
Odzyskany obraz. Bertha Wegmann i jej wrocławskie „Lato”
W tym odcinku rozmawiam z dr Emilianą Konopką, historyczką sztuki i skandynawistką. Przy okazji powrotu obrazu „Lato” Berthy Wegmann do Muzeum Narodowego we Wrocławiu, zagłębiamy się w biografię tej duńskiej artystki.
Śledzimy jej artystyczną karierę, obserwujemy jak rozwijało się jej malarstwo. Przyglądamy się jej relacjom z innymi artystkami.
A przede wszystkim próbujemy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Bertha Wegmann uznawana jest za jedną z najwybitniejszych skandynawskich malarek.
Skandynawskie obrazy w polskich zbiorach publicznych możemy policzyć na palcach jednej ręki. W tym kontekście niedawny powrót obrazu „Lato” duńskiej artystki Berthy Wegmann do Muzeum Narodowego we Wrocławiu jest naprawdę wielkim wydarzeniem. Ale nie tylko dlatego! Ciekawa jest oczywiście historia obrazu – to w jaki sposób został po latach odzyskany. Ale tym co decyduje o znaczeniu tego powrotu jest przede wszystkim postać autorki.
Ten odcinek powstał bardzo spontanicznie. Impulsem do jego stworzenia była uroczysta prezentacja obrazu Berthy Wegmann „Lato” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, która odbyła się 24 października 2025 roku. To sporych rozmiarów praca przedstawiająca karmiącą kobietę siedzącą pośród dojrzałych kłosów zbóż. Obraz przez wiele lat uznawany był za zaginiony, teraz udało się go odzyskać i wrócił na Dolny Śląsk.
W skrócie: Bertha Wegmann i jej obraz "Lato"
Nie masz czasu na cały artykuł? Ta sekcja jest dla Ciebie.
„Pod brzozami” Alberta Edelfelta – w Muzeum Narodowym w Warszawie,
Studium głowy dziewczynki autorstwa Elisabeth Jerichau-Baumann – w Zamku Królewskim w Warszawie

I to wrócił podwójnie. Po pierwsze wrócił dlatego, że Bertha Wegmann namalowała „Lato” na początku XX wieku, prawdopodobnie podczas pobytu w tych okolicach, konkretnie na ziemi kłodzkiej. Artystka najpierw przyjeżdżała, a potem nawet przez kilka lat mieszkała w Międzygórzu, które wtedy nazywało się Wölfelsgrund i było bardzo modnym niemieckim uzdrowiskiem. Jak piszą wrocławscy muzealnicy, Wegmann miała w Międzygórzu swoją pracownię malarską i bliski krąg przyjaciół.

A po drugie wrócił, bo przez kilka dekad, od 1906 r., był częścią zbiorów Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu i to właśnie we wrocławskiej Średniej Szkole dla Dziewcząt, gdzie trafił jako depozyt, był eksponowany.
Potem zdarzyła się wojna. Nie do końca wiadomo co stało się z obrazem. Zniknął. Został wywieziony z Wrocławia. Słuch o nim zaginął. Został umieszczony w bazie strat wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pod numerem 34667.
Dopiero niedawno pojawił się na rynku sztuki, ostatnio w ofercie jednego z duńskich domów aukcyjnych. Zwrócił uwagę specjalistów, którzy zajmują się sprawdzaniem transakcji. A konkretnie ich uwagę zwróciła mała kartka przyklejona na odwrociu obrazu. Był na niej napis po polsku. A więc bardzo dobry trop!
Specjaliści skontaktowali się z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które przesłało do domu aukcyjnego dokumentację. Wynikało z niej, że obraz pierwotnie znajdował się we wrocławskich zbiorach.
Na jej podstawie „Lato” zostało wycofane ze sprzedaży. Kolejnym krokiem był kontakt z właścicielami obrazu. Ministerstwo rozpoczęło z nimi rozmowy. Jak się okazało duńskie rodzeństwo, nic nie wiedziało o jego historii. Kiedy ją poznali zdecydowali, że zwrócą „Lato” i to nieodpłatnie.
Sukces! Cieszą się muzealnicy z Wrocławia, cieszy się Ministerstwo, tym bardziej że w tym roku odzyskało już 23 dobra kultury i prowadzi obecnie prawie 200 spraw restytucyjnych w 18 krajach, może one też zakończą się pomyślnie, tak jak sprawa „Lata” Berthy Wegmann.

