
Portrety pełne emocji, o tym jak artyści i artystki malowali swoje matki
W tym odcinku oglądamy portrety matek namalowane przez ich dzieci – znanych artystów i artystki. Poznamy matki Henryka Rodakowskiego, Olgi Boznańskiej, Meli Muter, Wojciecha Fangora i Stanisława Baja. Jak widzieli swoje mamy? Co chcieli nam o nich opowiedzieć? Jak wyglądały ich relacje? Czy da się to wyczytać z portretów?
W tym odcinku opowiem o portretach matek namalowanych przez ich dzieci – znanych artystów i artystki. Motyw matki i macierzyństwa w polskim i światowym malarstwie jest bardzo często poruszany. I nie ma się czemu dziwić, bo mama jest przecież bardzo ważną osobą w życiu dziecka. Pierwszą osobą, którą dziecko poznaje, z którą nawiązuje relacje. A ta relacja jest fundamentalna i unikalna. Jej charakter fascynował twórców od wieków.
Macierzyństwo w sztuce
Właściwie od prehistorii, jeśli liczyć Wenus z Willendorfu, niewielką figurkę, przedstawiającą kobietę, której wielką mocą jest płodność. W starożytności mamy mitologiczne matki, pojawiają się też przedstawienia matek rzymskich cesarzy. Średniowiecze to wysyp przedstawień relacji matki z dzieckiem. To epoka zdominowana przez sztukę religijną, w której jedną z najważniejszych postaci jest matka Jezusa. Widzimy ją na obrazach i formie rzeźb z małym Jezusem, ale także dorosłym, np. w formie piety.
Renesans przyniósł zmiany, macierzyństwo w sztuce stało się bardziej ludzkie, naturalne, emocjonalne. Madonny Rafaela Santiego czy Leonarda da Vinci są bardziej czułe niż te Jana van Eycka czy Rogiera van der Weydena.


Barokowe Madonny to matki pełne ekspresji, czasem wyrażające swoje emocje w teatralny sposób, z przesadą.

Ale w baroku pojawiają się też bardziej prywatne sceny, pełne czułości portrety matek z dziećmi. Malowali je na przykład Holendrzy – Rembrandt van Rijn i Gabriël Metsu.
Więcej o obrazie „Chore dziecko” przeczytasz TU
W XVIII wieku pod wpływem idei oświecenia nastąpiło przewartościowanie roli matki – stała się bliższa, bardziej obecna, a to dlatego, że powoli zmieniało się też podejście do dzieci. Zaczęto zauważać ich emocje i indywidualne potrzeby. Rodzinne portrety z tego czasu to przedstawienia pełne harmonii, czasem swobody, ale często wciąż mocno wyidealizowane.

XIX wiek to okres przemian, który odbił się także na przedstawieniach macierzyństwa, które są bardzo różne: romantycy widzieli matkę często jako symbol cierpienia, poświęcenia i opieki. Realistom zależało na uchwyceniu matek bez upiększeń, z psychologiczną głębią. Ich obrazy są świadectwem osobistej relacji i wnikliwych obserwacji.
Matki malowane przez impresjonistów i impresjonistki to czułe mamy w codziennych sytuacjach, malowali je np. Mary Cassatt, Berthe Morisot czy Auguste Renoir.


XX wiek i XXI wiek przyniosły jeszcze większe zróżnicowanie – w sztuce możemy spotkać matki z ich słabościami, lękami, ale również matki niezłomne i silne. Szczególnie po II połowie XX wieku matka nie jest już wyidealizowana, ma swoją historię i swoje doświadczenia. I przede wszystkim nie jest tylko matką. Duży wpływ miał na to ruch feministyczny, który podważył stereotypowy wizerunek matki i zadał ważne pytania o jej miejsce w społeczeństwie.
Przykładem pracy, która podważa utarte schematy i celebruje kobiecą siłę jest „Bogini Matka Wszechmogąca” Iwony Demko z 2019 roku. Portfolio Iwony Demko, praca do zobaczenia na stronie 33 – KLIK.
W tej pracy (wideo trwające niecałe 10 minut) matka artystki – Teresa, ubrana w charakterystyczny dla prac Iwony Demko róż, uchwycona została siedząca na tronie. Ma na sobie koronę, jest przedstawiona w mandorli, która w sztuce sakralnej, zwłaszcza średniowiecznej, otacza postacie o szczególnym statusie, np. świętych. To klasyczna poza tronującego władcy, także Boga Ojca. Tu mamy dodatkowo konkretne nawiązanie do fresku z kościoła św. Zachariasza w Wenecji. Iwona Demko symbolicznie przenosi władzę z ojca na matkę (i to własną matkę!). Zachwyca się jej siłą, wskazuje na jej ważną rolę.
Z tego krótkiego podsumowania widać, że matki były i są niewyczerpanym źródłem inspiracji dla artystów i artystek. Dzieje się tak również dlatego, że motyw matki to temat, który obejmuje tak naprawdę wiele zagadnień: zmieniające się wyobrażenia o kobietach, o rodzinie, o uczuciach. Temat jest bardzo szeroki! Dlatego postanowiłam go zawęzić, do matek artystów i artystek.
Zastanawiałam się czy widać, że modelka i malarz lub malarka są rodziną. Czy ich wspólna historia, wspomnienia, uczucia, które ich łączyły wpłynęły na to jak wyglądają te portrety.

