28 stycznia 2022

Boznańska, Chełmoński i Wyspiański podpowiadają jak dbać o wzrok – Podcasty dla WOŚP

W tym odcinku przyjmujemy dobre rady od 3 polskich artystów. Olga Boznańska, Józef Chełmoński i Stanisław Wyspiański radzą jak dbać o wzrok – co prawda nieświadomie, ale całkiem mądrze:) A wszystko w ramach akcji Podcasty dla WOŚP pod hasłem „Na oko dobre” z okazji 30. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Spędzasz dużo czas przed komputerem? Nie rozstajesz się ze smartfonem? Co na to twoje oczy? Przypuszczam, że mogą potrzebować odpoczynku. Na ratunek przychodzą Olga Boznańska, Józef Chełmoński i Stanisław Wyspiański ze swoimi obrazami. Przed zastosowaniem koniecznie skonsultuj się z historykiem sztuki – no więc puszczam do was oko i  zapraszam na Gablotki!

W tym roku, podobnie jak w poprzednim, dokładam swoją cegiełkę do akcji Podcasty dla WOŚP.  Pod tym szyldem podcasterki i podcasterzy  wspólnie wspierają Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, która w tym roku zagra już po raz 30! Orkiestra gra dla dziecięcych oczu, żeby zapewnić najwyższy standard diagnostyki i leczenia wzroku u dzieci i właśnie dlatego ta tegoroczna podcasterska akcja odbywa się pod hasłem „Na oko dobre” .

Taki też jest temat tego specjalnego, orkiestrowego odcinka, zaczęłam się zastanawiać: co jest na oko dobre, albo inaczej co jest dobre na oko, na oczy – i odpowiedź znalazłam tam gdzie znajduję ją najczęściej, czyli w muzeum! A konkretnie w trzech muzeach, na 3 obrazach – Olgi Boznańskiej, Józefa Chełmońskiego i Stanisława Wyspiańskiego.

Okazuje się, że ta trójka wybitnych artystów wie i  podpowiada co jest dobre dla oczu! I oczywiście żeby nie było wątpliwości puszczam tu do was oko, bo to jasne, że ani Boznańska ani Chełmoński  ani Wyspiański nie byli okulistami i malując swoje obrazy nie mieli raczej na myśli profilaktyki wzroku, ale dziś postanowiłam podejść do sztuki niepoważnie. Co nie znaczy, że nie będzie  merytorycznie! Bo sztuką można się też bawić, można z niej żartować!

Zresztą zwiedzając muzea często to robię i wam też polecam żeby zostawić przed drzwiami muzeum tę wpojoną nam patetyczną powagę, której podobno wymaga instytucja muzeum. Nie wymaga. Nie trzeba być poważnym żeby doceni sztukę. Bądźcie sobą w muzeum, póki nie przeszkadzacie innym zwiedzającym, to jest w porządku. Bo muzeum jest dla was a sztukę możecie interpretować jak chcecie. Ja dziś spojrzałam na obrazy Olgi Boznańskiej, Józefa Chełmońskiego i Stanisława Wyspiańskiego i potraktowałam je jak ilustracje z poradnika pt. „Jak dbać o wzrok”.  Bo czemu nie?

Olga Boznańska, Kwiaciarki, 1889 r., Muzeum Narodowe w Krakowie

Na początek Olga Boznańska i  Kwiaciarki.  Obraz właściwie niezbyt typowy dla Boznańskiej, choć ma wiele typowych dla jej sztuki elementów. Typowy byłby portret, a tu mamy aż trzy osoby, trzy dziewczynki, schludnie ubrane, bluzki mają zapięte pod same brody, włosy ciasno związane, dwie z nich na czubku głów mają koczki – trochę tak po japońsku. Dziewczynki siedzą przy stole, jedna z nich tyłem do nas, druga naprzeciwko niej i trzecia bok – ją widzimy najlepiej. Ona nas nie widzi, bo jest bardzo skupiona na drobnych kwiatkach, które układa w bukiet, a może w wianek. Na stole zresztą leży mnóstwo różnych kwiatów, te czerwone to chyba polne maki, po prawej leżą jaskry, mają takie pełne jasnych płatków główki, jest też delikatny rumianek, niektóre w pełni rozwinięte, niektóre ścięte jeszcze w pączkach. Można to wszystko dokładnie zobaczyć, bo stół stoi tuż przy oknie, dzięki temu jest jasno, oczy się nie męczą i pracuje się po prostu lepiej.

I tu dochodzimy do rady od pani Boznańskiej – zorganizuj swoje miejsce pracy w dobrze oświetlonym miejscu.

