24 stycznia 2024

Histeria sztuki – rozmowa z Sonią Kiszą

W tym odcinku rozmawiam z Sonią Kiszą, historyczką sztuki, autorką książki „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów”. Sonia interpretuje w niej na nowo znane teksty i obrazy, a przede wszystkim przedstawione w nich historie kobiet (m.in. Ewy, Dafne, Meduzy). Tłumaczy też nieobecność artystek w historii sztuki. A wszystko to w charakterystycznym dla siebie stylu pełnym śmiałości i ironicznego żartu. Jak wyglądało pisanie tej książki?

„Czy można o sztuce pisać nowocześnie, mądrze i zrozumiałym językiem?” – takie pytanie na okładce książki „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów” zadaje Karolina Korwin Piotrowska. I, już w kolejnej linijce, odpowiada na nie twierdząco. Wiemy więc, że można. Tylko jak to zrobić? O tym opowie autorka tej książki, Sonia Kisza. 

Sonia jest historyczką sztuki, twórczynią profilu na Instagramie @histeria.sztuki, na którym porusza ważne i aktualne tematy: społeczne, polityczne, gospodarcze. Sztuka jest dla niej punktem wyjścia, impulsem do zwrócenia uwagi na istotne problemy – od ekologii, przez prawa zwierząt, kapitalizm, po demokrację. Podejście Soni do sztuki jest świeże i bardzo nowoczesne. I taka też jest jej książka „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów” wydana przez wydawnictwo Znak Koncept.

 

Przeczytałam ją błyskawicznie, bo jest lekko napisana, mimo że porusza trudne i skomplikowane kwestie. Sonia interpretuje w niej na nowo znane motywy i obrazy. Sięga po przeróżne źródła (Biblię, różne mitologie, teksty badaczek i badaczy) i pokazuje, że można, a nawet trzeba, inaczej spojrzeć na Adama i Ewę, Jezusa, Dafne, Meduzę (która zresztą znajduje się na okładce książki)…

Poza tym, Sonia, opierając się na ważnych feministycznych tekstach, tłumaczy też nieobecność artystek w historii sztuki. To temat, który jest mi szczególnie bliski i bardzo się cieszę, że Sonia poświęciła mu tyle uwagi.

W naszej rozmowie zabieramy Was za kulisy! Zapytałam Sonię o to jak wyglądało pisanie książki, co było najtrudniejsze, a co przyszło jej łatwo, czego się boi podczas spotkań autorskich i od kiedy jest histeryczką sztuki.

Martyna Kliks: Cześć Soniu.

Sonia Kisza: Cześć, witam.

MK: Soniu, najpierw powiedz mi jakie to jest uczucie trzymać w rękach swoją własną książkę?

SK: Powiem szczerze, że tak trochę nie dowierzam. Ja nadal mam tak, że troszkę nie mieści mi się to w głowie, bo już widziałam tę książkę bardzo dużo razy w formie pdfu i czytałam ją bardzo dużo razy i widziałam ją po różnych korektach i po redakcji, więc trzymanie takiej fizycznej książki jest trochę takim doświadczeniem na granicy „czy ja śnie, czy to prawda”. Czy naprawdę to ja napisałam? I jakoś tak dalej nie dowierzam. Może to do mnie dojdzie, jeszcze kilka dni potrzebuję.

MK: A czy ona wygląda tak, jak sobie wyobrażałaś kiedy zaczynałaś pisać pierwsze zdanie w Wordzie i miałaś ten migający kursor przed oczami i stawiałaś tam pierwszą literkę? Jakie miałaś wyobrażenie o tej książce? Czy ona dokładnie tak teraz wygląda?

SK: Jeśli chodzi o kwestie wizualne, to tutaj całość zawdzięczam wydawnictwu Znak i Kasi Bućko. Szczerze mówiąc nie miałam jakiegoś takiego konkretnego wyobrażenia jeśli chodzi o kwestię okładki czy tego, jak ona miała wewnątrz wyglądać. Tutaj się zdałam jednak na specjalistów i specjalistki. Miałam takie marzenie, żeby ona miała taki charakter trochę z pazurem. I żeby była taka bardziej nowocześnie wydana. I myślę, że te oczekiwania zostały spełnione.