Henryk Rodakowski i Maria Rodakowska
Pierwszy portret, o którym opowiem namalował 30-letni syn – Henryk Rodakowski, który miał za sobą wielki paryski sukces. Jego obraz „Portret generała Henryka Dembińskiego”, został nagrodzony złotym medalem I klasy. Duże osiągnięcie!
Ojciec pewnie byłby dumny, bo choć planował dla syna inną przyszłość, pewniejszą niż malarstwo i wysłał go na studia prawnicze, to z czasem zgodził się na naukę malarstwa w Paryżu. A kiedy 1850 roku Henryk namalował jego portret i krytyka dobrze go przyjęła, zaakceptował wybór syna. Niestety ojciec już nie żył. Ale była przecież jeszcze matka!
Henryk Rodakowski odwiedził ją we Lwowie na początku 1853 roku. I poprosił by zapozowała do portretu. To było spore poświęcenie, bo Rodakowski malował powoli, potrzebował wielu kilkugodzinnych sesji do stworzenia portretu. Ale Maria Rodakowska się zgodziła. Na szczęście, bo z tej rodzinnej współpracy powstał wyjątkowo nastrojowy obraz, którym zachwycił się Jan Matejko i Eugène Delacroix, a także XIX-wieczna publiczność paryska i wciąż po latach zachwycają się nim odwiedzający Muzeum Pałac Herbsta w Łodzi.
Rodakowski wybrał prostą, ale niezwykle efektowną kompozycję. Maria ubrana w ciemną suknię stapia się z tłem, przez to scena jest intymna, nic nas nie rozprasza. Jesteśmy tylko my i wpatrująca się prosto w nas, a tak naprawdę w malującego ją syna matka. Jedynymi jasnymi punktami są jej łagodna twarz, delikatne dłonie i misternie odmalowane, białe koronki przy kołnierzyku i mankietach.
Rodakowski wykorzystał kontrasty do podkreślenia najważniejszych elementów. Wskazał na czym mamy się skupić. Przede wszystkim na twarzy, na tym jak Maria delikatnie przechyla głowę, lekko się uśmiecha, ufnie patrzy na syna. Jest łagodna i pogodna. Ważne dla Henryka było to jaka jest – spokojna i ciepła, a nie to, że jest wdową i ile ma lat.

Widać, że Rodakowskiemu nie chodziło jedynie o wierne odwzorowanie fizyczności, tego jak Maria wygląda, chciał uchwycić jej charakter. Pokazać jak on – syn ją widzi, jaka jest dla niego.
Robił to zresztą też później w innych portretach członków rodziny – ciotki, żony. Nazywał je „portreta familijne”. Żaden jednak, nawet ten przedstawiający jego córkę, który namalował prawie 40 lat po stworzeniu portretu matki, nie jest tak poruszający jak portret Marii.
Na to wrażenie składa się pewnie wiele czynników, także tych warsztatowych: doskonale dopracowane detale (czym zajął się już po wyjeździe ze Lwowa, w Paryżu) to, że w obrazie nawiązuje do siedemnastowiecznych niderlandzkich portretów, np. tych Rembrandta, gdzie postacie wyłaniają się z ciemnego tła.


