i monety. W koszyku leżały pomarańcze złożone z cząstek, a na nich banany i rozkładający się na kawałeczki ananas".
Hanna Zborowska

Gdzie teraz znajdziemy takie cuda? Myślę, że nawet teraz gdybyśmy weszli do sklepu „Franboli” na Marszałkowskiej to bylibyśmy zachwyceni. I pomyślcie jeszcze jak tam musiało pachnieć! Niestety nie da się odwiedzić już sklepu „Franboli” ani zjeść ich czekoladek. Przyszła wojna. Śródmieście Warszawy bardzo ucierpiało, a ten kwartał gdzie znajdował się sklep został wyburzony niedługo po wojnie pod budowę Pałacu Kultury i Nauki i placu wokół niego.

Zabudowanie fabryczne na Pradze przetrwały wojnę, fabryka szybko wznowiła działalność. Nie było na co czekać, w poniemieckich magazynach znaleziono produkty, z których można było zaczął produkować proste cukierki i podobno także marmoladę buraczaną. Niedługo potem całą infrastrukturę fabryczną przejął Wedel. Te budynki stoją do dziś i przypominają, tak jak to pudełeczko ze zbiorów Muzeum Warszawy, o pięknie międzywojennej Warszawie, która niczym nie ustępowała Paryżowi czy Berlinowi.