MK: Skoro już jesteśmy przy tej stronie wizualnej to zacznijmy może od tego, z czym czytelniczki i czytelnicy spotykają się na samym początku, czyli od okładki. Na okładce mamy oczywiście tytuł „Histeria sztuki”. Mamy podtytuł, i mamy Caravaggia. Skąd ten wybór? Skąd ta Meduza?

SK: Meduza pojawia się w książce w ostatnim rozdziale, więc myślę, że to jest takie fajne koło, które się zatacza. Takie coś, co ma nas przyciągnąć. I potem mamy z tego finisz. Jeśli chodzi o sam wybór konkretnego obrazu, to też Kasia i redakcja Znaku za to odpowiada. Ona pasuje po prostu. Ten krzyk. Ja też chyba wcześniej widziałam okładkę niż wymyślałam podtytuł. Także ten krzyk tak do mnie przyszedł. Dzisiaj do mnie pisała Ola Kisiel, że jej syn wszedł do pokoju, kiedy ona czytała książkę. „Mamo, dlaczego ta pani tak krzyczy?”

MK: Są powody, żeby krzyczeć.

SK: Myślę, że ona jest taka sugestywna. Pasuje do tego co możemy przeczytać w książce.

Caravaggio, Głowa Meduzy, ok. 1569, Galeria Uffizi we Florencji

MK: Właśnie o to chodzi, że ona koresponduje z tym co mamy w środku. Porozmawiajmy o tym, co czytelniczki i czytelnicy mogą znaleźć w środku. Mamy tam cały arsenał takich dużych tematów. Mamy kamp, mamy queer, mamy gender studies, mamy tematy związane ze społecznością LGBTQA +. I mamy jeszcze oczywiście feminizm. Skąd u Ciebie zainteresowanie tymi wszystkimi tematami? Czemu ta książka jest o tym?

SK: Jest feministycznie. Każdy kto wchodzi na mój profil wie, że to jest po prostu feministka, które do czegoś się musi przyczepić i jakąś kwestię związaną z feminizmem poruszyć, więc wiadomo było, że będzie feministycznie. Wiedziałam to od razu. Myślę, że wszyscy to wiedzieli. Dla mnie feminizm jest silnie związany z queerowością i z gender studies i właśnie ze społecznością LGBT. Więc to był temat, który wiedziałam, że muszę poruszyć.  Też w obliczu polskiej transfobii.

To było dla mnie bardzo ważne. To ma być książka o moim feminizmie, feministycznej historii sztuki. Wspomniałam troszkę tylko o czarnym feminizmie tak naprawdę i np. to jest temat, który też bym chciała jeszcze rozwinąć, ale już nie starczyło czasu tak naprawdę. Po prostu moje zainteresowania problemami społecznymi dyktowały, co się znalazło w książce. Po prostu pisałam o tym, co mnie interesuje.

MK: Czy to było zawsze Twoje zainteresowanie? Bo jesteś historyczną sztuki, ja też jestem historyczką sztuki i podczas moich studiów te tematy były, żeby nie powiedzieć pomijane, to powiem mocno na marginesie. Czy może właśnie wtedy, podczas studiów poczułaś, że brakuje opracowań na ten temat? Brakuje w ogóle na ten temat dyskusji? Czy to już było wtedy, czy dopiero potem przyszła taka myśl do Ciebie?

SK: Nie wiem dokładnie, kiedy to było, ale ja też mam takie zaplecze rodzinne, mocno feministyczne. Nie pamiętam, kiedy dokładnie to się zaczęło, ale pamiętam, że na studiach byłam oburzona, że na sztuce nowożytnej jedyną kobietą była Artemisia Gentileschi. Pamiętam, że to przeżywałam. Potem już na sztuce nowoczesnej miałam bardzo fajne prowadzące i one poruszały takie tematy.

Pamiętam, że mieliśmy taką bardzo ciekawą książkę do czytania „Ukryte w obrazach” Joanny Sosnowskiej. Bardzo polecam. I tam pojawiały się takie tematy, np. Freud w sztuce. Może to nie było o feminizmie, ale chodziło o to, że tam było takie połączenie współczesnej myśli z dawną sztuką.

