21 lutego 2021

Odo Dobrowolski, Kobieta przy oknie

W tym odcinku opowiadam nieprawdziwą historię obrazu „Kobieta przy oknie” z kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu. Odo Dobrowolski namalował go ok. 1910 roku i niewiele więcej o nim wiadomo. Kim jest ta kobieta? Na co czeka? Czego lub kogo wypatruje za oknem?

Ten dzisiejszy, 20. odcinek będzie wyjątkowy, bo dziś wyjątkowo opowiem Wam historię nieprawdziwą.

Zawsze staram się mocno trzymać faktów. Przed każdym odcinkiem robię porządny research, korzystam z różnych źródeł, zestawiam je ze sobą, porównuję, dokładnie sprawdzam daty, miejsca, nazwiska, kontekst wydarzeń. Bardzo tego pilnuję.

Dziś historia, której punktem wyjściowym jest obraz, widziałam go ostatnio w Muzeum Narodowym w Poznaniu, wisi na pierwszym piętrze, w rogu po lewej stronie od schodów w Galerii malarstwa polskiego XIX wieku. Nie znałam go wcześniej, mimo że autora znam całkiem nieźle. Chociaż nie wiem czy można tak powiedzieć o Odo Dobrowolskim, o którym wiadomo naprawdę bardzo mało. Raptem kilka dat, miejsce urodzenia, przedwczesnej śmierci w wieku trzydziestu kilku lat. I tyle.

Dużo więcej mówią jego prace. Cykl widoków Lwowa podpowiada, że Odo był przywiązany do miejsca, w którym się uczył i do którego wrócił już jako wykształcony i przede wszystkim dojrzały artysta. Tę jego wrażliwość na urok miasta potwierdzają też widoki Paryża, który odwiedził na samym początku XX wieku i który musiał na nim zrobić ogromne wrażenie. To, jak przedstawia paryskie mosty, aleje, ulice, jak zatapia je w półmroku, jak rewelacyjnie oddaje atmosferę Paryża początku wieku, pokazuje jakim był dobrym obserwatorem i czego nauczył się podczas pobytu we Francji, pod okiem Jana Styki (tego samego, który z Kossakiem namalował Bitwę pod Racławicami).

Obraz z poznańskiej kolekcji jest nietypowy, bo to portret – ale stop! Czy to portret skoro nie widać twarzy? W każdym razie, patrząc na tę pracę chciałabym żeby był to portret, żeby namalowana kobieta, która intensywnie wypatruje czegoś za oknem odwróciła się w moją stronę. Bo ona siedzi z nami w jednym pomieszczeniu, ale tak naprawdę nie ma jej tutaj. Wskazuje na to to jak siedzi, taka mocno przechylona w stronę okna z bezwładnymi rękami, jej lewa dłoń jest nienaturalnie wykręcona, jakby kompletnie o niej zapomniała.

Obraz stawia masę pytań. Kim jest tak kobieta? Na co czeka? Co widzi albo chciałaby zobaczyć za oknem? Czasem w takich sytuacjach pomaga tytuł, ale nie w tym przypadku. Bo „Kobieta przy oknie” to żadna pomoc, data powstania czyli 1910 rok też niewiele mówi. W tym czasie Odo przeniósł się z Paryża na krótko do Monachium, a potem do Lwowa. Z kim się spotykał? Nie wiadomo. Dla mnie to zaproszenie do opowiedzenia nieprawdziwej historii obrazu.

Odo jest w podróży już tyle czasu, że sam nie pamięta jaki jest dzień tygodnia. Ma już serdecznie dość mimo, że głównie spał i szkicował na zmianę, czyli robił te dwie rzeczy, które uwielbia najbardziej. Naprawdę chciałby już być na miejscu. We Lwowie. W domu. Co prawda nie jest stąd. Ale stąd pamiętał najwięcej, na przykład jak biegali z chłopakami po placu budowy, po górach piachu z których wyrosła w końcu opera i zabierali robotnikom metalowe kubki, jeden taki kubek zabrał ze sobą nawet do Krakowa i moczył w nim pędzle. Ciekawe gdzie on teraz jest…

Ciekawe jak wygląda Lwów, czy dużo się zmienił. Bardzo dawno tu nie był, podobno nowy dworzec zwala z nóg, a najlepsza jest poczekalnia, która wygląda bardziej jak wnętrze hotelu albo restauracji,  pełne luster i złota, ale to poczekalnia pierwszej klasy, więc tylko zerknie na nią zza drzwi. Poza tym i tak się spieszy do Kostka.

Nie spodziewał się, że uda im się utrzymać kontakt przez te wszystkie lata. Ale się udało, pisali do siebie regularnie kiedy był Krakowie, potem listy przychodziły też do Paryża. Kostek pisał co słychać u ich wspólnych kolegów ze szkoły, u niego, u jego siostry… Odo miał nadzieję, że jej nie spotka. Zawsze trochę się jej bał, zresztą jak wszyscy, no może oprócz Kostka, to ostatecznie jego starsza siostra. Z nikim się nie przyjaźniła, z nikim nawet nie spotykała po szkole, siedziała tylko w swoim pokoju i pisała, ale nigdy nie pytał i nie chciała nawet wiedzieć co. Tyle razy był u Kostka, czasem zostawał na noc. A ona nie odezwała się do niego ani słowem. A teraz po tym co się stało podobno kompletnie nic nie mówi. Oby jej  nie było.

