Artystki Północy – rozmowa z Emilianą Konopką

W tym odcinku rozmawiam z Emilianą Konopką, historyczką sztuki i skandynawistką. Emiliana opowiada o czterech artystkach z Północy: Hilmie af Klint, Tove Jansson, Annie Ancher i Catharinie Herminie Kølle. Przybliża ich życiorysy, analizuje sztukę, którą tworzyły. Poleca także muzea, w których można zobaczyć nordycką sztukę kobiet.

Emiliana Konopka, fot. Paweł Masłowski

W tym odcinku rozmawiam z Emilianą Konopką, badaczką i popularyzatorką sztuki Północy.

Emiliana zajmuje się nią naukowo – właśnie kończy doktorat na Uniwersytecie Gdańskim, pisze artykuły, wygłasza referaty na konferencjach.

A z drugiej strony dzięki swojej działalności w Internecie, m.in. stronie internetowej Utulę Thulę, przybliża tę sztukę także szerokiej – nie tylko akademickiej  – społeczności.

Na co dzień Emiliana pracuje także w Ambasadzie Islandii.

Tym bardziej cieszę się, że wśród tych wszystkim obowiązków znalazła czas na to żeby opowiedzieć nam o skandynawskich artystkach.

Wybrałyśmy cztery wyjątkowe kobiety: Szwedkę – Hilmę af Klint, Finkę – Tove Jansson,  Dunkę – Annę Ancher i Norweżkę – Catharine Hermine Kølle. Każda z nich ma inną historię, każda z nich tworzyła zupełnie inna sztukę. I choć ich twórczość i biografie stanowią jedynie mały fragment nordyckiej historii sztuki, to słuchając naszej rozmowy przekonacie się jak różnorodna i ciekawa jest to sztuka.

Bohaterki odcinka: Hilma af Klint, Tove Jansson, Anna Ancher i Catharine Hermine Kølle

Martyna Kliks: Cześć Emiliana!

Emiliana Konopka: Cześć Martyna!

MK: Artystki skandynawskie, z których wybrałyśmy dzisiaj cztery są, mam wrażenie, u nas w Polsce, takie podwójnie nieobecne. Po pierwsze, bo są artystkami i wiadomo, że o kobietach mówi się mniej. A po drugie dlatego, że są z Północy. Mam wrażenie, że ta sztuka skandynawska jest nieobecna w tym naszym kanonie. Powiedz mi dlaczego.

EK: To się na szczęście trochę zmienia, ale wynikało to z tradycji historii sztuki, która skupia się na centrum. Centrum stanowił Paryż, wcześniej chociażby miasta niemieckie, w których były wielkie akademie. I trochę tak jak sztuka polska, sztuka skandynawska nie wchodziła do kanonu sztuki europejskiej, bo nie pochodziła z centrum.

Ze Skandynawią jest też tak, że historycznie tak naprawdę ci artyści, którzy zaczęli, zdobywać międzynarodowe sukcesy, zaczęli pojawiać się dopiero, można powiedzieć, w XVIII wieku. A jeśli chodzi o artystki, to do tego jeszcze dochodzi problem dostępu do sztuki, dostępu do edukacji. Więc łącząc to, to może być wręcz zaskakujące, że mamy obecnie pewien rodzaj, może nie mody, ale jednak coraz więcej mówi się o Hilmie af Klint, czyli nie dość, że kobiecie, to jeszcze właśnie malarce szwedzkiej.

Coraz więcej pojawia się wystaw, może nie w Polsce, ale już przynajmniej w tym centrum, jakim nadal jest Paryż. Coraz więcej jest dużych, monograficznych wystaw artystów i artystek z Północy. Więc myślę, że to się zmienia. W Polsce mieliśmy przynajmniej dwie okazje oglądania sztuki nordyckiej, więc mam nadzieję, że to jest po prostu proces, że teraz będziemy nadrabiać. Tak jak ze sztuką kobiet, będziemy też ze Skandynawią, nadrabiać te braki.

MK: Powiedziałaś o tych różnych ośrodkach o Paryżu, o Monachium i tam te artystki ze Skandynawii były, prawda?

 

Bertha Wegmann, Portret Jeanne Bauck, 1881 r.

EK: Tak, one były tam, podobnie jak Polki zresztą, dzięki temu, że pochodziły najczęściej z bogatych rodzin i stać je było na zagraniczne studia. Wyjeżdżały, często w większych grupach, bo zgodnie z konwenansami społecznymi niezamężnym kobietom nie wypadało podróżować samodzielnie. Najczęściej jeździły parami.

To jest w ogóle bardzo ciekawy temat, jeśli chodzi o Skandynawki, że one faktycznie miały zawsze taką swoją przyjaciółkę, towarzyszkę podróży. Oczywiście potem wspólnie wynajmowały pracownie, wspólnie też mieszkały, to wynikało z pragmatyki.