I to było dla mnie bardzo ciekawe. No i miałam świetne zajęcia ze źródeł literackich do historii sztuki. Były o ósmej rano w środy i były świetne, prowadzone przez Małgorzatę Wrześniak. I tam pamiętam, że zrobiłam sobie notatkę na marginesie, jak ona mówiła o przedstawieniach grzechu pierworodnego, w których się pojawia kobieta wąż. I zrobiła taką dygresję: „to jest w ogóle ciekawy temat, bo nie opracowany”. Ja sobie musiałam to gdzieś zanotować i jak szukałam tematu na licencjat to po prostu zaczęłam drążyć i się okazało, że to jest bardzo silnie związane z kwestiami feministycznym z feminizacją zła. Doszłam do tych wszystkich źródeł i potem zaczęłam czytać o matriarchacie i patriarchacie. O historii starożytnej i o tym, jak kultura judeochrześcijańska tak naprawdę zaczęła te kobiety wypierać i niszczyć. I popłynęłam.

I myślę też, że Instagram wzmacnia… To jest kwestia tego, jakimi treściami ja się otaczam i kogo ja obserwuję. Nie ukrywam tego, że środowisko ma przecież ogromny wpływ na tematy, które nas poruszają. Więc jeśli codziennie czytamy treści feministyczne, to myślę, że mimowolnie przekładamy to na rzeczywistość i to, czym się interesujemy.

Pamiętam, że na studiach byłam oburzona, że na sztuce nowożytnej jedyną kobietą była Artemisia Gentileschi. Pamiętam, że to przeżywałam.

MK: A kiedy pojawił się pomysł na samą książkę? Kiedy był ten pierwszy dzień „Sonia Kisza siada i pisze”?

SK: Wydawnictwo do mnie napisało, moja redaktorka inicjująca Aleksandra Ptasznik. Tak jakoś po prostu napisała: „Słuchaj, a może ty byś napisała książkę?” Zacięło mnie totalnie. I stwierdziłam: „Nie, no co ja tam wiem przecież. Co ja mam napisać w ogóle w tej książce?”.

Ale w sumie miałam od razu pomysł co napisać. Ona po prostu na luzie powiedziała „prześpij się z tym, wyślij nam jakieś propozycje co byś chciała byś pisać, jakieś dzieła sztuki, o których chciałabyś pisać”. Oni w ogóle mieli chyba taki pomysł, że to będzie jedno dzieło, jedna strona tekstu. Że to będzie trochę taka krótka historia obrazu. Ale się okazało, że ja nie umiem tak pisać, bo to za krótka forma dla mnie. I wyszło zupełnie inaczej niż miało być tak naprawdę. I chyba dobrze.

MK: Jestem po lekturze, bardzo dobrze wyszło. Opowiedz trochę o kulisach, jak wygląda pisanie książki? Jak wyglądało pisanie książki u Ciebie? W podziękowaniach mamy taki fragment, że zapomniałaś o jedzeniu. Opowiedz o tym.

SK: Chyba też jakiś wykładowca, chyba Jakub Pokora mówił, że:

Pisanie to jest jak gryzienie drutu kolczastego

SK: Zresztą dzisiaj znalazłam takiego mema, którego żałuję, że nie mogę tutaj Wam pokazać teraz. To jest z tej nowej serii (dokument na Netflixie) o Beckhamach. I tam Victoria mówi, że dzisiaj przeczytałam 27 artykułów. A Beckham mówi: „powiedz prawdę.”

Ona: „no, dzisiaj przeczytałam trzy artykuły.” Powiedz prawdę. „Dobra, dzisiaj ściągnęłam na dysk 30 artykułów i żadnego jeszcze nie przeczytałam”. Więc początek wyglądał tak, że się po prostu dokopałam do wszystkich obrazów, artykułów, które sobie zapisywałam przez lata. Ja nie jestem osobą, która ma jakiś super porządek w takich rzeczach, więc to naprawdę było kopanie.

