13 października 2021

El Greco, Ekstaza św. Franciszka

W tym odcinku historia jednego z najcenniejszych obrazów w polskich zbiorach – Ekstazy św. Franciszka autorstwa El Greca z ok. 1578, z Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach. Historia zza muzealnych kulis w pięciu aktach, pełna niedomówień i wymownego milczenia. Na szczęście z happy endem choć to wcale nie było takie oczywiste.

„Ekstaza św. Franciszka” to jeden najcenniejszych obrazów jakie mamy w Polsce, bo namalowanym przez artystę ze ścisłego europejskiego, a może nawet światowego topu – Domenikosa Theotokopulosa, czyli El Greco.

Wiedzieliście, że mamy obraz El Greco w Polsce? Mamy! Został odkryty na początku lat 60., ale możemy go oglądać dopiero od 2004 roku. Trochę to dziwne? No właśnie: Dlaczego tak długo trzeba było czekać? Mieliśmy El Greca i przez lata nikt nie mógł go zobaczyć! Więcej: prawie nikt nie wiedział gdzie on w ogóle jest i co się z nim dzieje!

Dziś opowiem historię pełną niejasności, które dopiero od niedawna udaje się rozwiewać. Historię niedomówień i wymownego milczenia. Historię zza muzealnych kulis, za którymi nie zawsze jest elegancko i miło. Na szczęście wszystko kończy się happy endem, choć jak sami się za chwilę przekonanie, na początku to wcale nie było takie oczywiste.

Opowiem tę historię w kilku obrazach, będzie trochę jak w teatrze – kolejny akt – kompletna zmiana scenografii, przenosimy się w miejscu i czasie. Będzie plebania w niewielkim miasteczku na Podlasiu w latach 60., będą pachnące nowością wnętrza muzeum w Siedlcach i warszawski antykwariat, na początku XX wieku – tutaj zaczynamy.

Antykwariat, 1927 r.

Elegancką ulicą Bracką, z szerokimi chodnikami po obu stronach, na których spokojnie mogą się minąć dwie pary, zdecydowanym krokiem idzie mężczyzna, szczupły, mniej więcej czterdziestoletni – to Stanisław Szepietowski, jest księdzem. Przyjechał do Warszawy z Kazimierza Dolnego. Mieszka tam od kilku lat w klasztorze, uczy religii.  Ale mieszkańcy Kazimierza po latach będą go przede wszystkim wspominać jako założyciela Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza, wielbiciela sztuki i to nie tylko tej lokalnej.

Wielbiciela, ale też kolekcjonera. O tej jego pasji wiedzieli  i znajomi i krewni, m.in. Franciszek Dąbrowski, który także był księdzem i to księdzem proboszczem, może i w niezbyt wielkiej i niezbyt znanej parafii, bo w Kosowie Lackim, na Podlasiu, ale proboszcz to proboszcz! Dąbrowski wymarzał sobie portret swojego patrona św. Franciszka. I Stanisław mu taki portret znalazł, na Brackiej, na którą właśnie wracamy.

Stanisław zatrzymuje się przed witryną kamienicy pod numer 8. Ściąga czapkę, teraz dokładnie widać jego duże oczy i lekko opadająca lewą powiekę, naciska klamkę i wchodzi do środka, do antykwariatu Michała Ryka. Uśmiecha do antykwariusza, lekko się kłania i zaczyna się rozglądać. Przegląda grafiki, stare książki, bierze głęboki wdech, mocniej ściska czapkę w dłoniach i  pyta czy może znajdzie się dla niego jakieś przedstawienie św. Franciszka. Nie ma wielkich nadziei.

Ale! Zaskoczenie, bo antykwariusz wyciąga spory obraz, tak na oko ma z metr wysokości, pokazuje go Stanisławowi  – bez wątpienia jest na nim św. Franciszek, można to poznać po habicie, za nim ciemne tło, może chmury, trudno powiedzieć. Jest w tym obrazie coś przejmującego, to pewnie przez światło, które jest skupione na twarzy mężczyzny. A może to przez wyraz tej jego twarzy – jednocześnie spokojnej i napiętej, a może przez błysk w jego oku. W każdym razie Stanisław nie zastanawia się długo i kupuje obraz.