Ale tym co urzeka najbardziej jest coś co trudno nazwać, unikatowa więź, bliskość widoczna w gestach i w spojrzeniu. Myślę, że taki portret Marii mógł namalować tylko syn.

Olga Boznańska i Eugénie Boznańska
Zupełnie inaczej było u Olgi Boznańskiej. Nawet nie znając jej biografii, nie wiedząc jak wyglądało jej dzieciństwo i relacja z matką, można się tego domyślić patrząc na portret, który Olga namalowała w 1886 roku.
Eugenia (Eugénie Apollonie Mondant) siedzi sztywno na fotelu, którego nie widać, bo zasłania go obszerna ciemna suknia. Złożone dłonie trzyma dość kurczowo przy sobie, blisko brzucha. Dalej wydatne piersi szczelnie zakryte ciemną bluzką i wysoki kołnierz. Głowa lekko cofnięta przez co uwydatnia się drugi podbródek. Bardzo jasna cera, podkrążone oczy wąskie usta bez uśmiechu, duży nos podkreślony dodatkowo odbijającym się światłem. Siwe włosy wystające spod nakrycia głowy. Ciemne otwarte szeroko oczy wpatrzone gdzieś w dal. Eugenia nie wygląda na tym portrecie atrakcyjnie, choć obraz jako taki jest namalowany dobrze, mimo że malując go Olga miała dopiero 21 lat. Dopiero zaczynała artystyczną naukę na poważnie.
Matka Boznańskiej wygląda na tym portrecie na spiętą, jakby nie mogła się rozluźnić, jakby się czymś przejmowała. Jakby nie mogła nawet szybko mrugnąć okiem w obawie, że kiedy je zamknie to coś się stanie. Wiadomo, że przejmowała się często. Martwiła się o córki – Olgę i Izę. Zajmowała się ich wychowaniem i edukacją, była nauczycielką. To ona uczyła Olgę rysować.
Bardzo dbała o to żeby dziewczynki przykładały się do nauki, do pianina, do języków. Eugenia była Francuzką, w domu używali właśnie tego języka. Oprócz tego, że Eugenia była wrażliwa, to była też nadopiekuńcza. Dzieciństwo sióstr Boznańskich było pełne nakazów i zakazów. Oldze udało się jednak wyrwać z domu, do Monachium.

Olga jednak bywała w rodzinnym domu, miała stały kontakt z matką, wysyłała do niej listy.
Trudno jednak patrząc na ten portret zobaczyć coś więcej niż szacunek i przywiązanie.
Matka bardzo się starała, żeby Olga miała dobry start, jeśli była surowa, to pewnie tłumaczyła to sobie dobrem córek. Pytanie czy nie starała się za bardzo i czy nie zrobiła im tym nieodwracalnej krzywdy.
Mela Muter i Zuzanna Klingsland
Niezbyt empatyczną matką była też matka Meli Muter – Zuzanna Klingsland. Córka namalowała ją na początku XX wieku. Mela nie mieszkała już wtedy z matką, miała własną rodzinę, męża i syna, mieszkała od niedawna w Paryżu. Miała w tym czasie prawie 30 lat.
Matka i córka utrzymywały ze sobą kontakt, ale daleko im było do serdeczności. Między nimi zawsze był dystans. Widać go też w portrecie, matka co prawda patrzy wprost na Melę, ale czy ją widzi? Nie uśmiecha się, jej wzrok jest pusty. Może wynika to z choroby. Ale może ta nieobecność wynika z ich wspólnej historii?
Zuzanna Klingsland pochodziła z rodziny która była ważna w ich żydowskiej społeczności, była też ważną postacią w swojej najbliższej rodzinie – zarządzała domem, w którym toczyło oprócz zwykłego, codziennego życia także życie kulturalne, wychowywała przy tym piątkę dzieci. Dbała o ich wykształcenie, Mela chodziła na prywatne lekcje rysunki i gry na pianinie. Rodzice zauważyli jej artystyczne zainteresowania i wspierali ją w tej drodze. Podobnie jak było to w rodzinie Olgi Boznańskiej.