Robiłam sobie takie bazy i to trwało za długo, bo potem się okazało, że trzeba zacząć to czytać i pisać. Pomocne były też już notatki, które miałam ze studiów i notatki, które miałam z prac dyplomowych i w ogóle jakieś takie moje przemyślenia, notatki.

Więc ten research tak naprawdę trwał bardzo długo, bo ja korzystałam też z rzeczy, które ileś tam lat temu już opracowałam. Także bardzo przydatny był system notatek ręcznych. Nie wiem czy ktoś to jeszcze robi, ale była kartka papieru A4 i z boku jest taka linia i robisz sobie notatki i piszesz która strona i wtedy od razu masz gotowy przepis. To za to dziękuję też mojej uczelni, która mnie tego nauczyła w tych zamierzchłych czasach. Wtedy jeszcze się pisało ręcznie trochę.

Także początek to było zbieractwo. Długo. I też muszę przyznać, że ja robiłam to po pracy, więc wyglądało to tak, że wracałam z pracy i siadałam. Jadłam coś czasami i pisałam i zbierałam.

Ostatni miesiąc już przed deadline’em, który bardzo mnie motywuje, musiałam wziąć urlop, bo jednak się okazało, że nie zdążę po prostu. Więc ten ostatni czas był bardzo intensywny i rzeczywiście siedziałam od rana do wieczora. Ja też jestem osobą, która w ogóle wcześnie chodzi spać i rano wstaje. A siedziałam do późna.

John Singer Sargent, Madame X, ok. 1883-1884, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku

MK: Co było najtrudniejsze w tym wszystkim? Tego, że tych źródeł jest aż tyle? Bo jak spojrzymy na bibliografię chociażby, to te źródła nie dość, że jest ich dużo, to są szalenie różnorodne. Bo mamy, Mieke Bal, mamy Freuda, mamy Junga, mamy Susan Sontag, mamy Olgę Tokarczuk. Do tego wszystkiego jeszcze mamy współczesne raporty z danymi i mamy artykuły współczesne i oczywiście Biblię i apokryfy. Tam jest taki rozrzut tych źródeł, że właśnie chciałam cię zapytać, jak ty z nimi pracowałaś?

SK: Biblioteka (BUW) stała się moim drugim domem. Odkryłam wiele trudności związanych np. z tym, że ludzie wydają dźwięki w bibliotece, a Ty chcesz się skupić. I nagle ktoś smarka, kicha i prycha. To było problematyczne ze względu na mój nasłuch.

Na przykład jeśli chodzi o ten rozdział  „SSSssss” (Kobieta-wąż) to on w dużej mierze się opierał na moim researchu z prac dyplomowych. Więc mam o tyle łatwo, że już czytałam te apokryfy wszystkie. Teraz oczywiście musiałam przejrzeć i upewnić się, że wszystko jest ok. Więc to też trwało.

Tak skromnie powiem, że ja lubię szukać, lubię wśród książek poszukiwać, więc to było mniej problematyczne dla mnie. Dużo bardziej problematyczne było usiąść i pisać. I wtedy masz takie uczucie tej białej strony. Albo np. robiłam sobie takie notatki na szybko w komputerze. To nie jest dobry pomysł, wcale. I potem z tych notatek musisz stworzyć zdanie, które ma sens i które ludzie zrozumieją. Pisanie było trudne.

Ten rozdział o kampie, on jest dość klasyczny. Tutaj mamy Sargenta, więc korzystałam z książek o nim. To było prostsze, bo to była kwestia jednego tematu. Natomiast rzeczywiście te większe rozdziały….. Lawirowania między tymi źródłami było problematyczne, ale do ogarnięcia. Mam nadzieję, że to ogarnęłam.

MK: Oczywiście! To, co mi się też bardzo podobało, to takie zaskoczenia, które nam robisz. Piszesz tak niby lekko, niby lekko, a potem zrzucasz jakąś statystyczną bombę na koniec żebyśmy wiedzieli, że jest tyle i tyle gwałtów. Po całym akapicie, kiedy wszystko szło tak dobrze, dostajemy taki kontrastowy. Ten kontrast miał na nas tak zadziałać (na mnie tak zadziałał)? Czy ma zadziałać na czytelników i czytelniczki?