 

Odkrycie, 1964 r.

Jesteśmy na Podlasiu, jest październik 1964 roku i tak jak teraz – żółkną drzewa, spadają kasztany i żołędzie, wieczorami jest już zimno. To się nie zmieniło, zmieniło się wszystko inne, a na pewno bardzo dużo, szczególnie w Kosowie Lackim, który w 1964 roku był po prostu niewielką miejscowością 120 kilometrów od Warszawy, a teraz jest TYM Kosowem Lackim, tym od El Greca. Ale po kolei.

Jak to zwykle w takich niewielkich miejscowościach bywa najważniejszym budynkiem jest kościół. Pod ten w Kosowie podjeżdża właśnie niebieskie auto, niezbyt szybko podjeżdża, bo to nysa. A konkretnie nysa Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Wysiadają z niej dwie młode kobiety – Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska – widać, że znają się i lubią, może nawet przyjaźnią? Zaraz za nimi wysiada mężczyzna – Witalis Wolny, ma ze sobą aparat fotograficzny.

Idą na plebanię, do kancelarii. Rozmawiają z księdzem, okazuje się, że przyjechali w sprawie inwentaryzacji. Spisują i fotografują zabytkowe obiekty w okolicy.  Kosów Lacki jest kolejnym punktem na mapie ich podróży. Ksiądz Stępień opowiada o kościele, pokazuje im księgi parafialne, historyczki sztuki przeglądają je z uwagą, dopytują o szczegóły. Wreszcie zbierają się do wyjścia i kiedy już mają się żegnać, przez uchylone drzwi do mieszkania księdza zauważają wiszący tam obraz, przedstawia św. Franciszka.

Pytane o ten moment później, zresztą wielokrotnie i przy różnych okazjach, mówią, że po plecach przebiegły im wtedy ciarki. Pytają czy mogą podejść bliżej i lepiej się mu przyjrzeć. Ksiądz jest lekko zdziwiony, bo to taki obrazek, którego nikt nie chciał, został pewnie po którymś proboszczu, trafił do dzwonnicy, bo tam była rupieciarnia i czekał na spalenie, ale jakoś żal było go wyrzucić.

Obraz faktycznie jest trochę pokiereszowany, lekko uszkodzony, poza tym brudny, ciemny, pewnie przemalowany. Rama jest kiepska. Witalis robi zdjęcie, bo Iza i Hanka  mają przeczucie, że to jest coś wyjątkowego. Notują pierwsze wrażenia, między innymi to że „może jest hiszpański”. Na taki im wygląda. Podekscytowane obiecują sobie, że będą badać tę sprawę dalej, i na pewno tu wrócą. Może by nie musiały, gdyby miały znajomości w komitecie partii – bo tak zasugerował ksiądz, który chciał wymienić obraz za blachę na dach kościoła, a bez znajomości w pewnym momencie w Polsce naprawdę trudno było takie rzeczy załatwić, ale cóż, nie znają nikogo w partii, wracają do Warszawy ze zdjęciami i notatkami a obraz zostaje u księdza.

Kosowo Lackie, po 1966 r.

Znowu jesteśmy w Kosowie Lackim. Ale od tej pierwszej wizyty badaczek z Instytutu Sztuki PAN sporo się zmieniło, bo były kolejne wizyty i badania, przyjechał innych fotograf i zrobił mnóstwo zdjęć, bardzo dokładną dokumentację obrazu. Były niekończące się konsultacje. Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska analizowały pracę pod każdym możliwym względem żeby ustalić przede wszystkim kto ją namalował. I wreszcie po ponad dwóch latach od odkrycia obrazu ukazał się ich artykuł w Biuletynie Historii Sztuki. Bardzo ważny artykuł, w którym historyczki sztuki twierdzą, że św. Franciszek z Kosowa Lackiego to obraz El Greco.

Całe środowisko się zagotowało, część się cieszyła, część zazdrościła, część powątpiewała – a czasem wszystko na raz. Informacja poszła dalej. „Św. Franciszek” ze sterty śmieci trafił na pierwsze strony gazet i zaczęło się o nim robić głośno. Do Kosowa zaczęli przyjeżdżać dziennikarze, przyjeżdżali też badacze żeby zobaczyć obraz na własne oczy.

