Jacek Malczewski, Portret narzeczonej
W tym odcinku króluje miłość. Jacek Malczewski, "Portretem narzeczonej", Marii Gralewskiej, namalowanym tuż przed ślubem w 1887 roku (ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie), zaprasza nas na opowieść o zakochaniu – nie pierwszym i nie ostatnim w jego życiu.
To będzie historia o miłości. Podobno wszyscy lubią historie o miłości, akurat nie jestem tego wcale taka pewna, ale ta historia jest tak pięknie zilustrowana, że warto ją opowiedzieć. Dziś w rolach głównych występują Maria Gralewska, córka aptekarza z Krakowa lat 21 i Jacek Malczewski, malarz z Radomia lat 32. Ona zgrabna, o jasnej cerze, głęboko osadzonych oczach i ciemnych blond włosach, które upinała zawsze w kok. On niewysoki – zdecydowanie drobniejszy niż na swoich obrazach, ale tak samo wyprostowany i dumny, charakterystyczne wysokie czoło, bujna broda i wąsy i duże, ciemne oczy.
Rzecz dzieje się w połowie lat 80. XIX wieku, latem. Młodziutka Maria bawi się na weselu córki profesorstwa Janczewskich. Bawi się świetnie, uwielbia takie uroczystości, poza tym zna sporo osób w towarzystwie, ma z kim porozmawiać, ma z kim potańczyć. W pewnym momencie ktoś, chyba jakaś kuzynka Janczewskiej, zwróciła jej uwagę na eleganckiego brodacza, który stał w grupce mężczyzn i mimo, że z nimi rozmawiał zdawało się Marii, że myślami jest kompletnie gdzie indziej. Pomyślała, że jest inny, wyjątkowy.
Okazało się, że to ten malarz, Malczewski, ten który rzucił studia u Matejki, mimo że mistrz widział w nim swojego następcę – wielkiego malarza historii. A Malczewski podobno uważał, że w Krakowie już się więcej nie nauczy, rzucił wszystko i pojechał malować do Paryża. Maria słyszała jak plotkują o tym klientki w aptece ojca, a jedna z nich zna Teodorę Matejkową, więc coś jest na rzeczy. Podobno Malczewski przyjaźni się i z Czartoryskim, którego poznał właśnie w Paryżu i z Karolem Lanckorońskim, z nim ostatnio zjechał całą Azję Mniejszą. A teraz podobno dopiero co wrócił z Monachium. Bardzo imponowało Marii takie światowe życie, te podróże i te znajomości. Pan Malczewski wydawał jej się coraz bardziej interesujący. I z wzajemnością.
Malczewski wypatrzył Marię wśród gości bardzo szybko. Potem powie, że pierwsze co pomyślał kiedy ją zobaczył to, że Marynia miała postać jak łodyga lilji, a kwiatem była jej główka. To piękne. I chyba można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. A jeśli ktoś nie wierzy w taką miłość, to na pewno zainteresowanie, coś tę dwójkę do siebie przyciągało, coś zaiskrzyło. Miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie pierwsza miłość Malczewskiego.
Pierwsza zakończyła się totalną katastrofą. Jacek zakochał się w Wandzie, dalekiej kuzynce. Ale nie to było problemem. Problemem był Jacek, a właściwie to co o nim myślał ojciec Wandy, a jego wuj – Feliks Karczewski. Podobno kiedy dowiedział się o potajemnych zaręczynach swojej 17-letniej córki z Jackiem, który stawiał dopiero swoje pierwsze artystyczne kroki, oburzył się – nie ma mowy żeby jego córka wyszła za takiego tu cytat – „chłystka bez pieniędzy”.
Para musiała się rozstać, ale na nich się nie skończyło. Kontakty przestali też utrzymywać ze sobą wuj Feliks i ojciec Jacka Julian, który wziął do siebie ten finansowy przytyk i chyba mocno się przejął skoro w liście do Jacka nazywa Karczewskich, którzy byli nie tylko rodziną, ale wieloletnimi przyjaciółmi „brukiew i kapusta”. Nie do końca wiem, co Julian miał na myśli, ale nie brzmi to najsympatyczniej. Ostatecznie rodziny się pogodziły, przy okazji innej pary – siostra Jacka i brat Wandy pobrali się w 1887 roku.