(Taką parą przyjaciółek były na przykład Bertha Wegmann i Jeanne Bauck)

EK: Początkowo możliwość studiów dotyczyła tylko prywatnych uczelni i atelier różnych artystów – „wielkich nazwisk”, którzy na co dzień pracowali na Akademii Sztuk Pięknych. Kobietom wstępu na tę akademię niestety nie udostępniano. Natomiast co jest ciekawe, o czym się zapomina, to to, że Sztokholm był jedną z pierwszych akademii, które otworzyły się na kobiety, bo już w roku 1864.

Studentki Akademii Sztuk Pięknych w Sztokholmie, ok. 1890 roku

EK: Tak naprawdę jeszcze wcześniej, w charakterze wolnych słuchaczek, czterem studentkom na ich wniosek, pozwolono uczęszczać na zajęcia na Sztokholmskiej Akademii Sztuk Pięknych. Potem otwarto specjalny, można powiedzieć dział dla kobiet.

Nie były to jeszcze zajęcia wspólne, kobiety miały oddzielnych prowadzących i ze względu znowu na konwenanse społeczne, nie miały na przykład zajęć z nagim modelem, ale jednak przed Paryżem, czy przed Düsseldorfem Skandynawki mogły już uczęszczać na studia. No i jedną właśnie z tych absolwentek,  pierwszych kobiet, które uzyskały pełne wykształcenie artystyczne właśnie w Skandynawii, była Hilma af Klint.

 

Hilma af Klint

EK: To jest obecnie już znana postać. Chociaż wydaje mi się, że wciąż, może poza bańką historyczną, czy skandynawistyczną, nazwisko mniej znane.

Sporo oczywiście się o niej słyszało, odbyło się ostatnio wiele wystaw.

To jest artystka, która została odkryta już naprawdę kilka dobrych lat temu.

Historia związana z nią jest taka, że Hilma została wykształcona oczywiście akademicko. Tak naprawdę za swojego życia raczej utrzymywała się ze sztuki, malując pejzaże, portrety.

Tworzyła szkice roślin, zwierząt (żywych i martwych). Fascynowała się przyrodą, tak bardziej naukowo.

 

Rysunki Hilmy af Klint z 1919-1920 roku, źródło: materiał prasowy wystawy "Hilma af Klint: What Stands Behind the Flowers", która odbędzie się w Museum of Modern Art, (11 maja 2025 - 27 września 2025)

EK: Z tego co wiemy z biografii artystki, ona w pierwszej kolejności chciała być badaczką, chciała być naukowczynią. Ale ze względu na swoją płeć nie miała raczej na to szans. Kiedy próbowała swoich sił, żeby dostać się na studia przyrodnicze to podobno było tak, że komisja, widząc jej rysunki, zasugerowała jej, że ponieważ raczej jako kobieta ma małe szanse, żeby w ogóle podjąć takie studia przyrodnicze, to może jednak spróbuje swoich sił na akademii. I ona, można powiedzieć, że przypadkiem, zaczęła swoją karierę malarską.

To co jest najważniejsze, jeśli chodzi o biografię Hilmy, to oczywiście to, że już wiemy obecnie, że była to chronologicznie pierwsza artystka, w ogóle osoba artystyczna, która zajmowała się abstrakcją.

MK: Właśnie, bo zaczęłyśmy od rozmowy  o pejzażach, portretach. A te jej figuratywne prace są mniej znane teraz i nie mówi się o nich dużo. Mówi się właśnie o tym, że była pionierką abstrakcji, w ogóle modernizmu, przed Kandyskim na przykład. Tak jest teraz znana. A te jej początki, to jest malarstwo realistyczne!

EK: Tak, to wynikało z tego, że ona w pewnym sensie ukryła tę swoją twórczość. Dzięki temu, że teraz odkrywa się tą postać na nowo, coraz więcej już wiemy. Na początku zakładano, była taka powiedzmy anegdota, że ona po prostu wszystkie swoje wielkie dzieła, schowała i zapisała w testamencie bratu. Nie udostępniła ich nikomu, bo miała takie przekonanie, że nikt tych dzieł nie zrozumie. I dopiero po bodaj 40 latach od jej śmierci ten brat mógł w ogóle je udostępnić. Odkryto te prace po czasie i to było wielkie wydarzenie. Okazało się po notatkach, po datach tych dzieł, że jest to faktycznie pierwsza chronologicznie abstrakcja w historii sztuki.

Hilma af Klint, Grupa IX/UW, Nr 25, Gołąb, Nr 1, 1915 rok

EK: Z czego wynikało to niezrozumienie? Hilma af Klint, jak wiele kobiet wówczas i o tym też dopiero teraz powoli zaczyna się więcej mówić, była bardzo zaangażowana w metafizyczne kręgi, spirytualistyczne.

Wiemy o niej, że razem z innymi malarkami, artystkami poznanymi właśnie na akademii w Sztokholmie, założyła grupę „Pięciu”. Z jednej strony oczywiście zajmowała się tworzeniem, ale też takim tworzeniem automatycznym, choć nie w rozumieniu surrealistycznym.