SK: Działam intuicyjnie. Nie myślę o treściach, które produkuję. Najczęściej jak wchodzę na Instagrama to nie mam pomysłu na stories. Zdarza się coś takiego, ale bardzo, bardzo rzadko. Ja tak właśnie pracuję.

A te statystyki wydały mi się po prostu konieczne, żeby to przytoczyć. Że ludzie, my, ja czasami nawet, nie pamiętam, jaka to jest skala. Jedna na dwie albo jedna na trzy kobiety w Europie chyba jest molestowana. Więc to jest tak absurdalne w ogóle, że my żyjemy w takim świecie, w którym boisz się chodzić wieczorami i masz podstawy do tego. I to nie jest jakiś lęk, który jest nie wiadomo skąd, tylko statystycznie masz prawo się bać. W tym przypadku wydawało mi się, że to jest po prostu konieczne, żeby to przytoczyć.

Ludzie muszą mieć liczby. Zresztą mój mózg też tak działa. Ja uwielbiam mieć kilka liczb, które są porównane do czegoś i wtedy jakoś tak lepiej rozumiem temat. Także były bomby, ale też starałam się czasami rozładowywać to napięcie.

Śmieszne były sytuacje z redaktorką. Na przykład jest taki fragment jak Bóg mówi „You had one job”. I oczywiśćie Bóg nie mówił „You had one job”, Jahwe nie mówił po angielsku. Więc są też takie wtręty mocno memiczne, internetowe. I też chciałam, żeby tak było. Tutaj mamy o wszystkich ojcach Kościoła, których staram się przedstawiać żeby osoby, które nie wiedzą, kiedy pisał Orygenes, mogły się zorientować mniej więcej czasowo. Ale z drugiej strony obok „You had one job”.

MK: Dlatego ta książka przyniosła mi tyle emocji. Był i śmiech. Potem dostałam te bomby statystyczne, a potem te piękne właściwie eseje, bo tam też są bardzo ładne, czasami nawet poetyckie zdania, które są proste, ale przekazują takie skomplikowane myśli. To też jest bardzo duża zaleta tej książki. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na chwilę jeszcze chciałabym wrócić do okładki, ale do tylnej okładki i tego, co na tej tylnej okładce na wewnętrznej stronie się znajduje. Tam jest lista 77 artystek, które dla nas wybrałaś. Bardzo ciężki wybór. Jak to zrobiłaś?

SK: Sięgnęłam po dwie książki: „The Story of Art Without Men” Katy Hessel i  po taki ogromny żółty album (Great Women Artists?). To są takie dwie żółte ważne książki w mojej biblioteczce podręcznej. I po prostu wertowałam, zastanawiałam się. I to nie było łatwe, bo ja chyba wypisałam dwieście. A wyznaczyłam sobie 77. Nikt mi nie powiedział, że to ma być 77. To jest zasada, którą sobie wymyśliłam i potem musiałam ją zastosować. Więc rzeczywiście wykreślenie tych nazwisk, bo to tak wyglądało, było takie bolesne, ale też było takie trochę symboliczne. Mieści się tylko 77 artystek, a wypisz 77 artystów ważnych dla historii sztuki. Skomplikowane.

Chciałam, żeby było różnorodnie. Chciałam, żeby było kilka kobiet koloru. Chciałam, żeby były z różnych kręgów kulturowych. W większości oczywiście są to białe malarki. Chciałam, żeby to była różnorodna sztuka, żeby to były rzeźby, żeby to były obrazy, ale też rzemiosło artystyczne. Także chciałam, żeby było troszkę przynajmniej imion ze sztuki bardzo dawnej. Też było trudno tak naprawdę wybrać kogoś takiego, bo część tych malarek jest takich mitycznych, wręcz nie wiadomo za dużo o nich. Więc szukanie tak naprawdę prawdy.

MK: Tak mi się też właśnie wydawało, że jeśli coś miałabyś wymienić w trudnościach, albo ja miałabym wymienić w trudnościach, to wybranie tych 77 artystek będzie gdzieś w topie tej listy. Oprócz tej udręki pisania, to taki wybór jest problematyczny.