Cieszmy się też my! Ale żeby cieszyć się w pełni musimy mieć więcej informacji.
Przyjrzeć się obrazowi i poznać lepiej artystkę, która go namalowała.
W tym pomoże nam dr Emiliana Konopka, która o sztuce skandynawskiej wie bardzo dużo i potrafi o niej dużo i ciekawie opowiadać.
Tu bliżej poznasz Emilianę i dowiesz się dokładnie czym się zajmuje: https://utulethule.pl/
Martyna Kliks: Bohaterką naszej dzisiejszej rozmowy jest Bertha Wegmann, którą dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Piotr Oszczanowski, przedstawiał jako jedną z najwybitniejszych artystek skandynawskich. Czy to nie jest określenie na wyrost? Czy ty też byś tak ją określiła?
Emiliana Konopka: Myślę, że tak. Bertha Wegmann była jedną z pierwszych Skandynawek w Paryżu, które odnosiły sukcesy, takie porządne sukcesy. Zresztą prawdopodobnie w ogóle była pierwszą nordycką artystką takiej rangi. Jednym z tych największych sukcesów, jakie można było wówczas odnieść, czyli zdobyć wyróżnienie honorowe na Salonie Paryskim, to to się właśnie naszej bohaterce udało. Ale też w samej Danii zyskała ogromne wyróżnienia, takie które wówczas przyznawane były tylko mężczyznom. Więc zdecydowanie w swoich czasach była wyjątkowa. Potem zapomniana, ale na szczęście przywraca się jej teraz pamięć.
MK: Już zaczęłaś mówić o tych różnych sukcesach, czyli mamy takie wyrywkowe informacje na jej temat, ale stwórzmy sobie taką pełną, może nie pełną, ale jednak taką ustrukturyzowaną biografię. Co wiemy o Berthie Wegmann?
EK: Wiemy, że urodziła się w Szwajcarii. I to jest może taka informacja z tytułu ciekawych, bo tak naprawdę od piątego roku życia mieszkała już w Danii, w Kopenhadze. Więc była w pełni no zduńszczoną, duńską malarką. Ale ta Szwajcaria będzie czasami powracała jako taki „problem”. Ja jeszcze do tego wrócę, do tematu traktowania artystów w ówczesnej Danii i problematyczności związanej z ich pochodzeniem.

Była to właściwie dziewczyna z takiego niezbyt zamożnego domu. Jej ojciec był takim, można powiedzieć „zwykłym człowiekiem”, na pewno nie bardzo bogatym. Wegmann mogła wyjechać do Monachium na studia dzięki zewnętrznemu wsparciu rodziny mecenasów. Monachium w tamtym czasie było takim właściwie najważniejszym ośrodkiem artystycznym.
Dzięki wsparciu rodziny Melchior w 1871 roku Bertha wyjeżdża do Niemiec i tam rozpoczyna swoje kształcenie. Wiadomo, że nie ma dostępu do typowej akademii, jako kobieta nie może studiować na równi z mężczyznami, ale tak jak wiele kobiet malarek z całej Europy, kształci się w prywatnych pracowniach.
Tam poznaje szwedzką malarkę Jeannę Bauck, która stanie się jej wieloletnią przyjaciółką. To będzie też ważna postać, modelka z nagradzanych portretów duńskiej malarki. One też będą razem podróżować. Kontynuuje naukę warsztatową w Monachium, ale bardzo ważne dla jej rozwoju są też wyjazdy do Włoch i do Francji.

EK: Ostatecznie właśnie razem z Jeanną przeprowadzą się do Paryża. To są wczesne lata 80. XIX wieku. Razem mieszkają, razem wynajmują pracownię, tworzą taki krąg skandynawskich kobiet. Do tego kręgu należy inna szwedzka malarka Hildegarda Thorell.
W Paryżu odnosi pierwsze sukcesy. Zdobywa wyróżnienia, zdobywa nagrody na Salonie. Potem też będzie występowała już jako reprezentantka Danii na Wystawie Światowej w Paryżu.
Tak mniej więcej jej kariera się rozwija. Można powiedzieć, że dosyć wcześnie, zostaje doceniona. Bo portret z 1881 roku, portret Jeanny Bauck, który Berta Wegmann wystawia w Paryżu, to jest jej debiut i od razu jest sukcesem. Dosyć szybko odniosła no te najważniejsze sukcesy jako malarka.


