27 maja 2021

Józef Pankiewicz, Portret dziewczynki w czerwonej sukience

W tym odcinku historię swojego portretu opowiada nam kilkuletnia Józia Oderfeldówna - tytułowa „Dziewczynka w czerwonej sukience” z obrazu Józefa Pankiewicza z 1897 roku (Muzeum Narodowe w Kielcach). Portret Józi jest jednym z najwybitniejszych i najbardziej znanych portretów dziecięcych w polskim malarstwie polskim. Ale czy podobał się samej Józi?

Dziś oddaję głos kilkuletniej Józi. Znacie Józię, bo jej twarz dzięki Józefowi Pankiewiczowi na zawsze wpisała się polską historię sztuki. Jest coś takiego w tej siedmioletniej Józi, że jak się na nią chociaż raz spojrzy to trudno o niej zapomnieć. I nie wiadomo o co tu chodzi. Bo Józia na obrazie Pankiewicza po prostu stoi, nic się tu nie dzieje. Jest kawałek krzesła na którym opiera rękę i dwa delikatne kwiaty, storczyki, które rzucają na ścianę lekki cień. I to wszystko.

Najważniejsza jest ona – bardzo elegancko ubrana w czerwoną sukienkę z ogromnymi bufiastymi rękawami i kokardą, ma pięknie ułożone, jasne długie włosy, które lekko falują. Ale i z tą sukienką i z tą fryzurą i tak wygrywa spojrzenie. To jest takie spojrzenie, które znaczyć może wszystko. Teraz mam wrażenie, że jest zaczepne, może nawet trochę łobuzerskie. Ale bywa i smutne i zamyślone i radosne. Nie wiem jak Pankiewicz to zrobił, że udało mu się namalować w tym spojrzeniu wiele znaczeń. Albo może to jest takie spojrzenie, które działa jak lustro i odbija nasze spojrzenie, nasz nastrój.  Sprawdźcie co widzicie w oczach Józi i czy zawsze to samo. Józię można spotkać w Muzeum Narodowym w Kielcach i można też ją spotkać w Krakowie, ale w okrojonej wersji – nie brzmi to może zbyt dobrze, ale zaraz wszystko się wyjaśni.

Władysław Podkowiński, Autoportret 1892 r., źródło: MNW

Józia Oderfeldówna była urocza i wiedziała, że jest urocza, bo była też bystra. Mama mówiła, że  ma charakterek. Józia nie wiedziała co to do końca znaczy, ale wiedziała co jej pasuje, a co jej nie pasuje. Jak nie pasowała to mówiła, że nie pasuje. A jak to nie skutkowało, to musiała się posuwać do bardziej przekonujących argumentów.

Tak było na przykład z obrazem, który miał być jej portretem. Józia miała wtedy 4 lata, ale bardzo dobrze to pamiętała. Tatuś zamówił malarza, pana Podkowińskiego. Józia go  znała, bo przyjaźnił się jej tatą. Adam Oderfeld – tata Józi przyjaźnił się zresztą z  wieloma artystami, pisarzami, malarzami. Sam był prawnikiem, ale kochał sztukę w każdej postaci i to było widać na przykład w ich salonie, w którym wisiało mnóstwo różnych obrazów, był Matejko, byli Gierymscy i pośród ich prac miał wisieć też portret 4-letniej Józefy. Taki był plan i on się Józi całkiem podobał. Ale pan malarz podobał się jej już mniej.

Od początku jej nie pasował, był bardzo nerwowy, cały czas ją poprawiał, że źle stoi, że się za dużo rusza. Ale jak się nie ruszać przez tyle godzin? Józia nie sądziła, że malowanie obrazu tyle trwa, długie godziny. Okropnie się nudziła. A do tego pan Podkowiński jeszcze bardzo nieprzyjemnie kaszlał. Józia powiedziała o tym wszytskim mamusi, że ona nie chce tego portretu – no ale mama powiedziała, że musi wytrzymać i już. Do tatusia nawet nie poszła, bo nie było po co. No więc musiała działać sama. Plan był bardzo prosty i w tej prostocie doskonały.

Przed kolejną wizytą malarza, jak mamusia była w salonie to Józia szybciutko wzięła nożyczki z jej toaletki. Czasu było mało, bo mamusia mogła wrócić w każdej chwili, więc Józia szybko ciach i grzywki nie było. A raczej była, ale już nie taka równiutka i nie taka piękna. Podkowiński jak ją zobaczył to się mocno zdenerwował. Powiedział, że on nie może w takich warunkach pracować i wróci jak grzywka odrośnie. I już po sprawie, załatwione. Józia była z siebie chwilowo zadowolona, ale wisiała nad nią groźba powrotu do pozowania… Okazało się jednak, że pan Podkowiński już nie przyjdzie. Podsłuchała rozmowę rodziców, Podkowiński zmarł, prawdopodobnie na gruźlicę. A przecież był taki młody! I tyle jeszcze mógł namalować! Cóż… Sprawa portretu Józi ucichła na kilka lat….