Obrazy Artemisii Gentileschi

SK: Dla mnie trudne było też ogarnianie przypisów. To droga przez mękę dla osób takich jak ja. Musiałam sobie włączyć serial albo jakiś podcast i robić to, bo mój mózg bardzo ma problem z robieniem takich porządkujących czynności. Mimo, że zajęło mi chyba jeden dzień czy coś takiego, ale to było naprawdę męczące. Bardzo, bardzo.

Zależało mi, żeby one były, żeby było wiadomo skąd te dane i skąd ten pomysł mam, że to nie jest często mój pomysł, tylko to ktoś mądry o tym pisał wcześniej. Ale też zależało mi, żeby był podział na rozdziały i żeby każdy rozdział miał bibliografię oddzielną. Bo takie mam marzenie, że kogoś to zainteresuje będzie sobie grzebał głębiej. Być może.

MK: Chciałam Cię zapytać o Twoje pisarskie marzenie i czy to np. właśnie to, żeby ktoś poszedł dalej z tymi Twoimi historiami?

SK: Bardzo lubię dostawać takie wiadomości na Instagramie, że słuchaj, w ogóle ja poszłam na historię sztuki i dzięki Tobie. Albo poszłam na badanie na USG. Takie pojedyncze akty. Zmieniam czyjąś rzeczywistość w taki dobry sposób. To jest takie bardzo łechtające uczucie. Robiłam takie duże stories o profilaktyce raka piersi i też to było powiązane z rzeźbami nowożytnym i malarstwem, na których widać, że postacie mają jakieś znamiona raka piersi.

To było duże stories o tym jak się badać, kiedy i jak często USG. Napisała do mnie dziewczyna po jakimś czasie, że wykryła guzka. Dzięki temu, że ja po prostu pisałam o tym tak dużo i że uratowałam jej życie, być może. To jest mega łechtające ego. Ale z drugiej strony może jeśli te trzy lata (czy pięć), bo tyle prowadzę ten profil. Jeśli to było po to, to było warto!

MK: Tak, jak najbardziej. Z drugiej strony widziałam dzisiaj na Twoim stories syndrom oszusta. I co? I co z tym robimy?

SK: Oczywiście. On zawsze ze mną jest. Ogromną trudnością nie było zmotywowanie się do pracy dlatego, że mi się nie chciało. Tylko ja miałam wrażenie, że nie zasłużyłam. Że co ja tam wiem, że to będzie bez sensu. Ja w ogóle o tym nikomu nie mówiłam Wiedziało 5 osób, czyli moje przyjaciółki i moje baby ze studiów. Kropka. Nikt inny o tym nie wiedział bardzo długo. Ja dopiero chyba odesłałam tekst i powiedziałam komuś tam jeszcze, więc trochę nie wierzyłam w to, że mi się to uda.

Nie wierzyłam, że mi się w ogóle uda tak dużo napisać. Trochę nie wierzyłam, że zaakceptują to. Oczywiście potem dostałam od razu akcept na wszystko. Ja myślałam, że w ogóle wysyłam jakiś taki draft. Rozdziały tak sobie poukładałam jak mi się wydawało, że będzie ok.

Odpowiedź: akceptujemy to. I ja byłam w szoku. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć w ogóle. Więc tak syndrom oszustki! Myślę, że poniekąd on jest zdrowy dlatego, że dążysz do tego, żeby jednak cisnąć źródła, czytać itd. Więc to jest motywacja. No ale to też dla mnie było takie paraliżujące wręcz, że ciężko mi było pisać.

Właśnie przez to trudno mi było się zmotywować, bo miałam takie wrażenie, że i tak mi nie wyjdzie. Po co mam to robić? Także tak to jest, że ten proces pisania tak naprawdę był też taki związany z wewnętrznym procesem. On mi się uaktywnia też jeszcze teraz.

MK: W tym kontekście, o którym mówisz, to jak się czujesz teraz ze świadomością, że dziesiątki czytelniczek ma teraz w ręku Twoją książkę? A za chwilę setki, a za chwilę tysiące?

SK: Stresuję się. Naprawdę ogromną rolę w moim dobrym samopoczuciu zrobiła Babka od Histy Agnieszka Jankowiak – Maik i Mirek i Karolina Korwin-Piotrowska, które napisały blurby.