Maria nie była też drugą miłością Malczewskiego. Podczas pobytu w Monachium, czyli przez kilka miesięcy na przełomie 1885 i 1886 roku Malczewski oprócz malowania, dobrze się bawił. A w Monachium było z kim, byli tam i Józef Brandt i Wojciech Kossak i mnóstwo eleganckich, zafascynowanych polskimi artystami kobiet. Była też Olga Boznańska, której akurat nie podejrzewam o balowanie do rana, ale która zgrabnie podsumowała sytuację towarzyską wokół Malczewskiego pisząc, że „kochały się w nim panie”.
Malczewski też się zakochał, w przyrodniej córce Brandta, którą poznał bywając u państwa Brandtów często i potem coraz częściej. Kossak w liście do żony pisał, że zanosi się na ślub i że bardzo kibicuje Malczewskiemu, bo to już najwyższy czas żeby się ustatkował. Ale sprawa się rozmyła. Nie było ani zaręczyn, ani ślubu.
Malczewski wrócił i trafił prosto w objęcia Marii Gralewskiej. I długo się nie zastanawiał. Już w listopadzie byli zaręczeni. Motywacje tak szybkich zaręczyn mogły być różne, ale patrząc na „Portret narzeczonej”, myślę sobie, że najważniejszą mogło być po prostu zakochanie.
Obraz jest portretem Marii – narzeczonej, takiej jaką ją w 18887 roku tuż przed ślubem widział Malczewski. Jest tu i piękno – młodziutka Maria wygląda olśniewająco, ma się wrażenie, że bije od niej blask, jest naturalność, jest elegancja i jest jakaś nadzieja pomieszana z niedopowiedzeniem. Widzimy tylko tył i profil Marii, a chcielibyśmy zobaczyć jej całą twarz, to jak prezentuje się przód tej zjawiskowej sukienki. To niedopowiedzenie, jest też w liście, który Malczewski wysłał Marii z Radomia.
„Portret narzeczonej” wyróżnia się pośród prac Malczewskiego. Bardzo kojarzy mi się z portretem Heleny Modrzejewskiej Ajdukiewicza też ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, który bardzo lubię. Maria Gralewska wygląda jakby nie zwracała na nas uwagi albo na tego kto ją maluje uwagi, chociaż gdzieś tak z tyłu głowy mamy takie przeczucie, że to tylko jej gra, może jakiś flirt.
Ślub odbył się w październiku, 1887 roku. Październik, pomyślałam, zimno, może padać, szaro. A potem przypomniałam sobie, że jesień w Krakowie może być piękna, że planty w złocie i we wszystkich odcieniach brązu wyglądają fenomenalnie. I już się nie dziwię. W kościele mariackim było mnóstwo ludzi, ślub z rozmachem, Marię do ołtarza prowadził nie tylko ojciec – Fortunant Gralewski ale też Marceli Czartoryski, a Jacka księżna Czartoryska i przyszła teściowa.
Państwo młodzi zamieszkali w kamienicy Marii przy Szczepańskiej. Potem na świat przyszły dzieci: Julia i Rafał. Malczewski dużo wyjeżdżał. Pojawiły się problemy finansowe, mimo wsparcia Lanckorońskiego i Edwarda Raczyńskiego. Pieniądze się jakoś Malczewskiego nie chciały trzymać. Maria była rozczarowana tym, ale też chyba miała inne wyobrażenie ich wspólnego życia, chciała podróżować, bywać, zapraszać. I czasem faktycznie bywali, ale tracili przy tym duże sumy pieniędzy, bo oboje uwielbiali brydża, szczególnie Maria, która odpalając jeden od drugiego papierosa potrafiła grać i przegrywać spore sumy. Sytuacja czasami była niewesoła, bo Maria nie potrafiła się pohamować. Nie rozumiała też jego wrażliwości, jego sztuki. On był marzycielem, ona twardo stała na ziemi. I to co ją do niego przyciągnęło na tym weselu latem 1886 roku, w codziennym życiu było w końcu nie do wytrzymania.
Ale o tym już obraz nie opowiada. Nie opowiada też o kolejnej wielkiej miłości Malczewskiego, Marii Balowej, z którą oprócz romansu połączyło go znacznie więcej. Ona kochała jego sztukę, a on kochał to jak ona tę sztukę kocha i kochał ją. Tę historię, która poważnie zachwiała małżeństwem Malczewskich, opowiadają inne obrazy. Ale to już inna historia, o innej miłości, o innym jej obliczu.