MK: Ale nie ma się co dziwić, bo to jest przepiękny portret.
EK: Tak. To jest w ogóle ciekawa sprawa, bo jesteśmy w czasach, wiadomo, dosyć trudnych dla kobiet, nie tylko jako malarek, ale w ogóle. Wiadomo, że w takich dużych ośrodkach jak Paryż, ale też w Skandynawii cały czas rządzą konwenanse. A ten portret Jeanny Bauck, on jest taki bardzo, można powiedzieć, swobodny. Mamy malarkę, która swoje atrybuty odłożyła na bok i siedzi sobie tak bardzo swobodnie z nogą na nodze, jest w trakcie czytania książki, czyli robi sobie przerwę. I właśnie w trakcie tej przerwy została „przyłapana” przez swoją przyjaciółkę portretującą ją.
Ten portret z jednej strony, malarsko warsztatowo był bardzo dobrze oceniany, ale też jednak budził pewnego rodzaju kontrowersje, na pewno tej najbardziej konserwatywnej części publiczności. Przeszkadzało im, że mamy kobietę w tak swobodnej pozie i to jeszcze w takim stroju roboczym przedstawioną, a nie elegancko, zakładającą nogę na nogę, a nie, jak przystało w towarzystwie, krzyżując kostki. Więc to faktycznie był wyjątkowy portret, ale może właśnie dlatego doceniony w Paryżu, choć w Skandynawii uznawany za zbyt nowoczesny.


MK: Kusisz tą opowieścią o konserwatywnej Danii albo Skandynawii. Ona może jeszcze przed nami. Jeszcze bym chciała, żebyśmy w takim razie, jak już jesteśmy przy tym co Bertha malowała, no to jesteśmy przy portretach, tak? Czy ona była przede wszystkim portrecistką?
EK: Tak, ona najwięcej nagród zdobywała za portrety. Poza Jeanną Bauck, którą sportretowała parę lat później, to portretowała też na przykład swoją siostrę. Portretowała w ogóle głównie kobiety, na przykład swoje uczennice, w tym Marie Triepcke, późniejszą Krøyer. Ten portret szesnastoletniej Marie uchodzi za taki najlepszy, najpiękniejszy.

EK: Bertha Wegmann malowała głównie kobiety, bliskie jej kobiety, ale też martwe natury, czasem sceny rodzajowe. Można powiedzieć, że to taka tematyka „typowo kobieca”.
Wiedziała w czym jest po prostu dobra i to też przyniosło jej rozpoznawalność. W momencie kiedy Peder Severin Krøyer, taki największy gwiazdor w jeśli chodzi o środowisko artystyczne Danii, umiera w 1909 roku, to Bertha Wegmann ma taki najlepszy czas, jeśli chodzi na przykład o zlecenia portretów.
Wegmann była naprawdę znana w środowisku kopenhaskim, ale znana też z tego, że nie trzymać się zasad, bo na przykład dostała zlecenie sportretowania ówczesnego premiera Danii, ale odmówiła sportretowania go w jego domu, chciała go sportretować u siebie w pracowni, no i to się nie podobało, więc ostatecznie portret namalował ktoś inny.

MK: To jest ciekawy wątek, bo skoro była kobietą i tak się wybiła, to możemy powiedzieć, że miała charakter. Czy była charakterna?
EK: Trudno oczywiście powiedzieć, trudno ocenić w takich kategoriach dzisiejszych. Ale gdzieś tam zapisała się Wegmann jako taka, no może sufrażystka to dużo powiedziane, ale na pewno była mocno związana ze zmianą sytuacji kobiet, czy to właśnie w środowisku artystycznym, czy w ogóle w społeczeństwie.
Często się mówi też o tym, że w życiu prywatnym była związana z kobietą, więc to w jakimś stopniu było bardzo nowoczesne. Ta jej sytuacja prywatna wpływała też z pewnością na to, że chciała zmieniać te skostniałe konwenanse i zasady społeczne.
Z drugiej strony, tak jak wspomniałam, wtedy kobietom w ogóle trudno jest robić karierę. To, że Wegmann była uparta albo po prostu bardzo utalentowana i wiedziała jak malować, jakie tematy wybierać, żeby się wybić, to oczywiście było dosyć rzadkie.