Bo miałam takie poczucie, że ktoś mądry to przeczytał. Już pomijam to, że redakcja to czytała i to są bardzo mądrzy ludzie i korektorzy itd. Natomiast to mi dało jakieś takie: „OK. Słuchajcie, historyczka i historyka sztuki to przeczytały. To musi mieć sens.”. Nikt im nie kazał pod groźbą. Także to mi dało taką dużą siłę. I też odzywają się do mnie jakieś redakcje, czytają to dziennikarki i im się podoba. Też mnie to uspokaja.

Też wiem, że są ludzie, którym na pewno się nie będzie podobać moja książka. I mam też taką świadomość, że na pewno jest gro ludzi, którzy ją skrytykują. Staram się podchodzić do tego racjonalnie. Wiadomo, że cokolwiek zrobisz, jest grupa ludzi, szczególnie jak zajmujesz się tematami historycznymi i wplatasz w to jeszcze społeczność LGBT i trans osoby (a w Polsce to jest problem) to jasne, że jest duża część osób, która nie będzie tym zachwycona.

Tym bardziej, że środowisko historyków sztuki jest mocno konserwatywne. Szczególnie w niektórych miastach, takich np. na południu Polski. „Więc co tam ta baba sobie wymyśliła?” Ja też to poniekąd rozumiem, bo jak zajmujesz się czymś całe życie i robisz to w konkretny sposób i z konkretnego punktu widzenia, piszesz o malowidłach  w kościele św. Sebastiana od 1975 roku do XXXX i nagle jakaś siksa z insta, która ma tylko magistra wyjeżdża z jakimś tematem pod tytułem „A w ogóle to kamp!” to nagle tak naprawdę tym ludziom trochę sypie się grunt pod nogami. Okazuje się, że ludzie nie chcą już czytać za bardzo o jakichś takich typowych historyczno- sztucznych rzeczach i się trochę nie dziwię.

Jak nie jesteś specjalistą, to nie interesuje cię skąd jest ten konkretny motyw, z którego kościoła. Wiadomo, że to są rzeczy, które interesują specjalistów. Mnie też to interesuje, ale ja jestem popularyzatorką sztuki. Ta książka ma na celu popularyzację sztuki. Myślę, że na ten „fight” między środowiskiem akademickim a środowiskiem popularyzatorów muszę się przygotować.

MK: Myślę, że nie będzie tak źle. Jest cała rzesza czytelniczek, która za Tobą stanie. Bo ta książka jest ważna, jest potrzebna. Bardzo przyjemnie się ją czyta, bardzo przyjemnie się z nią jedzie pociągiem, tak jak ja wczoraj na przykład. Nadaje się również do czytania wieczorem, ale wtedy rano trzeba jeszcze sobie powtórzyć, bo tam są bardzo ważne rzeczy i niektóre trzeba zanotować. I sięgnąć dalej po kolejne źródła. Przed Tobą spotkania autorskie. Jakich pytań boisz się najbardziej?

SK: Wydaje mi się, że na spotkania autorskie przychodzą ludzie, którzy są generalnie zainteresowani tematem. Książka jest popularyzatorska, książka jest o feminizmie. Każdy to wie po okładce. Nie spodziewam się jakichś przypadkowych ludzi, szczerze mówiąc.

Jakich się boję pytań? Nie wiem. No chyba, że przesadzam. Po co to? Albo czemu łączę Freuda z Jungiem? Albo takich specjalistycznych. Albo: „A tutaj pani pisze, że to i to” i potem się okaże, że w ogóle nie pamiętam tego źródła nawet. O! Może tego się trochę boję, że ktoś mnie zaginie treścią książki, że już nie pamiętam czegoś, jakiegoś szczegółu.

MK: I co bierzesz ze sobą notatki?

SK: Nie! Ja zawsze na freestylu. Najwyżej powiem, że książka ma tytuł „Histeria sztuki” to czego się spodziewaliście? Naprawdę wyważonej narracji?

MK: Bardzo polecam jeszcze raz tę książkę. Soniu, dziękuję Ci za rozmowę.

SK: Dzięki!