25 lipca 2022

Nieprawdziwe historie obrazów

W tym odcinku fakty nie są najważniejsze. Pozwalamy sobie pofantazjować: kim mogliby być bohaterowie obrazów Judith Leyster, Zygmunta Andrychiewicza i Olgi Boznańskiej. Jak potoczyły się losy "Młodego flecisty"? Czy jest życie "Po absyncie"? Czy "Dziewczynka z chryzantemami" lubiła chryzantemy?
Historie opowiedziane w odcinku nie są prawdziwe, ale są prawdopodobne. Przynajmniej w większości.

Nie wiem jak wy, ale ja lubię sobie czasem pofantazjować. Nie wymyślam wtedy innych światów w odległych galaktykach tylko ożywiam te, które znam najlepiej, czyli te z obrazów. Najczęściej dopowiadam historie bohaterów różnych portretów, zastanawiam  się kim są, a właściwie kim mogliby być i jak trafili w ramy obrazów. Te moje historie nie są  prawdziwie, ale są  prawdopodobne.

Na początek zabieram was do Amsterdamu, jest jesień 1641 roku. Poznajcie chłopca z obrazu Judith Leyster „Młody flecista”.

Pryszcze

– Ale kto to ma być? – Rembrandt wychylił się zza ogromnego płótna, obrzucił mnie surowym spojrzeniem i krzyknął w stronę znikającej w drzwiach żony:

– Saskio! Pozwól tu proszę na momencik.

Kobieta, widocznie zmęczona płaczem niemowlęcia, które miała na rękach, niechętnie zawróciła.

– Chciałeś tego flecistę z obrazu Judith Leyster. No to jest – lekko pchnęła mnie do przodu. Wyprostowałem się. Matka wciąż powtarzała mi, że kiedy się garbię moje ręce wydają się jeszcze dłuższe.

– Poczekaj chłopcze, zaraz to wyjaśnię – Rembrandt odłożył pędzel i podszedł do żony.

Rozejrzałem się, studio było olbrzymie, największe jakie widziałem. Cornelia miała rację, sprzątanie musiało jej zajmować cały dzień. Pachniało świeżym drewnem i terpentyną. Zapach mojego dzieciństwa. Nie pamiętam nawet ile godzin spędziłem siedząc bez ruchu, trzymając flet, lutnię czy wagę i rozkładając ten zapach na czynniki pierwsze. Kojarzył mi się z kandyzowanymi suszonymi śliwkami, często dostawałem je na koniec dnia i pełnym zadowolenia uśmiechem matki, która dumnie odprowadzała mnie do domu. Te nasze wspólne spacery już się skończyły.

Z toczącej się między małżonkami rozmowy wyłapywałem tylko pojedyncze słowa: „twarz”, „szpetny”, „prawie dorosły”, „nie ma mowy”.

– Nic z tego nie będzie chłopcze – zwrócił się do mnie Rembrandt – spodziewałem się chłopca, a… – spojrzał znacząco na moje czoło, potem na podbródek i policzki. Nie musiał nic mówić.

– Do widzenia panu – skinąłem głową.

Pani van Rijn poprowadziła mnie do drzwi, zeszliśmy po krętych schodach. Kobieta oddała niemowlę Cornelii. Kazała mi zaczekać, widziałem tylko jak zbliżając się do kredensu sięga do małej sakiewki przypiętej do pasa. Wróciła i uśmiechając się pocieszająco podała mi malutkie zawiniątko. Odpakowałem je dopiero kiedy stanąłem nad brzegiem Amsteli, poczułem ostry zapach terpentyny, w dłoni miałem trzy kandyzowane suszone śliwki.

Byliśmy właśnie w kamienicy Rembrandta van Rijna  i jego żony Saskii, którą kupili, w 1639 roku. Teraz znajduje się tam muzeum Rembrandthuis. Niemowlak, który nie dawał Saskii spokoju, to Tytus, urodził się we wrześniu 1641, a Rembrandt malował mniej więcej w tym czasie swój słynny „Wymarsz Strzelców”.