EK: W latach 80. XIX wieku, a tak naprawdę od końca lat 70. i przez całe lata 80. w całej Skandynawii było bardzo dużo artystek. Dużo malarek, dużo rzeźbiarek. Większość z nich wykształcona poza Skandynawią, właśnie w Niemczech czy w Paryżu. Jednak one rzadko kiedy odnosiły aż takie sukcesy.
Wegmann była naprawdę wyjątkowa, bo nie dość, że dostała te wyróżnienia na Salonach, co się też zdarzało innym Skandynawkom, ale ona też była uznana u siebie w kraju, co już się tak często nie zdarzało. Wegmann dostała medal Thorvaldsena, bardzo wysokie odznaczenie przyznawane artystom w Danii.
Została członkinią Kopenhaskiej Akademii, a to już też była wysoka pozycja. Zresztą, jeśli się nie mylę, to była pierwszą kobietą, która w ogóle weszła w skład jury wybierającego dzieła na wystawy w Charlottenborgu. To na pewno było związane z jej takim silniejszym charakterem.
Musiała na pewno mieć też jakiś rodzaj autorytetu, bo była nauczycielką i też zmieniała to środowisko od środka. To że była nauczycielką nie było takie rzadkie, bo też inne kobiety wykształcone za granicą w jakiś sposób musiały się utrzymywać ze sztuki, więc najłatwiej było być nauczycielką, ale Wegmann była członkinią zarządu Szkoły Rysunku i Sztuki Przemysłowej dla kobiet w Kopenhadze. Zajmowała wysokie stanowiska w tym środowisku, to było wyjątkowe jak na tamte czasy.

MK: A powiedz mi, dlaczego ona nie zdecydowała się zostać w Paryżu? Bo wiele kobiet się na to decydowało. Mogła kontynuować karierę skoro już pięknie zaczęła tą nagrodą na Salonie w 1881. roku, czemu nie została?
EK: Nie wiem na pewno jaki był powód, ale prawdopodobnie, tak jak większość artystów, ponieważ nie pochodziła z zamożnej rodziny, nie miała pieniędzy na ten pobyt w Paryżu. Dostała po prostu rodzaj takiego stypendium od tej rodziny, która ją wspierała od tych mecenasów i prawdopodobnie po prostu w momencie, gdy skończyły się pieniądze (a sukces na Salonie nie był równoznaczny od razu z wieloma zamówieniami) po prostu nie mogła się utrzymać.
Z drugiej strony też to, co częste w Skandynawii, to po prostu gdzieś tam ciągnęło ją z powrotem do domu. Właśnie też na przykład dlatego, żeby w jakimś tam stopniu przenieść te zmiany, które już w tym nowoczesnym Paryżu się zadziały.
Być może ona chciała te zmiany właśnie przenieść na swój ojczysty grunt to też nie jest rzadkie. Tak naprawdę rzadkie były artystki, które zostawały w Paryżu, tak jak Julia Beck, szwedzka malarka. Ale to się niestety przełożyło na to, że potem została właściwie zapomniana w swoim kraju. Chociaż, no właśnie, z Wegmann też było tak, że właściwie po jej śmierci aż do niedawna jej pozycja w tej duńskiej historii sztuki też nie była taka oczywista.

MK: Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to zostańmy przy nim. Jak to się stało, że o niej zapomniano, skoro te wszystkie tytuły, skoro te wszystkie wyróżnienia, ten Thorvaldsen, ten Salon Paryski. Dlaczego się zapomina o takich artystkach?
EK: Tutaj są zazwyczaj dwa powody. Po pierwsze była kobietą, była artystką i ten taki powiew świeżości, liczba kobiet odnoszących sukcesy w latach 80., to była pewna taka tymczasowa zmiana.
Większość tych kobiet po powrocie z Paryża po prostu zakładało rodziny, więc też często to się wiązało z zakończeniem kariery. Więc ten ruch taki tych młodych dziewczyn, które mogły tak naprawdę przekonać się w Paryżu, że mają szansę być traktowane, może jeszcze nie na równi, ale na pewno trochę lepiej niż ich starsze koleżanki, to się często po powrocie do kraju kończyło. W tym bardziej konserwatywnym środowisku kopenhaskim, bo Kopenhaga szczególnie na tle Skandynawii była mocno taka osadzona w tradycji. To się po prostu nie udawało. Więc na pewno to, że była kobietą, nie pomogło.
To, że była, jak wiemy, lesbijką i miała „nietypowe” życie prywatne, być może też jej nie pomogło. Dodatkowo była zaangażowana w różne zmiany społeczne. Może nie była jakoś politycznie mocno zaangażowana, ale to na pewno też jej nie pomagało, bo była zbyt kontrowersyjna.