Sama Boznańska chyba nie za bardzo stosowała się do tej zasady. Zofia Stryjeńska, która odwiedziła pracownię Boznańskiej w Paryżu, w dzielnicy Montparnasse, czyli bardzo artystycznej, nie miała o niej najlepszego zdania. Ogólny nieład, tu walizki, tu pościel, meble, a pomiędzy nimi podobno oswojone myszy – bo Boznańska kochała wszystkie zwierzęta. W kontraście do tego całego rozgardiaszu – cisza. Słychać tylko jak Boznańska wydycha papierosowy dym i jak szura suchym prawie pędzlem o tekturę.

Jej malarstwo zachwyciło Paryż i nie tylko. W 1895 roku niemieckie czasopismo Bazaar uznało ją za jedną z 12 najlepszych malarek w Europie! Tylko w rodzinnym Krakowie opinie nie były zbyt przychylne. Boznańska się nie podobała. Często zarzucano jej, że maluje za smutne obrazy. Nawet kiedy maluje dzieci. Odpowiadała, że co ona zrobi, że smutne? Nie mogą być inne niż jestem, jak podkład smutny, to wszystko co na nim wyrośnie musi być smutne”.  Może i są smutne, ale jeśli miałabym wymienić jedną cechę, która mi się kojarzy z jej malarstwem, to byłaby to cisza – taka jak w jej pracowni.

Stryjeńska opisuje Boznańską tak:

„W czarnym stroju z żółtobladą twarzą i sinymi baczkami koło uszu, nie mogę powiedzieć, żeby p. Olga nie była wściekle stylowa – tylko, że psiakość, opóźniła swą aktualność o pół wieku”
Zofia Stryjeńska

Ta staroświeckość dotyczyła nie tylko ubrań, ale też między innymi niechęci do nowych wynalazków – na przykład elektryczności, Boznańska została przy lampach naftowym, które jak się domyślacie dawały znacznie mniej światła niż żarówki. Podobno stawiała  lampy na podłodze żeby nie podeptać tych biegających po pracowni myszy.

Pod koniec życia Boznańska chorowała, mocno przybiła ją śmierć siostry, coraz rzadziej wychodziła ze swojej pracowni. Miała problemy ze stawami – trudno jej było stać długo przy sztaludze, trzymać paletę i pędzle. Miała też problemy ze wzrokiem, który stopniowo się pogarszał –  najgorszy zestaw zdrowotnych problemów, szczególnie dla malarki, dla której sztuka była całym życiem. Wzrok jest taki ważny – także nie siedźcie w półmroku, bądźcie jak Kwiaciarki Boznańskiej, dbajcie o dobrze oświetlone miejsce pracy – nieważne czy układacie wianki z rumianku czy grafik dla teamu na następny miesiąc.

Józef Chełmoński, Bociany, 1900 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Rada numer dwa, od Józefa Chełmońskiego. Mijałam tę radę  za każdym razem kiedy odwiedzaliśmy dziadków, w niedzielę. Na klatce schodowej w ich bloku wisiały w takich cienkich ramkach oleodruki różnych polskich obrazów. Same klasyki, między innymi „Bociany” Chełmońskiego. Mam wrażenie, że znam ten obraz od zawsze i na pamięć.

Scena jest prosta – starszy mężczyzna siedzi na trawie, na wyciągnięte przed siebie nogi i dzięki temu widzimy, że ma też bardzo brudne stopy, w ręku trzyma łyżkę i gliniany podwójny dzbanek, ale nie je, obok niego stoi chłopiec. Za nimi po lewej rząd wiejskich domów, po prawej hałdy rozgrzebanej ziemi, pole, i para byków, chyba byków, może wołów bardziej, w każdym razie zaprzęgniętych do prostego pługu. No jednym słowem przerwa w pracy. Jednak zamiast jeść, a na pewno jest głody, wygląda na głodnego, to mężczyzna zastygł z łyżką w połowie drogi do ust. Zapatrzył się w niebo, podobnie zresztą jak chłopiec.

Nic dziwnego, że się zapatrzyli, bo nad ich głowami przelatuje właśnie stado bocianów, i do tego w kluczu. Nie wiem jak was ale mnie ptaki lecące w kluczu zawsze fascynują, jak to możliwe, że one potrafią się skomunikować i ułożyć w taki regularny kształt i to podczas lotu! Zawsze jestem pełna podziwu jak widzę takie lecące w kluczu stado. Podziwu w oczach bohaterów Chełmońskiego może nie widać, ale widać zainteresowanie. Myślę, że będą tak patrzeć w niebo, aż bociany całkiem znikną im z zasięgu wzroku.