Judith Leyster, która pojawia się w rozmowie była holenderską artystką, możliwe, że Rembrandt znał jej prace, na przykład właśnie „Młodego flecistę”, którego namalowała kilka lat wcześniej. Pomyślałam, że obraz mógłby mu się spodobać i chciałby żeby chłopiec zapozował także jemu.

Rembrandt van Rijn, Wymarsz Strzelców, 1642, Rijksmuseum Amsterdam

Przenosimy się do Muzeum Narodowego w Krakowie, na wernisaż wystawy Olgi Boznańskiej.

Olga Boznańska, Dziewczyna z chryzantemami, 1894, źródło: MNK zbiory online

Chryzantemy

Bardzo dobrze, że się spóźniłam. Musiałabym stać z tyłu albo co gorsza usiąść, gdyby ktoś ustąpił mi miejsca. A na pewno by ustąpił, teraz już zawsze ustępują.

Przy szatni tłum, oczywiście. I tak nie zamierzałam zostawiać moich karakuł, kto wie co oni w tej szatni robią z ubraniami. Ale taka impreza, prezydentowa jest podobno, a do szatni kolejka. Wstyd. I to niby jest muzeum narodowe. No nic, futro rozepnę i tyle.

Teraz na piętro. Schody nie mają końca, zatrzymuję się co kilka stopni, uspokajam drżące łydki i serce. Żeby tylko nikt nie podszedł i nie pytał czy wszystko w porządku. Nie jest w porządku. Mam 92 lata. Już nic nie będzie w porządku.

Wreszcie jestem w sali. Widzę babcię. Wygląda pięknie. Cera gładziutka, włosy puszyste, sukienka czyściutka, dłonie zadbane. Nic się nie zmieniła, dobrze się nią tu zajmują.

Jak zwykle otacza ją grupa wpatrzonych w nią kobiet. Nic o niej nie wiedzą i niczego się nie dowiedzą. Niech idą dalej, niech zostawią moją babcię w spokoju.

Jedna z tych dziewczyn tak się zachwyca, że to aż nieprzyzwoite. Dziewuchy nienauczone kultury. Tu jest muzeum, tu się nie rozmawia.

Muszę poczekać aż przejdą dalej, chcę być z babcią sama. Pewnie widzimy się po raz ostatni, to nasze ostatnie pożegnanie. Chryzantemy, które trzyma w dłoniach, pasują więc idealnie.

Olga Boznańska, Studium kobiety z dziewczynką, 1893, źródło: MNW zbiory online

„Ależ ja uwielbiam ten obraz! Boznańska wybrała idealne kwiaty, też masz takie wrażenie? Chryzantemy świetnie podkreślają lekkość włosów, delikatność urody tej dziewczynki. Rewelacyjnie to ze sobą gra” – mówiłam do Ani, ale tak naprawdę to bardziej do siebie. Zresztą byłam w takich emocjach, że wątpię żeby Ania cokolwiek z tego rozumiała.

„Ona nie lubiła chryzantem.” – usłyszałam za sobą lekko zachrypnięty, ale stanowczy głos. Rozejrzałam się. Moje Ani nigdzie nie było. Trafiłam za to na niepokojące, atramentowe oczy. Widziałam je przed chwilą. Na obrazie. Niemożliwe, spojrzałam na niego jeszcze raz, żeby się upewnić, ale kiedy znowu się obróciłam, nikogo już nie było. Kątem oka zobaczyłam tylko smoliste, ciężkie futro znikające za ścianą.