EK: Z trzeciej strony też to, o czym wspomniałam na początku, czyli jej szwajcarskie pochodzenie.
To może nie jest aż tak widoczne, w porównaniu na przykład z Elisabeth Jerichau-Baumann, która urodzona w Warszawie, z rodziny niemieckiej, w Danii była traktowana początkowo nawet jako wróg. Dania miała szczególnie trudne relacje z Niemcami.
W przypadku Wegmann ta Szwajcaria może nie była aż tak problematyczna, ale jednak.
EK: To są czasy, kiedy kształtuje się narodowa historia sztuki, kiedy taki ważny historyk, właściwie pierwszy historyk sztuki duńskiej i w ogóle skandynawskiej, Laurits Høyen, wygłasza wykład o właśnie tym, że duńscy malarze powinni malować w Danii, powinni być Duńczykami.
Więc w tym najbardziej kontrowersyjnym kręgu, pochodzenie właśnie spoza Danii było problematyczne. Kiedy Høyen stworzył taką szkołę skupiającą się na duńskości, duńskich artystów, to wszelkie odstępstwa, artyści, ale też artystki, które nie podejmowały typowo narodowych tematów, były w jakimś sensie wyłączone, zapomniane.
Wegmann malując portrety, malując sceny rodzajowe, malując głównie właśnie takie tematy nienarodowe, po prostu była traktowana jak gorsza malarka, gorsza artystka i przez to zapomniana.

MK: Czyli wpływ na to miało wiele czynników, jak zawsze na wszystko. A to jej życie prywatne i te kontakty z kobietami, ono z jednej strony było minusem akurat w tym kontekście, w kontekście jej recepcji, ale było fantastycznym źródłem inspiracji do obrazów. Wegmann przepięknie portretowała kobiety, może właśnie przez to?
EK: To często jest tak, że kobiety malują inne kobiety, bo po pierwsze konwenanse nie pozwalają na to, żeby przebywać w jednym pomieszczeniu z mężczyzną, bez innej osoby. To na przykład widać w obrazie namalowanym przez Jeannę Bauck, na którym Bertha Wegmann portretuje jakiegoś mężczyznę i musi być ta trzecia osoba w pracowni. To jest jak najbardziej też istotne, że łatwiej było malować koleżanki, siostry, matki, bo one były pod ręką i one były mniej niebezpieczne.
Na pewno ten wątek osobisty też mógł mieć tutaj wpływ. Ale to jest też ciekawe, że w przypadku akurat partnerki Berthy Wegmann, Toni Möller (pisarki, malarki urodzonej na Śląsku, która odziedziczyła prace Wegmann) to tutaj prawdopodobnie też to był taki element może bardziej w duchu cyganerii. Tworzyły krąg w bardziej swobodnej atmosfery artystycznej, to mogło też wpłynąć na to, że te portrety były też niejako swobodniejsze.

Poza tym to była bardzo częsta praktyka, że kobiety trzymały się razem. Choćby w Paryżu czy w Monachium, one po prostu ze względów finansowych wynajmowały wspólnie pracownie, czy razem mieszkały. Tak naturalnie te przyjaźnie zawiązywane za granicą, ciągnęły się przez całe życie, te kobiety musiały się trzymać razem.
W przypadku tej przyjaźni artystycznej z Jeanną Bauck, one nie tylko wynajmowały pracownię i razem mieszkały, ale one też na przykład razem malowały w takim sensie, że wiemy, że na przykład są obrazy, na których Bertha malowała jakiś element, a Jeanna malowała inny. Na przykład malowały sobie dłonie wzajemnie na obrazach. To też jest ciekawe, taka współpraca również w takim naprawdę bezpośrednim przełożeniu na na sam obraz.

