Maria Dulębianka, Portret Marii Konopnickiej
W tym odcinku uważnie przyglądamy się portretowi Marii Konopnickiej pędzla Marii Dulębianki z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie. Patrząc w zamyślone oczy poetki zastanowimy się na relacją, która łączyła portretowana i portretującą, a która po ponad 100 latach wciąż budzi wiele emocji i polaryzuje społeczeństwo. Jak znajomość z Konopnicką wpłynęła na artystyczną twórczość Dulębianki?
Dziś opowiem o bardzo ważnej, jeśli nie najważniejszej osobie w życiu Marii Konopnickiej, która była z nią najbliżej i zaryzykuję: która znała ją najlepiej o Marii Dulębiance. Konopnicka nazywała ją swoją opatrznością. To piękne, ale co to właściwie znaczy?
Podobno zwiedzając muzeum przy jednym eksponacie spędzamy średnio około 8 sekund. Czy te 8 sekund to dużo czy mało? A to zależy.
To wystarczająco żeby stwierdzić, że coś nam się podoba albo nie podoba. To aż za dużo żeby stwierdzić, że jest w tym coś ciekawego, ładnego, zabawne, obrzydliwe… Tu można sobie wstawić co się uważa. Przez 8 sekund można zobaczyć całkiem dużo albo tylko przeczytać nazwisko autora i tytuł i może obejrzeć ramę. Ale eksponatu, który jest bohaterem dzisiejszego odcinka, nie można obejrzeć nawet przez te 8 sekund, w ogóle nie można zobaczyć, bo nie jest elementem stałej ekspozycji, jest w magazynie.
Jest to olejny portret Konopnickiej namalowany przez Marię Dulębiankę pod koniec XIX wieku. Właściwie widać tylko spokojną, zwróconą wprost na nas twarz pisarki, która wyłania się z ciemnego tła. W tle rozpływa się linia jej ramion, nikną upięte wysoko włosy. Zostajemy sam na sam z zamyślonym spojrzeniem podkreślonym binoklami, których oprawki stanowią ramy dla oczu – i nie mam wątpliwości, że to oczy są tutaj najważniejsze. Jesteśmy sam na sam z tym spojrzeniem. I chyba w ogóle jesteśmy całkiem sami, bo Konopnicka zdaje się nieobecna, zajęta innymi sprawami, skupiona na swoich myślach. Jakby jej jednak tutaj nie było.
Wielka szkoda, że można obejrzeć tylko jego cyfrową wersję, bo na żywo musi robić jeszcze większe wrażenie. Mnie się wydaje bardzo świadomy i intymny, w takim znaczeniu – bliskości osoby malującej i malowanej. Ale to nie jest już raczej pierwsze skojarzenie, a to co mówi historia.
Zacznę od końca. Od takiego definitywnego końca, bo od cmentarza. Pod koniec maja 2019 roku byłam we Lwowie i byłam bardzo dobrze przygotowana do tego wyjazdu. Wiedziałam, że większość czasu będę sama więc miałam plan pięknie skrojony pod siebie. Co, kiedy, jak długo to zależało tylko ode mnie. Dużo czytałam, oglądałam przed tym wyjazdem.
Cmentarz Łyczakowski zaplanowałam prawie na sam koniec. Może to był błąd bo się rozpadało, a z centrum to w sumie dość długi spacer. Miałam jakieś tam swoje oczekiwania co do tego miejsca, wiedziałam, że to potężny kawałek historii. I faktycznie najstarsza część cmentarza robi niesamowite wrażenie, jest w tych rozpadających się grobach taki przejmujący smutek.
W tej części znajduje się grób Konopnickiej, wyróżnia się, widać go z daleka. Wyróżnia się między innymi tym, że stoi na nim mnóstwo zniczy. Sam grób jest prosty w formie: trzy ułożone na siebie płyty i dostawiony do nich pomnik. To popiersie Konopnickiej na cokole, autorką jest Luna Drexlerówna, urodzona we Lwowie z nim związana, rzeźbiarka, malarka. Zresztą pochowana na tym cmentarzu.