Staliśmy właśnie przed obrazem Olgi Boznańskiej „Dziewczynka z chryzantemami”. Nie wiadomo dokładnie kim była dziewczynka, Boznańska malowała ją kilka rady. Pomyślałam, że dopowiem jej historię, że spotka się ze swoją wnuczką. Wiek jest tu mylący, dziewczynka na obrazie jest babcią, a starsza kobieta przed obrazem  – wnuczką. To co je łączy to te magnetyczne, ciemne oczy i tajemnica, bo wnuczka wie kim jest Dziewczynka z chryzantemami, wie, ale nigdy nam nie powie…

A teraz poznajcie Danutę i damę. Dama jest dziewczyną z obrazu, który ogromnie spodobał mi się podczas wizyty w Muzeum Mazowieckim w Płocku, chodzi o  pracę Zygmunta Andrychiewicza „Po absyncie” z 1900 roku.  A Danutę nie jest nikim konkretnym, Danutę po prostu sobie wymyśliłam.

"Po absyncie" na ekspozycji w Muzeum Mazowieckim w Płocku

Danuta i Dama

Muzeum było otwarte w środy od 10.00 do 18.00. Ale Danuta zaczynała swoje odliczanie już od 9.18, wtedy przekręcała klucz w zamku, zjeżdżała windą i szła na tramwaj. Nie lubiła jeździć tramwajem, ale nie lubiła tez chodzić pieszo. Jeszcze się dziś nachodzi.

O 9.43 była w muzeum. Przebierała się w 3 minuty – to nie na nią będą tu patrzeć. Zawieszała na szyi smycz z identyfikatorem przeczytała mocno już wyblakły napis: „Danuta – opiekun ekspozycji”. Nie lubiła tej nazwy. Lepiej by pasowało „Danuta – obrońca bezpieczeństwa”, albo tak bardziej poetycko „Danuta – strażniczka ciszy”. I tak rozmyślając Danuta ruszyła w swoją 8-godzinną muzealną wędrówkę, a jej zegar w głowie odliczał. Jeszcze 7 godzin i 48 minut.

Nie działo się kompletnie nic. Danuta jak zwykle liczyła kroki żeby sprawdzić czy wszystko się zgadza z krokomierzem. Nigdy się nie zgadzało. Badziew ten krokomierz. Do końca pracy zostało jeszcze tylko 18 minut….

Nagle usłyszała KRZYK! Rozdzierający, rozpaczliwy… Danuta (strażniczka, obrońca, opiekunka) niewiele myśląc pobiegła w jego stronę.

W Sali 116 pod oknem na parkiecie leżał obraz. Spadł. A to pierwszy raz? Tu wszystko jest stare, nawet gwoździe w ścianach. Ale skąd krzyk?!

Danuta się rozejrzała, wszystko jak zwykle. W złotych ramach jak zwykle siedziały stare dziady, posępne baby i konie. Wszędzie pełno tych koni. Nie lubiła tego towarzystwa.

Podniosła obraz, była na nim dziewczyna w kapeluszu, turkusowej bluzce i  długiej spódnicy. Lubiła ją, ta była inna. Smutna, ale miła.
Danuta przyjrzała się jej  uważnie. Czy ona zawsze miała takie zaczerwienione oczy? Takie spuchnięte? Czy ta butelka na stole zawsze była pusta?

Odliczanie w jej głowie się skończyło. Koniec pracy. Mogła iść do domu, czekała na ten moment cały dzień. Ale została.
Dziewczyna na obrazie otarła łzę.

Wiem, że niewiele dowiadujemy się o dziewczynie z obrazu, ale jest teraz w dobrych rękach. Zajmie się nią Danuta, dla której to spotkanie może też będzie przełomowe? Może polubi przebywanie w muzeum i te godziny, które codziennie tu spędza? Bardzo bym chciała, żeby Danuta i dama się zaprzyjaźniły…

Nieprawdziwe historie obrazów z tego odcinka wymyśliłam podczas warsztatów kreatywnego pisania z Aleksandrą Makulską. Nie trzeba być jednak na warsztatach żeby wymyślać takie historie. Możecie je wymyślać stojąc przed obrazami w muzeum, albo oglądając obrazy w książkach. Bardzo polecam wam takie ożywianie malarskiej rzeczywistości, bo to po prostu dobra zabawa. Przynajmniej dla mnie.