Józef Pankiewicz, Portret Adama Maksymiliana Oderfelda, 1902 r., źródło: MNW

Józia niespecjalnie tęskniła za pozowaniem. Ale jak miała 7 lat tatuś oznajmił, że pora na portret i że liczy, że tym razem się uda. Malował ją Józef Pankiewicz, jego też tatuś dobrze znał, wspierał go, mówił, że Pankiewicz ma wielki talent, że jest pionierem, że przywiózł z Paryża ze sobą impresjonizm. Józia byłą szalenie ciekawa tego impresjonizmu. Bo on nie każdemu się podobał, mamusia jej mówiła, że niektórzy po zobaczeniu obrazów pana Pankiewicza radzili mu wizytę u okulisty. W każdym razie tatuś bardzo cenił Pankiewicza i bardzo go szanował. I Józia o tym wiedziała. Wytrzymywała więc długie godziny stojąc bez ruchu kiedy ją malował. Podobno było warto i portret wyszedł doskonały. Rodzice byli zachwyceni, tatuś zamówił zaraz portret mamy, i jeszcze później swój.

 

Józef Pankiewicz, Portret pani Oderfeldowej i Autoportret, źródło: MNW

No i spodobał się też innym. Został nagrodzony II nagrodą w konkursie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych (pierwszej nie przyznano). Pisali nawet o  nim w  Tygodniku Ilustrowanym. Niektórzy w obrazie dopatrywali się wpływów Velázqueza, szczególnie w tym  jak dziewczynka trzyma chustkę. Bardzo podobnie jak infantka Małgorzata na portrecie w różowej sukni z 1660 roku. Tylko tu jest problem, bo badacze z muzeum Prado, w którym znajduje się obraz, przypisują go nie Velázquezowi, ale Juanowi Bautistowi del Mazo, jego zięciowi, który z nim blisko współpracował. Co nie zmienia faktu, że wpływy Velázqueza, obojętnie czy pośrednie czy bezpośrednie, są widoczne.

Inni zauważyli  inspirację Jamesem Whistlerem, choć chyba Pankiewicz minął się w Paryżu z jego najsłynniejszym portretem „Matką Whistlera” (oficjalny tytuł obrazu to: „Aranżacja szarości i czerni nr 1: matka artysty”), bo ten został zakupiony przez francuski rząd w 1891 roku, a Pankiewicz wyjechał z Paryża w 1890. Ale nie wykluczone, że widział go później podczas kolejnych podróży. W każdym razie monochromatyczne tło portretu dziewczynki, zatarte kontury, a raczej ich brak, faktycznie mocno kojarzą się z twórczością portretową Whistlera.

Dziadkowie zaraz powiedzieli, że też chcą taką Józię u siebie na ścianie. I pan Pankiewicz i dla nich musiał namalować portret, ale chyba się spieszył, bo ujął Józię tylko od ramion w górę i nie widać  bufiastych rękawów. A przecież rękawy były takie ważna! Ale i tak dziadkowie się cieszyli.

A Józia? Józia nie przepadała za tym obrazem. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Chyba po prostu źle jej się kojarzył, z tym męczącym staniem godzinami bez ruchu. Kilka lat później pozowała jeszcze raz, tym razem miała 12 lat, i białą bluzkę z kokardą. Tego obrazu niestety nie można nigdzie zobaczyć bo zaginął, spłonął w warszawskim mieszkaniu Józefy i jej męża w 1939 roku. Bardzo pechowo, bo państwo Olszewiczowie przyjechali do Warszawy ze Śląska, krótko przed tym wydarzenie,  latem 1939 r, tak naprawdę dopiero się urządzali kiedy zaczęła się wojna. Im udało się wyjechać, ale stracili wiele cennych pamiątek i właśnie ten portret. Na szczęście w Warszawie nie mieli ze sobą portretu w czerwonej sukience, ten został na Śląsku.

Paradoksalnie ta niechęć Józefy do portretu w czerwonej sukience, to że za nim nie przepadała, a przynajmniej  nie czuła potrzeby zabierania go ze sobą do nowego mieszkania – to go ocaliło.  Obraz został zdeponowany w Muzeum Śląskim na co zgodził się zaprzyjaźniony dyrektor muzeum Tadeusz Dobrowolski. Okupację bezpiecznie przeleżał w  muzeum w Bytomiu. Po wojnie wrócił do rodziny, do córki Józefy Hanny. Dziś jest ozdobą kolekcji malarstwa Muzeum Narodowego w Kielcach.

Mówi się i pisze o tym obrazie, że to jeden z najpiękniejszych portretów dziecięcych w polskim malarstwie, wymieniany obok „Dziewczynki z chryzantemami” Olgi Boznańskiej i pastelowych prac Wyspiańskiego, który z czułością portretował swoje śpiące dzieci. Trudno się nie zgodzić . Siedmioletnia Józia, nie daje o sobie zapomnieć. Jej magnetyczne spojrzenie okazało się zapowiedzią jej niezwykłego, a na pewno nieszablonowego  życia: studia na Sorbonie, jazda na nartach, żona bibliofila – właściciela największego chyba prywatnego księgozbioru liczącego ponad 20 tys. książek, matka wymarzonej córki urodzonej tak jak sobie obiecali dopiero w wolnej Polsce. Józefa przeżyła wojnę, zamieszkała we Lwowie,  i wreszcie zmarła – tajemniczo w drodze ze Śląska do Warszawy. Fascynująca bohaterka i fascynujący obraz.