O mały włos – Muzeum w Lęborku
W tym odcinku wybieramy się na Pomorze, a konkretnie do Lęborka – miasta na granicy państw i kultur. Intrygującą historię tego regionu od pradziejów po współczesność opowiada muzeum w Lęborku. Na kolejnych piętrach kamienicy w historycznym centrum pokazana jest codzienność mieszkańców Pomorza - mikrohistorie składające się na tradycje i opowieść o życiu, dzięki bogatym zbiorom archeologicznym, także tym sprzed tysięcy lat.
Dzisiaj historia muzeum, którego mogło nie być i w pewnym momencie już prawie nie było, bo zapadła decyzja, że jego kolekcję przejmuje inne muzeum. Ale są na szczęście ludzie, którzy wierzą w niemożliwe i jak zamykają się drzwi to wchodzą oknem i otwierają je od środka. O mały włos a muzeum w Lęborku by nie było… Ale jest i dziś opowiem właśnie jego historię.
A wszystko zaczęło się od przypadku. Mogło być tak:
Mała dziewczynka, nazwijmy ją Mirka. Mirka biegnie właśnie brzegiem rzeki Łeby do szkoły, do Lęborka. Jest 6.30, a już jest tak gorąco, że Mirka nawet nie chce myśleć co będzie w południe, teraz ratuje ją jeszcze rosa na trawie, która miło chłodzi stopy. No naprawdę wyjątkowo gorący czerwiec w tym roku! Mirka bardzo się spieszy, bo ciut za długo żegnała się z małymi szczeniakami sąsiadów za szopą. Biegnie i w ogóle nie patrzy pod nogi. I słusznie się pewnie domyślacie jak to się kończy – tak dokładnie, Mirka znajdzie popielnice twarzowe kultury pomorskiej.
To znaczy my wiemy, co Mirka znajdzie, ale Mirka myśli, że potknęła się o kawałek dużego kamienia wystający z ziemi. Ale wstając i otrzepując grantowy fartuszek zauważa, że jakiś taki dziwny ten kamień, że jest na nim jakby oko? Nie ma mowy żeby zdążyła na pierwsza arytmetykę. To równie dobrze może wykopać to coś, dziwo. Kolor niezbyt zachęcający – ziemisty, bury. Kształt – coś jak wazon, duży pękaty brzuch, węższa szyjka. I właśnie na tej szyjce oko, to które ją zatrzymało. Obok drugie i jeszcze no to jest dopiero dziwne… nos. Co to ma być? I są też uszy i jeszcze jakby tego było mało – czapeczka. Tego się Mirka nie spodziewała. Nic nie jest ukruszone, ani popękane. Mirka z trudem podnosi naczynie. I co teraz? Do szkoły? Do domu? Nie ma mowy! Do księdza. Co prawda nie uśmiecha się Mirce oddawać skarbu, a ksiądz na pewno każe go u siebie zostawić, ale to oko tak łypie strasznie. Lepiej tego pod łóżkiem nie trzymać. I poszła.
Ksiądz najpierw ją zbeształ, czemu nie w szkole, czemu pokaleczone nogi i brudne podkolanówki. Ale skarb wziął, oczy mu się zaświeciły i schował naczynie do wielkiej szafy w kącie pokoju, głęboko na dole. Przez uchylone drzwi Mirka widziała, że żeby jej skarb się zmieścił musiał przesunąć jakieś monety i kamienie o dziwnych kształtach – sapał przy tym strasznie, chyba ciężkie. Mirce powiedział, że to nie dla dzieci i dowie się w swoim czasie i z bogiem. I faktycznie, kilka lat później Mirka się dowiedziała – jej skarb, krwią z kolana zdobyty, był wystawiony w gablocie w ratuszu.
Nie wiem czy tak było, ale mogło tak być.
To przypadkowe skarby: popielnice twarzowe, toporki, monety, ozdoby z brązu znalezione pod koniec XIX wieku w okolicach Lęborka, wykopane i zachowane przez mieszkańców stały się początkiem kolekcji lęborskiego muzeum.
Pierwszym rozdziałem, który napisany został pod czujnym okiem miejscowych miłośników historii – świeckich i duchownych. Tych osób, które postanowiły, że warto zachować te odkopane cuda, zbadać je i pozwolić im opowiedzieć swoją historię, która jest przecież częścią opowieści o miejscu, w którym żyją. Żeby mogły to zrobić potrzebne było muzeum.
W 1900 roku zakończyła się budowa nowego ratusza w Lęborku. Neogotycki, reprezentacyjny budynek ze zjawiskową wieżą nakrytą hełmem – wydawało się, że to dobre miejsce na pokazywanie historii. Eksponaty trafiły na ratuszowy korytarz. I tam spędziły kolejne ćwierćwieku. Wiele osób, w tym opiekun tych zbiorów Edward Stielow, miało takie poczucie, że zbiory można pokazać lepiej. Potrzebne jest tylko inne miejsce.
Najlepszym kandydatem okazał się nowy budynek Starostwa Powiatowego – plus, że większy, minus, że oddalony od centrum. Całą operacją przeniesienia zbiorów w nowe miejsce, sprawami organizacyjnymi, ale też merytorycznymi kierował dr Edward Stielow. Stielow bardzo zaangażował się w powstanie ekspozycji, współpracował z archeologami, sam zajmował się też katalogowaniem i innymi sprawami na tak zwanym backstagu, tymi, których nie widać, a które są bardzo ważne. A było co robić, bo pod koniec lat. 30 spis zabytków liczył około tysiąc sześćset pozycji!