To czego brakowało Meli to bliskość matki. Zuzanna nie była wobec Meli zbyt czuła, była wymagająca. Poza tym skupiała swoją uwagę na synach. Kiedy starszy z nich zmarł, całkiem się odsunęła się. Mela była wtedy nastolatką. Rodzinna tragedia dotknęła wszystkich, Zuzanna przeszła załamanie, głęboko i długo przeżywała śmierć syna. Podobno przytuliła Melę po raz pierwszy po tym wydarzeniu dopiero na jej ślubie, 10 lat później.
Matka więc była obok, mieszkała w tym samym domu, dbała o codzienność dzieci, ich edukację, ale tak naprawdę jakby jej nie było. Podobnie, mam wrażenie jest na tym portrecie.
Autorka biografii Meli Muter, Karolina Prewęcka, w jednym z wywiadów, zwróciła uwagę na bardzo ciekawy szczegół na portrecie Zuzanny. Z tyłu za kobietą, na wysokości skroni widoczna jest niewielka świeca, jej knot sterczy prosto do góry. Pierwotnie Mela namalował płonącą świecę. Jej matka choć ciężko chora nadal żyła. Po jej śmierci córka zamalowała płomień. To bardzo symboliczny gest.

Mela Muter namalowała wiele prac przedstawiających matki z dziećmi. To obrazy niezwykle szczere, pozbawione idealizacji, często koncentrując się na trudach i poświęceniu. To prace, które mają melancholijny wydźwięk, żeby nie powiedzieć, że są smutne. Macierzyństwo Meli to macierzyństwo bez upiększeń.
Zdaje się, że pobrzmiewa z nim echo chłodnej relacji z matką. Mela Muter stworzyła prace, które są poruszające przez swoją autentyczność i co chyba jeszcze ważniejsze, odzwierciedlające wielowarstwowość więzi łączącej matkę z dzieckiem.

Wojciech Fangor i Wanda Fangor
Na wsparcie matki w rozwijaniu swoich zainteresowań artystycznych mógł tez liczyć Wojciech Fangor. Kojarzymy go dziś przede wszystkim z jego niesamowitych wibrujących kompozycji z falami barwnymi i pulsującymi okręgami, a tymczasem Fangor zaczynał od dość klasycznego malarstwa.
Z tego początkowego okresu, czasu kiedy jeszcze się uczył, szukał swoje artystycznej drogi, szkolił warsztat, pochodzi jego portret matki. Fangor namalował go w 1942 roku. Trwała wojna, więc lekcje odbywały się nieoficjalnie po kryjomu. Uczył go Tadeusz Pruszkowski.

Matka Fangora, Wanda Fangor, skontaktowała się z Pruszkowskim kilka lat wcześniej, zapytała o to czy widzi potencjał w pracach jej syna.
Pruszkowski ocenił je dobrze, uznał jednak, że jest za wcześnie na wspólne lekcje. Wojciech musiał się jeszcze dużo nauczyć. Najpierw pomagał mu więc student Pruszkowskiego, a potem dopiero on sam.
Wanda od początku dbała o wykształcenie syna. Ucieszyła się kiedy Wojciech zainteresował się malowanie. Fangor wspomina to tak:
Matce najwidoczniej to nie przeszkadzało, sama była artystycznie wykształcona, skończyła konserwatorium muzyczne, była pianistką, uczyła zresztą też syna grać na pianinie. Wojciech opisuje ją jako osobę, która pisała poezję, lubiła malarstwo, antyki, była marzycielką, hazardzistką i kierowała się intuicją.
Duży wpływ na Fangora miały też ich wspólne wyjazdy, m.in. na Lazurowe Wybrzeże. Wanda chciała pokazać swoim dzieciom świat, nauczyć ich wrażliwości na piękno. Na jednej z fotografii, które można zobaczyć na stronie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Wanda, elegancko ubrana w rozkloszowaną spódnicę w grochy i jasną bluzkę, pozuje z dziećmi na placu w Wenecji. Gdzie poznawać sztukę jeśli nie we Włoszech!
Na wszystkich zdjęciach, które można zobaczyć w archiwum, Wanda wygląda bardzo elegancko (krótkie modnie falowane włosy, sukienki w różne wzory – kratę, kwiaty, talię podkreśla paskiem, bywa że na szyi ma perły).
Taką elegancką widzimy ją też na portrecie, który namalował Wojciech – KLIK. To klasyczne ujęcie z profilu, prosty nos odcina się od ciemnego, purpurowego tła. Ale jest też awangardowo, bo na głowie Wanda ma kobaltowy kapelusz (fascynator?) z wielkim lawendowym kwiatem na czubku.
Wanda jest delikatnie pomalowana- czarna kreska na oku i czerwone usta. Elegancko, ale bez przesady. Kolorowo, ale bez przesady. Wiek widać dopiero po chwili, lekko opada lewy policzek, przy ustach rysuje się zmarszczka. Nie to było najważniejsze.
Malowanie najbliższych to bardzo dobra nauka, ich twarze zna się najlepiej, można więc pójść krok dalej, nie tylko odwzorowywać jak wyglądają, ale próbować różnych rozwiązań – kompozycyjnych, kolorystycznych. Myślę, że to tego m.in. posłużył Fangorowi portret matki. Jej przedstawienie był dobrą bazą, tak samo zresztą jak wychowanie i wsparcie, które mu dała, były dobrą bazą do tego by budować karierę. Na przykładzie Fangora widać jak ważna jest akceptacja na tym najwcześniejszym etapie, Wanda umożliwiła mu rozwój, dmuchała w skrzydła. To bardzo ważna rola!
Stanisław Baj i MATKA
Taką wspierającą mamą, była też matka współczesnego artysty – Stanisława Baja. Baj stworzył cały cykl portretów matki – KLIK malował go przez lata, powstało w tym czasie około 200 wizerunków – obrazów i rysunków. Widać w nim nieubłagany upływ czasu, siwe włosy, zmarszczki, zmieniającą się postawę matki. Baj nie boi się tego pokazywać.
Cały cykl jest refleksją nad przemijaniem. Jest tez przez to wzruszający i intymny. Patrząc na niektóre z tych obrazów, malowane dość surowo, oszczędnie, silnymi pociągnięciami pędzla, czuję się nieswojo. Mam wrażenie, że to są wyrazy twarzy dla najbliższych, że tylko bardzo bliskie osoby mogą oglądać tę starszą kobietę kiedy jest zasępiona, kiedy nad czymś myśli, kiedy śpi. To są jej bardzo prywatne momenty. Ale właśnie w takich widzi ją jej syn, który zaprasza nas do ich świata.

