Pod jednym warunkiem – Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu
W tym odcinku wybieramy się do Radomia. Spacerując po korytarzach dawnego kolegium Pijarów, dzisiejszego muzeum im. Jacka Malczewskiego, poznajemy historię radomskiej kolekcji i sprawdzamy czy poza obrazami patrona muzeum można obejrzeć tu coś jeszcze.
Jacek Malczewski bez Radomia jest jak Radom bez Jacka Malczewskiego, czyli nie do pomyślenia. Malczewski się tu urodził, tu się wychowywał, tu wracał póki żyli rodzice, a potem mimo, że zwiedził i Włochy i Azję Mniejszą i był w Monachium, to właśnie o tych rodzinnych okolicach powiadał z największym sentymentem, często wracając do nich na obrazach. Więc imię Malczewskiego dla muzeum w Radomiu to był naturalny wybór.
Oczywiście w radomskim muzeum można oglądać kolekcję prac Malczewskiego, muzeum ma kilkadziesiąt obrazów olejnych, są też akwarele, rysunki i dwa osobiste szkicowniki. Nie jest to największa kolekcja obrazów Malczewskiego (duży zbiór prac jest we Lwowie czy w Poznaniu), ale w Radomiu można zobaczyć naprawdę dobre prace, na przykład „Zatrutą studnię z chimerą”, czy „Autoportret z muzą”, w której rysach rozpoznać można twarz Marii Balowej. Jest też jedna z najbardziej przejmujących prac Malczewskiego, tryptyk „Mój pogrzeb”, zresztą Malczewski sam zasugerował jego zakup.
W połowie lat 20. zwróciła się do niego, bardzo oficjalnie, rada miasta, która zadecydowała, że to najwyższa pora żeby jakiś obraz Malczewskiego trafił do Radomia. Wysupłali pieniądze, a dokładnie 3000 zł i zapytali Malczewskiego co poleca. Te 3 000 zł w porównaniu z cenami jakie teraz osiągają prace Malczewskiego to naprawdę niewiele.
Teraz ceny wywoławcze olejnych prac Malczewskiego są na poziomie kilkuset tysięcy a często powyżej pół miliona złotych, a w zeszłym roku (2020) na marcowej aukcji obraz „Artysta i chimera” z 1906 roku sprzedany został za ponad 3 mln zł. Oczywiście pozostaje kwestia zmiany wartości złotego przez te 100 lat, ale mamy do porównania zarobki i ceny z lat 30. I one mówią więcej o tych 3 000 tysiącach, które były mniej więcej dziesięciokrotnością średniego wynagrodzenia. Tymczasem obecna dziesięciokrotność średniego wynagrodzenia czyli jakieś 50 tysięcy złotych pozwoli nam na zakup dobrej, ale akwareli albo przeciętnego, oczywiście w kategoriach Malczewskiego, obrazu olejnego. Tyle o pieniądzach.
Malczewski polecił radzie miasta tryptyk, namalowany w 1923 roku, kilka lat przed śmiercią. Wtedy już pojawiły się problemy ze wzrokiem, w końcu Malczewski całkowicie go stracił. Wydaje mi się dla malarza to jedna z najbardziej okrutnych chorób. „Mój pogrzeb” to trzy obrazy. Środkowy obraz to kolejny autoportret z chimerą. Tym razem chimera kopie grób dla artysty, tutaj jest pełnia lata, na obrazach bocznych mamy za to zimę. Żałobnicy, ludzie i mityczne stwory. ubrani w kolorowe płaszcze, opatuleni chustami towarzyszą artyście w ostatniej drodze. Piękna kompozycja, zachwycające kadry. I oczywiście mnóstwo symboli, jak to w dojrzałej twórczości Malczewskiego. Warto zobaczyć tę pracę.
Ale muzeum w Radomiu nie jest muzeum biograficznym, muzeum to nie tylko Malczewski. Początek muzealnej kolekcji, i w ogóle początek muzeum, to zbiory Jana Wiśniewskiego, księdza z ambicjami i pasją i który oprócz swoich codziennych obowiązków zajmował się m.in. kolekcjonowaniem monet, medali, różnych pamiątek. Miał też zacięcie badawcze, pisał – chciał porządkować przeszłość na przyszłość.