Była. I niestety poza nią nikogo innego nie było w domu. Co miał zrobić, był strasznie zmęczony, zmarznięty. Został. Nawet się nie uśmiechnęła na jego widok, wzięła tylko od niego płaszcz, pokazała gdzie ma postawić walizkę i poszła do pokoju. Odo poszedł za nią, nic się tu nie zmieniło, pod ścianą po lewej stronie stał dębowy kredens, z którego mama Kostka wyciągała kieliszki do likieru po obiedzie, mówiła że to tak tylko dla zdrowotnośći,  pod oknem dwa obite ciemnogranatowym welurem fotele, kiedy był mały zapadał się w nich tak głęboko, że Kostek musiał mu pomagać wstawać.

Usiadł przy stole, na miejscu, na którym zwykle siadał naprzeciwko okna, z najlepszym widokiem. Teraz ledwo widział niebo, Tamara zasłaniała i dom sąsiadów i drzewa i nawet część górki. Nie patrząc na niego wzięła książkę, przełożyła kartkę, przeczytała fragment i znowu zastygła w tej samej nieobecnej pozie.

Nie wiedział co ma robić, więc zrobił to co umiał najlepiej, sięgnął po mały szkicownik do wewnętrznej kieszeni marynarki, w kieszeni spodni pomiędzy brudną chustką i drobnymi odnalazł ogryzek ołówka i zaczął rysować. I nagle cisza przestała być taka uciążliwa i kiedy już się do niej przyzwyczaił przerwał ją stłumiony głos, niewyraźny bo odbijający się od szyby. Tamara zaczęła mu opowiadać o tym co się stało, najpierw wolno, jakby zastanawiała się nad każdym słowem osobno, potem coraz szybciej i szybciej.

Znał tę historię, wiedział, że Tamara wyjechała niespodziewanie pod koniec ostatniej klasy, po prostu pewnego dnia wyszła z domu i nie wróciła. Dokładnie w tym samym czasie zniknął też Borys, ich nauczyciel literatury. Dość dziwny zbieg okoliczności. Teraz Odo dowiedział się, że wyjechali razem, do Wiednia, kochali się, mieli wspólne plany. Tamara miała pisać, Borys redagować, rozmawiać z wydawcami i mieli tworzyć idealny literacki duet. Świetny plan, szkoda, że prawie się nie znali. Widywali się tylko w szkole i wtedy wymieniali listami. Taka to była para na papierze. Borys nawet nie wiedział gdzie ona mieszka. Wyjeżdżając wzięła ze sobą jedną walizkę, tę po ojcu z ciemnej skóry – zwykłą, taką jakich wiele. Miała w niej ubrania i rękopis swojej pierwszej książki. I ta walizka wszystko zniszczyła.

Do Wiednia dojechali późnym wieczorem, pociąg był prawie pełny, na dworcu też było sporo ludzi. Najpierw wysiadła ona, on podał jej jej walizkę, którą odstawiła za siebie. Wtedy podał jej swoją i powiedział, że musi cofnąć się po płaszcz do przedziału. Wzięła więc jego walizkę i chciał zabrać też swoją żeby poczekać na niego kawałek dalej, żeby nie blokować wyjścia. Ale jej walizki nie było. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła ją kilka metrów dalej, pewnie ktoś ją przesunął. Podeszła do niej, chwyciła za rączkę i chciała odejść, ale wtedy kobieta stojąca obok zaczęła krzyczeć, że to jej walizka, że złodziejka, że kradną.

Niewiadomo skąd, nagle, pojawiła się straż, Tamara przyrzekała, że to jej walizka, że mogą sprawdzić, że w środku są jej ubrania, jej książka. Sprawdzili, ale to nie była jej walizka. Jej walizkę musiał zabrać ktoś inny. I wtedy wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko, Tamara płakała, tłumaczyła się, wreszcie krzyczała do Borysa, który wciąż był w pociągu. A kiedy mężczyźni chcieli ją uspokoić zaczęła się wyrywać więc złapali ją mocno za ręce, wyprowadzili z dworca.

Potem Tamara nie pamięta co się działo, bo była taka roztrzęsiona, przerażona, wściekła. Na dworzec udało jej się wrócić dopiero nad ranem, ale Borysa już tam nie było. Szukała go bardzo długo, ale bez skutku. Nie wiedziała co ma robić, sama w wielkim mieście, którego nie zna. Nie znała też adresu kolegi Borysa, u którego mieli się zatrzymać zanim nie znajdą czegoś dla siebie. Nie znała nawet jego imienia. Nie miała walizki, nie miała pieniędzy.

Odo nawet nie chciał myśleć jak wróciła do domu. Kostek tylko pisał, że kiedy stanęła w drzwiach po tych kilku latach, to gdyby nie blizna nad prawą brwią, którą sam jej zrobił, niechcący trafiając ją kamieniem, którym celował w ćmę, to by jej nie poznał. A Odo właśnie ją poznawał, szkicując jej dłonie, ramiona, szyję, jej podbródek, który trząsł się kiedy opowiadała mu swoją historię. Nie mógł jej pomóc, nie wiedział jak,  mógł tylko namalować jej emocje, zamknąć je w ramach obrazu. I myślę sobie, że tak właśnie mógł powstać ten obraz, który widziałam w zeszłym czwartek w muzeum na pierwszym piętrze. Pewnie nie, ale co sobie powyobrażałam to moje.