A potem przyszła wojna, nie wiem który raz już to mówię i zawsze jest mi tak samo przykro, bo to zdanie często znaczy koniec – w tym wypadku budowania kolekcji. Część zabytków wywieźli Niemcy, część została rozkradziona. Największe straty jednak spowodowały wydarzenia pod koniec wojny, kiedy w Lęborku pojawiły się wojska radzieckie. W starostwie zorganizowana szpital polowy, nie starczyło miejsca dla zabytków sprzed tysięcy lat, musiało być miejsce na szpitalne łóżka. Edward Stielow, który oglądał z boku jak zbierane przez niego skarby, na które chuchał i dmuchał, lądują na śmietnisku w ogrodzie. Na szczęście pojawił się Józef Mularczyk.
Józef Mularczyk, malarz, szkolny kolega Tadeusza Kantora, a po wojnie powiatowy referent kultury i sztuki przy pełnomocniku RP w Lęborku. Brzmi to skomplikowanie, trudna nazwa i trudna praca, a na pewno w trudnych dla kultury warunkach. Mularczyk zaangażował się w pomoc Edwardowi Stielowowi, który starał się odnaleźć chociaż część przedwojennych zbiorów.
To była masa pracy, wsparcie Mularczyka pomogło. W 1946 roku udało się zaaranżować i pokazać wystawę z ocalałych eksponatów. Ale nie w budynku starostwa tylko w nowej siedzibie, na którą wybrano kamienicę przy ul. Młyńskiej. Nie jest to miejsce przypadkowe, w tym miejscu tworzyła się historia – tu jest źródło wszystkich naszych romantycznych/zabawnych/emocjonujących wieczorów przed telewizorem – tu urodził się i mieszkał Paul Nipkow.
Kto? No właśnie, mówi się o nim zdecydowanie za mało, a to dzięki niemu powstała współczesna telewizja. Nipkow wynalazł urządzenie przetwarzające obraz w impulsy elektryczne oraz impulsy elektryczne z powrotem w obraz i to urządzenie stało się podstawowym elementem telewizora, który został wynaleziony dużo później. Więcej o fizyce nie będzie, bo to nie jest moja najmocniejsza strona.
To, że znaleziono miejsce i wystawiono część zabytków nie znaczyło wcale, że w Lęborku będzie muzeum. Nic w tych czasach nie było na pewno. A w pewnym momencie było nawet dalej niż bliżej do muzeum, bo odezwały się inne miejsca, które zgłosiły, że chętnie przyjmą te lęborskie zbiory do siebie. Zgłosił się Gdańsk, zgłosił się Poznań, ale to Warszawa była najbardziej przekonująca.
Przy odpowiednich biurkach, na odpowiednich szczeblach władzy zapadła decyzja o tym, że trzeba będzie wszystko przekazać Muzeum Archeologicznemu w Warszawie. Mularczyk nie mógł w to uwierzyć, to wszystko na co pracował przed wojną Stielow i to nie sam, a więc praca wielu miejscowych, i potem jego po przyjeździe do Lęborka, miała zostać tak po prostu przekazana dalej. Zdążył się zżyć z Lęborkiem, uważał, że muzeum powinno być tutaj i nie zachował tej opinii dla siebie! Pewnie kosztowało go to dużo odwagi, był też bardzo skuteczny. Ani jeden obiekt nie wyjechał do Warszawy, wszystko zostało na miejscu!
W 1952 roku udało się otworzyć stałą ekspozycję „Archeologia powiatu lęborskiego”. Na początku w muzeum pracuje jedna osoba. JEDNA – woźny. Całość kierowana jest z Gdańska z Muzeum Pomorskiego. Potem jest tylko ciut lepiej, pojawia się na miejscu kierownik. Rozwój idzie powoli, bardzo mozolnie. Dopiero po 1970 roku sytuacja zaczyna się poprawiać, a muzeum zaczyna powoli rozkwitać, zleca nawet prace wykopaliskowe. W połowie lat 80. zaczyna działać Galeria Strome Schody – miejsce na sztukę współczesną i wystawy czasowe.
Teraz muzeum zajmuje 3 kondygnacje kamienicy przy Młyńskiej i prezentuje historię regionu od pradziejów przez średniowiecze po czasy nowożytne. Mikroświaty i mikrohistorie składają się na tradycje i opowieść o życiu. Do zobaczenia są grafiki, meble, naczynia, ozdoby, monety, przedmioty związane z kulturą kaszubską, jest gabinet Nipkowa, w ramach muzeum można też zwiedzić baszty w murach miejskich – cały przekrój przeszłości.
Gdybym miała wybrać jedną rzecz do zobaczenia w muzeum w Lęborku, wybrałabym trzy, wszystkie z działu archeologicznego. To jest zaskoczenie dla mnie samej, bo nigdy nie ciągnęło mnie w tę stronę! Po pierwsze – popielnica twarzowa – z sympatii do małej Mirki, ale też dlatego że to niezłe dziwo. Urna z gliny z nosem i oczami i wyrysowanymi oczami i usta, sprzed kilka wieków przed naszą erą. Po drugie – szkielet krowy. Nic specjalnego powiecie, a ja wam na to, że to najbardziej kompletny średniowieczny szkielet krowy na ŚWIECIE! Po trzecie – ryba, a raczej naczynie w kształcie ryby, szklane, które NIENARUSZONE, nawet niezadrapane przetrwało dwa tysiące lat. I to jest naprawdę rasowa ryba, ma oczy, na płetwę na grzbiecie, można przez pyszczek czy co tam ryba ma ją napełnić, nalać wody, chociaż ona nie była na wodę tylko na pachnidła i do zakopania w grobie. I jest to jedyna taka ryba na świecie.