Do Radomia, który dobrze znał, bo mieszkał tu po śmierci rodziców z babcią, tu też się uczył, trafił z Ćmielowa. Podobno wywiązał się lokalny konflikt z nim w roli głównej i ksiądz Wiśniewski został przeniesiony w inne miejsce, i trafił właśnie do Radomia, do parafii Jana Chrzciciela, czyli całkiem szczęśliwie, do samego centrum Radomia. Oczywiście przywiózł ze sobą swoje zbiory, nie chciał żeby leżały w szafie na plebani, nie po to je zbierał.
Nie miał jednak zbyt dużych możliwości, i jedynym sensowym wyjściem wydało mu się przekazanie ich PTK i tak też zrobił. Podarował je w 1913 roku PTK ale pod jednym warunkiem. W ciągu roku muszą zostać wystawione, czyli musiało powstać muzeum. Niestety niedługo potem, w 1914 roku wybuchała wojna. I to zdecydowanie nie był czas na organizację czegokolwiek, a już na pewno nie muzeum. Zamiast wystawiać obrazy pochowano je w różnych prywatnych mieszkaniach.
Muzeum powstało dopiero dekadę później. I wtedy zaczął się lokalizacyjny rollecoster. Przez kolejnych 20 lat muzeum zmieniało siedzibę 5 razy, po wojnie w 1945 roku, zbiory ostatecznie wylądowały przy ulicy Piłsudskiego, w neorenesansowego willi, przed wojną był tu Bank Handlowy, jeszcze wcześniej dom wysokiego urzędnika (dla niego też wybudowany). Muzeum mieściło się tu ponad 40 lat.
Kiedy lokalizacyjne zwroty akcji się skończyły zaczęły się zmiany administracyjne. Miasto, państwo i województwo zaczęły między sobą żonglować muzeum. Kto miał być za nie odpowiedzialny, kto miał je nadzorować, kto miał je finansować? To są takie mało atrakcyjne sprawy, o których nie myśli się przechodząc przez muzealne sale, a są szalenie ważne. W Radomiu ostatecznie stanęło na województwie. My tu o pieniądzach, a tymczasem pod koniec lat 80. część zbiorów przenosi się do ostatniej już, docelowej siedziby, tej w której muzeum mieści się teraz – czyli do gmachu dawnego kolegium Pijarów.
I tu już jest elegancko. Główny plac w centrum miasta, historycznie ważne miejsce, kiedyś tu było serce średniowiecznego Radomia. Sam budynek architektonicznie też całkiem ciekawy, autorem projektu był Antonio Solari, królewski architekt Augusta III Sasa, który pracował na przykład przy przebudowie Zamku Królewskiego w Warszawie. Kolegium Pijarów zostało częściowo przebudowane i jego najbardziej charakterystycznym elementem jest fasada od strony rynku i czterokolumnownym portykiem, czyli ta część dobudowana później, ale ogólny zamysł Solariego gdzieś tam pozostał.
Wnętrze jest na tyle przestronne, że mieści nie tylko wystawę prac Malczewskiego, ale także innych artystów polskich XIX i XX wieku, mamy też zbiory archeologiczne i etnograficzne. Są też wyeksponowane w ramach osobnej wystawy pamiątki po Leszku Kołakowskim, które przekazała muzeum jego żona Tamara.
Leszek Kołakowski urodził się w Radomiu, dlatego wybór rodziny padł właśnie na radomskie muzeum. Do obejrzenia jest również inna podarowana muzeum kolekcja, obrazów, ale przede wszystkim sztuki użytkowej, pięknych przedmiotów codziennego użytku, które gromadzili członkowie rodziny Pinno przez 5 pokoleń.
Oprócz wystaw artystycznych, jest też wystawa dość zaskakująca, rodem z muzeum historii naturalnej, prezentacja przyrodnicza, którą uzupełnia gabinet przyrodnika z XIX wieku.