Józef Chełmoński, Bociany, 1900 r., Muzeum Narodowe w Warszawie

Chełmoński namalował „Bociany” w 1900 roku, pokazał je rok później na wystawie w Zachęcie, „Bociany” zebrały bardzo dobre recenzje. W ogóle malarstwo Chełmońskiego – realistyczne, opowiadające o zwykłym życiu, portretujące mazowieckie krajobrazy, bliskie wiejskiej codzienności, o którym mówiło się, że to takie prawdziwie polskie – cokolwiek to znaczy – to to malarstwo bardzo się podobało i nadal się podoba.

Mam przykład, to wspomnienie wnuka Konstantego Laszczki – o Konstantym Laszczce rzeźbiarzu, bardzo ciekawej postaci, którego historia to prawdziwy american dream, oczywiście w polskich realiach XIX wieku, ale wciąż, opowiadam w 15. odcinku podcastu. Wnuk Laszczki, Krzysztof Wierzbiański, poszedł ze swoją klasą z podstawówki do muzeum w Sukiennicach w Krakowie. Opisuje, że długo cała klasa stała przed „Hołdem Pruskim” Matejki i że pani wychowawczyni głosiła pochwałę Matejki, największego polskiego malarza.

Potem mały Krzysiu poszedł do sąsiedniej sali i stanął przed „Czwórką” Józefa Chełmońskiego i oniemiał. Obraz podobno śnił mu się kilka razy. Coś mu się nie zgadzało, że Matejko ten wielki, największy malarz na niego tak nie podziałał. Coś tu nie gra. Nie wytrzymał i poszedł do dziadka Konstantego. Zapytał czy rzeczywiście jest tak jak pani mówiła, że Matejko jest lepszym malarzem niż Chełmoński. Laszczka się obruszył i jak relacjonuje Krzysztof, po raz pierwszy w życiu go ofuknął: Co ty oczu nie masz?

Jeżeli ktoś zapyta, co jest smaczniejsze – ryba po grecku czy włoskie lody? – nie podejmuj tematu, bo szkoda czasu na idiotyczne rozmowy. Najwyżej powiedz, że nie znasz się na gastronomii.
Konstanty Laszczka
Józef Chełmoński, Czwórka, 1881 r., Muzeum Narodowe w Krakowie (Sukiennice)

No więc według Laszczki Chełmoński jest włoskimi lodami, które w mojej hierarchii smaków są w ścisłym topie! Chełmoński co prawda w topie nie jest, ale do wielu jego obrazów wracam z przyjemnością, „Czwórka” jest porywająca, „Żurawie” poetyckie, a do „Bocianów” mam po prostu słabość. Między innymi dlatego, że to obraz o tym, że obojętnie jak bardzo jesteśmy zajęci, zmęczeni to warto czasem spojrzeć w górę, gdzieś tam w dal, nie skupiać się tylko na tym co akurat przed nami, pod nogami, ale dać sobie na moment chociaż odpłynąć. Czyli tłumacząc Bociany na nasze: warto odwróci czasem wzrok od ekranu, dać mu odpocząć,  spojrzeć za okno, na niebo. Może zobaczymy bociany, pewnie nie, ale może…

Stanisław Wyspiański, Śpiący Mietek, 1904 r., Muzeum Pałac Herbsta

I na koniec Wyspiański, bardzo krótko, bo tu nie ma co tłumaczyć: patrzymy na słodko śpiącego kilkuletniego starszego syna Teodory i Stanisława Wyspiańskich – Mietka. Wyspiański często malował swoje dzieci, w różnych sytuacjach, bardzo znany jest portret śpiącego Stasia, czyli najmłodszego syna Wyspiańskich, chłopiec siedzi przy stole, opiera głowę na rękach i smacznie drzemie. Ale jako ilustrację dobrej rady wybrałam Mietka. Bo Mietek nie drzemie, Mietek śpi na całego.

Stanisław Wyspiański, Śpiący Mietek, 1904 r., Muzeum Pałac Herbsta

Pod wyciągniętym ramieniem, na które opadła mu głowa ma porządną poduszkę a nie jak Staś blat stołu. Mietek jest w innym świecie, nic nie widzi, nic nie słyszy, odpoczywa, ładuje baterie. I tu rada od Wyspiańskiego: niby oczywista, ale dobrze sobie czasem przypomnieć – że sen to podstawa! Dajmy sobie i oczom wypocząć, dajmy się im zregenerować. Spójrzcie na Mietka – te błogość jest zaraźliwa!