MK: Dużo jest takiej siły kobiecej w tej historii, w tej jej biografii. I też bardzo kobiecy wydaje mi się ten obraz, który został odzyskany i teraz możemy, jeszcze nie możemy, bo on będzie poddany renowacji i dopiero potem trafi na wystawę, ale który będziemy mogli na stałe oglądać, jak rozumiem, na stałe (oby!) w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Co ty o nim myślisz?
EK: Przyznam, że ja w ogóle jestem zaskoczona, bo ten typ obrazu w ogóle mi się z Berthą Wegmann nie kojarzy. On jest dosyć późny jak na jej twórczość. To też jest ciekawe w sumie, jak sobie teraz pomyślę, że on powstał mniej więcej na początku XX wieku, może to jest ten moment, kiedy Bertha faktycznie zyskuje miano prawie tej pierwszej portrecistki duńskiej po śmierci Krøyera.
Nie znałam w ogóle tego elementu jej biografii, że ona przebywała na Śląsku (wtedy niemieckim). Jeśli to prawda, że obraz został namalowany na ziemi kłodzkiej, to naprawdę bardzo ciekawe. Ta informacja o tym, że posiadała swoją pracownię na Śląsku też jest dla mnie nowa.
EK: Sam obraz jest, mogłabym powiedzieć, typowy dla epoki, szczególnie właśnie tego początku XX wieku. Taki motyw macierzyństwa, takiej silnej kobiecości, trochę idzie w parze też z witalizmem, który się pojawia wówczas w Skandynawii, szczególnie właśnie w Danii.
Z jednej strony pokazanie afirmacji życia, a z drugiej strony cielesności, która nie ma nic wspólnego z erotyzmem, ale właśnie z podkreśleniem siły. I ten witalizm najczęściej w przypadku przynajmniej skandynawskich artystów, on najczęściej przekładał się na przedstawienia męskich ciał, ale ta matka w tym „Lecie” jest taka właśnie silna, chroni swoje dziecko. Dodatkowo te kłosy w tle też przekładają się na metaforę życia, jakiejś takiej…
MK: …witalności, płodności. To jest tak naprawdę trochę też symboliczny obraz mówiący więcej niż tylko to, co widzimy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
EK: Tak. Bertha Wegmann raczej nie była częścią takiej głównej secesji duńskiej. Na początku XX wieku pojawia się taka grupa wolna, wokół Wolnej Wystawy i to są artyści raczej tacy jak Agnes Slott-Møller, w której twórczości takie motywy silnych kobiet i na przykład kłosów zboża pojawiają się o wiele częściej.
Może „Lato” to odpowiedź na ten symbolizm, który nabiera takiego znaczenia, często wykorzystuje motywy wiejskie. Samo zboże, w ogóle w duńskim malarstwie symbolistycznym jest bardzo ważne. To też jest taki odpowiednik, no tu akurat w kontekście narodowym, właśnie takiej dumy z tej duńskiej ziemi.

EK: Natomiast to jest właśnie intrygujące, szczególnie, że jeżeli to było zamówienie, bądź obraz, który po prostu trafił do szkoły dziewcząt, to tutaj można dopisać jakąś taką całą interpretację, że chodzi o jakiś wzór dla młodych dziewcząt, które mają ostatecznie być matkami.
Pewnie też można dorobić do tego znaczenie takie bardziej narodowe, ale w takim uniwersalnym kontekście, czyli po prostu szkoła przekazuje uczniom, w tym przypadku uczennicom, konkretne wzorce.
EK: Mnie z kolei ciekawi, czy skoro ten obraz nazywa się „Lato” a nie na przykład Macierzyństwo, czy to nie znaczy, że może była cała seria pór roku? Bo to jednak jest dosyć symptomatyczne, że jak już artysta lub artystka maluje obraz z jedną z pór roku w tytule, to raczej możemy się spodziewać, że były też pozostałe. Tutaj naprawdę jest bardzo dużo znaków zapytania.
EK: Mam nadzieję, że będzie teraz okazja żeby pociągnąć ten wątek. Żeby Muzeum Narodowe we Wrocławiu, ale może też badacze i badaczki z całej Polski mogli jakoś włączyć się w poszukiwania.
Nawet na tej wielkiej wystawie, która odbyła się w Kopenhadze w 2022 roku (to była taka monografia przypominająca twórczość Berthy Wegmann publiczności duńskiej) to tego typu wątki nie były jakoś szczególnie uwypuklone. Raczej właśnie pokazywano tam martwe natury, portrety, i to te wcześniejsze. Więc też ciekawi mnie na ile w ogóle duńscy badacze i badaczki znają ten moment jej twórczości.
MK: To jest wyjątkowy obraz z wielu względów: przez to, że to taka artystka, jak już powiedziałyśmy, jedna z najwybitniejszych i przez to, że on jest jednak wyjątkowy na tle jej twórczości.
EK: Wyjątkowy na tle tej jej wczesnej twórczości z lat 80., na której ona się wybiła. To jest zdecydowanie inny rodzaj malarstwa, też o innym znaczeniu.
Jeżeli zobaczymy więcej jej późnych prac, to mogą one okazać się nie aż tak odmienne stylistycznie. Ale ogólnie, jak na to, z czego Bertha Wegmann jest znana, czyli głównie z portretów, to taki bardziej symbolistyczny obraz, zdecydowanie należy bardziej do wyjątków niż reguły. Jest to zdecydowanie ciekawe, nietypowe.
„Lato” jest też dosyć spore jeśli chodzi o format. Ona malowała duże też portrety, ale mimo wszystko zaskoczyło mnie, że to płótno jest aż tak duże. Więc bardzo, bardzo ciekawe. No, ale znowu, za dużo jeszcze nie wiemy i mam nadzieję, że się dowiemy więcej.