Sama rzeźba nie zrobiła na mnie dużego wrażenie, nie jest poruszająca, zdaje się, że też nie było planowana jako taka. Wygląda na taką, która miała pełnić przede wszystkim funkcję dokumentującą. Tu oto leży Maria Konopnicka. Nie jest romantycznie, nie jest refleksyjnie, nie jest wzruszająco. I to potwierdza też cytat wyryty na nagrobku:
Które łez nie chcą, ni skarg, ni żałości,
Lecz dają sercom moc czynu, zdrój siły
Na dzień przyszłości..."
W skrócie: nie ma co płakać, stało się, cóż. Jest dużo ważnych rzeczy do zrobienia. Do roboty! Pogrzeb Konopnickiej to było wielkie wydarzenie, podobno uczestniczyło w nim 50 tysięcy osób. Byli wszyscy politycy, literaci, studenci. Właściwie była to ogromna manifestacja, na cmentarzu śpiewano pieśni patriotyczne, przemawiał Jan Kasprowicz. A całość zorganizowała Maria Dulębianka, która nie odstępowała Konopnickiej przez ostatnie lata na krok. Która była z nią w najgorszych momentach jej choroby.
Kobiety poznały się w połowie lat 80. XIX wieku, Dulębianka zbliżała się wtedy do 30. a Koponicka do 50. Różnica wieku nie była przeszkodą w nawiązaniu się między nimi relacji, o której naturę spierają się badacze ponad 100 lat później. Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie? Chciałoby się zapytać używając zresztą słów ulubionego poety Konopnickiej.
Kobiety mieszkały razem w dworku w Żarnowcu, Dulębianka miała tam swoją pracownię, razem podróżowały, Dulębianka dobrze znała dzieci Koponickiej. Konopnicka nazywała ją żartobliwie Pietrkiem, pewnie dlatego, że jak pisze Romana Pachucka „Dulębianka chciała się typem zbliżyć do mężczyzny”.
Patrząc na jej zdjęcia to się udawało: krótkie włosy, binokle na nosie, odpowiednio skrojona marynarka, kamizelka, pod szyją kokarda lub krawat, buty na niskim obcasie. Podobno też poruszała się w charakterystyczny męski sposób, nie było w tym subtelności, raczej energiczne zamaszyste ruchy.
Coś czego na zdjęciu nie można zauważyć to jej charakter, koleżanki opisują ją jako śmiałą, żartobliwą, entuzjastyczną idealistkę. Podobno opromieniała życie, patrząc na to jej najbardziej popularne zdjęcie, gdzie siedzi bokiem i ma ręce skrzyżowane na piersi i zacięte usta, trudno w to uwierzyć. Ale to dowód na to, że zdjęcie sobie a rzeczywistość sobie i nie można wierzyć we wszystko co widzimy na zdjęciach, bo może to być świadomie wykreowana poza.
Kobiety żyły razem, były przyjaciółkami – a więc życiowymi partnerkami. To co wzbudza najwięcej emocji to to czy był to związek intymny. Nie ma na to żadnych dowodów, jak mówi dyrektor Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu. W listach ani w twórczości Konopnickiej nie ma żadnych jasnych wskazówek. Można jedynie snuć domysły.
Patrząc na portret Konopnickiej z Muzeum Narodowego z Warszawy nie mam żadnych wątpliwości, że namalowała go osoba, która była jej bardzo bliska, która ją doskonale rozumiała. I w tym ten portret jest bardzo zbliżony do portretów, które malowała Olga Boznańska. Mówi się, że to były portret psychologiczne, wychodzące daleko poza odmalowanie modela w danej chwili. Boznańska i myślę, że także Dulębianka chciały jak najwięcej opowiedzieć o portretowanej osobie, w tym także, a może przede wszystkim, o jego charakterze. O jego życiu wewnętrznym, o tym co jest jego istotą. Żeby to zrobić trzeba być świetnym obserwatorem i dobrze znać portretowaną osobę i być też znakomitym malarzem, bo jedno to umieć coś zobaczyć, a drugie to to namalować.
Kiedy Dulębianka poznała Konopnicka była, jak to się mówi teraz, artystką z dużym potencjałem, w trakcie studiów. Najpierw uczyła się w Krakowie, stąd pochodziła. Chciała też zresztą zostać w Krakowie żeby kontynuować naukę, ale nie było to możliwe. Z prostego powodu – była kobietą. A w tym czasie kobiet nie przyjmowano do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
Podobno Dulębianka odbyła na ten temat rozmowę z Janem Matejką, dyrektorem, która nie przyniosła skutków. Matejko podobno powiedział, że nie ma na to sił i czasu. Nie miała zatem wyboru, jeśli chciała uczyć się malować i rozwijać w tym kierunku musiała wyjechać. Tutaj można było się uczyć prywatnie, na przykład u Matejki w Krakowie, albo u Wojciecha Gersona w Warszawie. Ale nie w szkole, nie na akademii.