I właśnie z taką grupą jesteśmy teraz w Kosowie Lackim. Jest Hanna Sygietyńska, tym razem sama bez Izy Galickiej, która wyjechała akurat na stypendium do Spoleto. Ale Hanna wszystko dla niej notuje, tak żeby nic jej nie umknęło z tego spotkania, bo jest ono niezwykle istotne. Do Kosowa przyjechali m.in. Jan Białostocki, teraz ikona polskiej historii sztuki, ale już wtedy ceniony badacz, Marek Rostworowski – kurator Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie, późniejszy Minister Kultury i Sztuki i Anna Dobrzycka, specjalistka od malarstwa nowożytnego, kuratorka z muzeum w Poznaniu,  to był taki „dream team” specjalistów, których profesor Lorentz, wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie wysłał żeby dokładnie sprawdzili tego odnalezionego św. Franciszka. Czy to El Greco, czy nie El Greco?

Wszyscy stoją przed plebanią, na zewnątrz, bo postanowili wynieść obraz na powietrze i obejrzeć w naturalnym świetlne. Żeby już nie było żadnych wątpliwości. Ale wątpliwości są. Hanka, pewnie bardzo zdenerwowana, zapisuje każde słowo, jej długopis porusza się po kartce coraz szybciej. Zapisuje również to zdanie, które pada teraz. Jan Białostocki podnosi głowę znad obrazu i mówi coś, co Hania zapisuje z wykrzyknikiem.

"El Greco na pewno nie!"
Jan Białostocki

I to „nie z wykrzyknikiem” zostaje na długo w sercu Hani i Izy i nie wymażą go nawet późniejsze gratulacje profesora i to że powiedział, że cieszy się że się pomylił. Podobno nigdy nie przeprosił.

 

Konserwacja w prywatnym mieszkaniu na Kruczej, 1974 r.

Teraz jesteśmy w Warszawie, w Śródmieściu, na ulicy Kruczej. Nie jest późno, ale palą się już latarnie i neony, pali się też światło w kiosku. Właśnie mija go samochód osobowy, który jedzie dość szybko i zwalnia dopiero przy blokach, widać, że szuka konkretnego adresu. Wreszcie parkuje, kierowca wysiada, otwiera tylne  drzwi i wyciąga dość spory i chyba ciężki pakunek. Nerwowo się rozgląda i energicznym krokiem wchodzi do budynku. Idzie po schodach, paczka jest nieporęczna więc kiedy staje przed drzwiami jednego z mieszkań jest już nieźle zasapany. Otwierają mu dwie kobiety – to Maria Orthwein i Zofia Blizińska – mówią żeby szybko wchodził do środka. Zamykają drzwi, na zasuwkę i jeszcze na wszelki wypadek na łańcuszek.

Kładą paczkę na stół, rozpakowują. Już na pierwszy rzut oka widzą, że obraz wymaga dużo pracy, ale mają przeczucia. To naprawdę może być El Greco, czytały artykuł w Biuletynie i widzą, to o czym pisały Galicka i Sygietyńska: ukośne, krzyżujące się pociągnięcia pędzla, bliki w oczach, ślady pędzla charakterystyczne dla El Greco.

Dobrze, że biskup w końcu zdecydował się na konserwację. Od odkrycia minęło już 10 lat, to najwyższa pora. Szkoda, że nie mogą skorzystać z pracowni i muszą wszystko robić tutaj w domu, ale nie ma wyjścia, wszystko ma być w ścisłej tajemnicy. Biskup bardzo bał się kradzieży, sytuacja polityczna w Polsce była trudna, a kontakty państwo – Kościół napięte. Obraz należał do kościoła, a byli tacy, którzy woleli żeby należał do państwa. Biskup uznał, że najlepszą ochroną będzie tajemnica. O konserwacji wie garstka osób – konserwatorki, profesor Marconi, który nadzoruje ich prace i tyle.

Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska nie mają pojęcia co się dzieje z obrazem. Dopiero późnij dowiedzą się, że konserwatorki pozbywając się kolejnych warstw przemalowań odkryły podpis – Domenikos Theotokop– sygnaturę El Greco rozwiewającą wszelkie wątpliwości. Koniec podśmiechiwania się, koniec lekceważenia. Mogą odetchnąć. Ale nie mogą obejrzeć obrazu. Bo ten znika na kilkadziesiąt lat – jak tłumaczy Kościół, znowu: żeby go chronić.

Obrazy El Greca z kolekcji Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku

Konferencja prasowa i otwarcie ekspozycji, 2004 r.

15 października 2004 roku, stoimy wciśnięci w kąt jednej z sal muzeum diecezjalnego w Siedlcach. Pomieszczenie jest wypełnione po brzegi, jest duszno. Cały czas błyskają flesze. Gdzieś pomiędzy czarnymi sutannami zauważamy Izabellę Galicką i Hannę Sygietyńską. Uśmiechają, ale widać, że są bardzo przejęte i wzruszone. Wreszcie, po 40 latach  tęsknoty, mogą zobaczyć swojego „Św. Franciszka” i to na muzealnej ścianie. Obraz jest bezpieczny i dostępny dla wszystkich. Tak powinno być od dawna.

Przecinane są kolejne wstęgi. Teraz czas na poświęcenie obrazu – nie da się zapomnieć, że jesteśmy w muzeum diecezjalnym. Głos zabiera najważniejszy gość, prymas Glemp, wpatrzony w obraz mówi, że św. Franciszek został przedstawiony w momencie wstępowania w inny świat, „między ubraniem anioła i człowieka”. Ktoś inny dodaje, że dla tych którzy oglądają obraz to punkt wyjścia do spotkania z niewidzialnym. Niewiele mówią o  artystycznych walorach obrazu, a jeszcze mniej o historii.

 

"Tęskniłyśmy do niego 40 lat"
Izabella Galicka i Hanna Sygietyńska

Na konferencji prasowej towarzyszącej otwarciu ekspozycji padają ważne pytania. Na przykład o to czy na pewno ten obraz powinien być w Siedlcach? Ksiądz Drozd, twórca Muzeum Diecezjalnego, lekko się obrusza, wypomina pytającej niecierpliwość – „przecież dopiero wczoraj skończyły się prace nad wystawą, pani jeszcze dobrze nie zdążyła jej zobaczyć i już ma wątpliwości”. Ale zdaje się, że nie to dziennikarka miała na myśli. Pytała raczej o to czy Siedlce dadzą radę przyciągnąć zwiedzających, czy to, że obraz wystawiony jest w stosunkowo mało znanym muzeum nie sprawi, że mniej osób zobaczy El Greca. No właśnie.

Ale przecież nie wszystkie topowe dzieła muszą być w dużych muzeach centralnych – jak mówi ksiądz Drozd – one wystarczająco już nagrabiły, powinny raczej zacząć zwracać to co zabrały do regionalnych ośrodków. I tu wchodzimy na grząski grunt. Ale obchodzimy go bokiem, czyli kompromisami, które pogodziły Siedlce i duże ośrodki. A tymi kompromisami są wypożyczenia na wystawy czasowe.

Polski El Greco w 2014 roku pojechał na wystawę do Warszawy, do Zamku Królewskiego, potem był też w Krakowie, najpierw na wystawie, a potem na dłużej na konserwacji. W jej wyniku powiększył się i to o 7%, a tak naprawdę wrócił do swoich pierwotnych rozmiarów. Dostał też nową ramę, takiego mercedesa wśród ram, bo jest to rama mikroklimatyczna, ma zabezpieczać obraz przed dalszymi zmianami i zewnętrznymi zagrożeniami. I bardzo dobrze, bo dzięki temu obraz może bezpiecznie podróżować.

Jeśli chcecie wiedzieć więcej, o obrazie i jeszcze bardziej zagłębić się w tę historię, to możecie albo sięgnąć po książkę „Polski El Greco” Katarzyny J. Kowalskiej z 2018 roku (to na niej i na rozmowach Izabellą Galicką i Katarzyną J. Kowalską opieram się w tym odcinku).

Możecie też obejrzeć film jej autorstwa  „Polski El Greco” – to film dokumentalny, ale fabularyzowany.