MK: Śledźmy to, co publikuje Muzeum Narodowe we Wrocławiu. Pewnie ty też będziesz donosiła na swoim profilu, w swoich mediach społecznościowych. A gdybyśmy chcieli jeszcze lepiej poznać Berthę, zobaczyć jej obrazy na żywo, to gdzie musimy się udać? Do Skandynawii, do Danii?
EK: Tak. Ta wystawa z 2022 roku w Hirschsprung Collection w Danii, w Kopenhadze, ona była takim momentem, jak to się często zdarza, że nagle zaczęto wyciągać jej obrazy z magazynów, pokazywać na wystawach czasowych, ale też gdzieś wyciągać i wieszać na stałych.
Nie wiem na ile obecnie jej obrazy można oglądać w państwowym muzeum w Kopenhadze, tym takim głównym gmachu, ale na pewno właśnie w tym muzeum Hirschsprungu jej obrazy są. Więc zdecydowanie Dania, zdecydowanie Kopenhaga.
Myślę, że też w innych muzeach skandynawskich można próbować szukać jej dzieł. Może też rynek sztuki się rozkręci i zacznie się pojawiać jeszcze więcej jej dzieł w kolekcjach prywatnych, być może będą organizowane wystawy właśnie z tych kolekcji prywatnych.


EK: Mamy trzeci obraz skandynawski, o którym wiemy w polskich zbiorach, to cały czas dla mnie trochę science fiction. Z drugiej strony nie jest to tak dziwne, jak na nasze relacje historyczno-geograficzne ze Skandynawią, ale jednak to jest niesamowite.
W ramach programu Ministerstwa Kultury to już jest drugi przykład dzieła, które wróciło do zbiorów. Pierwszym takim obrazem na stałe wystawionym w Muzeum Narodowym w Warszawie, był obraz fińskiego malarza Alberta Edelfelta „Pod brzozami”. To był taki pierwszy, nordycki obraz, który można było zobaczyć w polskich zbiorach na stałe.
Wiemy, że w Zamku Królewskim w Warszawie jest też takie studium, główka dziewczynki, namalowane przez Elisabeth Jerichau-Baumann, duńsko-polskiej malarki, więc może to mniej takie zaskakujące.
Teraz mamy „Lato” Berthy Wegmann. Ja naprawdę bardzo się cieszę, że coraz więcej tych skandynawskich tropów jest w polskich zbiorach. Nie mogę się też doczekać żeby zobaczyć ten obraz na żywo. Mam nadzieję, że on trafi do kolekcji stałej, że będzie go można oglądać na co dzień.

MK: Nie trafiłam jeszcze na tę informację, ale miejmy radar na sztukę skandynawską w polskich muzeach, miejmy radar ustawiony na Berthę Wegmann i wszystkie informacje, które jej dotyczą. Myślę, że poznałyśmy ją trochę lepiej, tak mi się przynajmniej wydaje.
EK: Mam nadzieję. Jeżeli nasi słuchacze i słuchaczki chcą więcej, to będą mogli więcej poczytać u mnie na Utulę Tulę, gdzieś tam odgrzebać te informacje. Cieszę się, że ta artystka powraca, że będzie teraz moment, żeby ją lepiej poznać, bo naprawdę jest tego warta. I ta wystawa w Kopenhadze mnie też utwierdziła w przekonaniu (bo znałam jeden jej obraz wówczas, zanim poszłam na tą wystawę) że to jest jednak naprawdę świetnej klasy malarstwo i warto na pewno docenić, że mamy ją teraz w Polsce.