Stanisław Baj, jak sam mówi zaczął malować matkę z braku modeli.
Przyjeżdżał z Warszawy do swojej rodzinnej wsi nad Bugiem, malował pejzaże i ludzi. Ale ludzi nie było dużo (bo w małych wioskach nad Bugiem nie ma dużo ludzi i jest najcichsza cisza na świecie!).
Poprosił więc żeby zapozowała mu mama. Baj był blisko ze swoją matką, zawsze go wspierała, wierzyła w niego, była z niego dumna. Wzruszała się z powodu jego sukcesów i na wystawach jego prac. Baj mówi, że mama zawsze była za nim, to dawało mu dużo siły. Dodaje, że taka miłość to najlepsza miłość.
I ta miłość na początku była sporą przeszkodą w malowaniu. Baj chciał żeby w jego portretach było jak najmniej sentymentalizmu, bo jest „za gładki” dlatego zdecydował się na brutalną formę żeby wydobyć z tej relacji jak najwięcej.
W tych portretach jest bardzo dużo uczuć, ale tez jak przyznaje Baj – jego bezradności. Ostanie lata życia to choroba, cierpienie po udarze, nawet wtedy siedząc przy łóżku matki Stanisław ją szkicował. W sztuce jedynie prawda ma szanse przetrwać – tak mówi.
Cykl Baja oswaja przemijanie, a przynajmniej próbuje to robić. Nie jest jednak tylko opowieścią o jednej matce – matce artysty. Stanisław Baj chciał namalować obraz matki matek, macierzyństwa, z którego bierze się życie.
Obejrzycie te przejmujące portrety zobaczcie czy mu się udało. Można je znaleźć na stronie internetowej artysty.
Podsumowanie
Artyści i artystki malując matki nie tylko malowali kobiety, które ich urodziły i wychowały. Malowali swoje uczucia do nich, swoje historie. Te portrety są wyrazami ich wrażliwości, miłości, szacunku, żalu i tęsknot.

Stworzyli prywatne portrety, ale równocześnie te obrazy niosą także uniwersalne refleksje, wykraczające poza indywidualne przeżycia. To przemyślenia o wartości wsparcia, potrzebie bliskości i tego co dzieje się kiedy zabraknie, o tym jak relacja z matką wpływa na życie dziecka, wreszcie o przemijaniu i stracie.