Padło na Paryż, do którego wyjeżdżało mnóstwo dobrze zapowiadających się młodych artystek, m.in. Anna Bilińska, z którą zresztą Dulębianka się zaprzyjaźniła. Wszystkie ciągnęły do Académie Julian, w której mogły podjąć takie same studia jak mężczyźni. Z korespondencji i zapisków Bilińskiej można wyczytać jak dużo Polek-malarek było w tym czasie w Paryżu. Studentki spotykały się nie tylko na zajęciach, ale również po, razem spędzały święta. Z Paryża Dulębinaka wysłała na wystę do Zachęty obraz historyczny „Łokietek”. Przypuszczam, że pobyt w Paryżu to był to dobry, inspirujący okres dla Dulębianki.
Opis portretu Konopnickiej na stronie Muzeum Narodowego sugeruje nawiązania stylistyczne do prac Carolusa Durana. Duran był francuskim malarzem i pedagogiem, jego najsłynniejszym uczniem był John Singer Sargent. Obcowanie z takim malarstwem musiało mieć wpływ na młodą, poznającą sztukę Dulębiankę. W czasie studiów w Paryżu Dulebianka należała do najbardziej obiecujących polskich malarzy, była obok Anny Bilińskiej oceniana jako najzdolniejsza z malarek.
Dulębianka nie została w Paryżu zbyt długo, wyjechała do Wiednia gdzie uczyła się i potem jeszcze do Włoch i na Krym. Wreszcie zatrzymała się we Lwowie gdzie mieszkała aż do momentu kiedy w 1903 roku wraz Konopnicką przeprowadziła się do Żarnowca.
No właśnie. I tu pojawia się problem, który może dla Dulębianki nie był problemem. Nie wiadomo. Bo jej planowana kariera artystyczna zaczyna się lekko zbaczać z toru, malarstwa jest coraz mniej, coraz więcej jest działalności społecznej na rzecz kobiet.
Kobiety połączył wspólny światopogląd, coś czego Konopniciej zabrakło w relacji z mężem – wspólne spojrzenie na najważniejsze sprawy. I ten światopogląd Dulębianka wyrażała pisząc artykuły do gazet, ulotki, udzielając się w organizacjach feministycznych, zostawiając malarstwo na boku. Wciąż malowała, ale nie było to malarstwo w pełni zawodowe. Nie mogło takie być, bo doba Dulębianki jak każdego innego miała tylko 24 godziny.
A priorytetem było zawsze zdrowie Konopnickiej. To jemu podporządkowała swoje życie. Była aktywna na tyle na ile pozwalała na to sytuacja, jeśli trzeba było wyjechać, bo Konopnicka czuła się gorzej i potrzebowała zmiany klimatu, Dulębianka się pakowała i wyjeżdżała. Ze względu na liczne wyjazdy musiała zrezygnować z części swoich zajęć, nie wykorzystała na pewno potencjału jaki był w jej malarstwie. Bo szansa na artystyczna karierę była duża. Konopnicka była centrum jej życia i centrum jej malarstwa, bo Dulębianka namalowała kilka jej portretów.
Ale ostatecznie Dulębianka znana jest przede wszystkim jako działaczka na rzecz praw kobiet, wymieniana w gronie tych, dzięki którym prawa wyborcze zostały kobietom przyznane w 1918 roku. Zresztą także przez tę pracę zmarła, w 1919 roku odwiedzając Polaków w ukraińskich obozach jenieckich (trwał konflikt polsko-ukraiński), zaraziła się tyfusem, który okazał się śmiertelny.
W poświęconym jej pamięci numerze „Na Posterunku”, tygodnika kobiecego, została opisana jako jedna z najwybitniejszych kobiet kończącego się okresu dziejów. Utalentowana malarka której prawość i szlachetność charakteru sprawiły, że nie ześrodkowała swej twórczej mocy w żadnym z posiadanych talentów, i nie zdobyła rozgłośnej sławy artystycznej, lecz stała się sumienną działaczką.