One spotykały się na seansach, jedna działała jako medium, była w stanie podobno nawiązywać kontakty z zaświatami.

Podczas tych spotkań odkrywały zaświaty, chciały przełożyć na sztukę to co widziały. To co miały im nakazywać te duchy, z którymi nawiązywały kontakty, po prostu mówiły im jak malować.

EK: Dzisiaj najwięcej wiemy o Hilmie, natomiast te pozostałe malarki też w jakiś sposób były zaangażowane w ten proces. Hilma ponoć najbardziej chciała żeby to pokazać, żeby to faktycznie przełożyć na sztukę. Okazało się, że wielkie postaci związane z tym światem, na przykład Rudolf Steiner, nie do końca zgadzali się z tym co ona robi.

Więc można też powiedzieć, że u tych największych autorytetów nie znalazła zrozumienia. Prawdopodobnie już wtedy postanowiła tę sztukę ukryć, bo wiedziała, że nie ma dla niej miejsca. I ta wielka wystawa z Guggenheim w Nowym Jorku…

MK: Bardzo późno ta wystawa, 2018 rok?

EK: Trochę czasu trzeba było poświęcić na badania i na odkrycie, na skatalogowanie tej sztuki, odkopanie kim ta Hilma była.  Owszem, zostały po niej te, te dzieła bardziej figuratywne, tradycyjne. Nie była tak zupełnie nieznaną malarką, bo jednak jakąś tam karierę robiła, była w stanie się utrzymywać z tej sztuki. Oczywiście nie była to jakaś spektakularna kariera, jednak coś tam o niej było wiadomo.

Była głównie znana w kręgach szwedzkich i tak naprawdę to dzięki Moderna Museet i badaczkom, badaczom z tego sztokholmskiego muzeum, ruszyły te badania. Odkrycie nastąpiło w Szwecji, ale ta wielka moda na Hilmę pojawiła się w momencie, kiedy zorganizowano jej wystawę właśnie w Nowym Jorku. Więc nawet dzisiaj Szwecja jeśli chodzi o sztukę, wydaje się taką peryferią Europy i dopiero tak naprawdę uznanie na Zachodzie sprawiło, że Hilmę wszyscy nagle poznali. 

Obrazy Hilmy af Klint

EK: Nawiązywałam do tej wystawy w Guggenheim też dlatego, że Hilma miała bardzo rozbudowaną symbolikę w swojej twórczości. Nadawała szczególne znaczenie barwom i różnym kształtom. Interesowały ją też organiczne kształty, takie jak ślimak. Hilma zaprojektowała na  wystawę, którą marzyła, że będzie w stanie zorganizować za życia,  świątynię, która miała kształt takiego ślimaka. Więc to też dodało dodatkowego znaczenia w Guggenheim, bo ten budynek ma właśnie taką przestrzeń.

Jest to na pewno teraz postać znana. Ostatnio była wystawa w Londynie, która pokazywała paralele jej odkryć z odkryciami Mondriana. Oboje dochodzili od pejzaży, od figuratywnego malarstwa do abstrakcji. Natomiast wydaje mi się, że to poza tym, że to jest taka ciekawostka na razie, że mamy tę pierwszą abstrakcjonistkę, to jeszcze długa droga, żeby ona w kanonie historii sztuki faktycznie była wymieniana jako pierwsza. Myślę, że nadal, choć nie sprawdzałam tego, ale zakładam, bo wiem z  jaką wiedzą wychodzą studenci historii sztuki w tym momencie z polskich uczelni, raczej nie znajdziemy jej jeszcze w tych materiałach. To jest coś co po prostu trzeba zmienić.

MK: A co by się musiało stać, żebyśmy ją znaleźli tam?

EK: Myślę, że musiałyby wykładowczynie i wykładowcy chcieć wprowadzić ją do tego kanonu. Historia sztuki jest niestety bardzo konserwatywną dyscypliną. Do momentu, w którym nie zmieni się pokolenie historyków i historyczek sztuki, bądź ewentualnie wola takiego odświeżenia materiału przez obecnych profesorów i profesorki, to niewiele się zmieni. Tak naprawdę to od nich wychodzi.

Mamy oczywiście wspaniałych popularyzatorów, popularyzatorki sztuki, ale pamiętajmy, że ta dyscyplina wywodzi się z akademii, z uniwersytetu. Więc jeśli studenci i studentki nie usłyszą o kobietach, nie tylko o Hilmie (choć Hilma jest świetnym przykładem na to, że kobiety były pierwsze z różnymi eksperymentami. Widać to też u Katy Hessel) to sytuacja będzie taka sama. Po prostu trzeba to zmienić i mam nadzieję, że nowe pokolenie osób uczących, wykładających sztukę, będzie w stanie na przykład taką Hilmę af Klint uwzględnić.

 

Hilma af Klint, Autoportret

MK: A gdzie możemy zobaczyć jej prace teraz?

EK: Już teraz jest włączona w takie stałe ekspozycje muzeów w Nowym Jorku. Jej prace można oglądać w MoMA, ale też w Sztokholmie.

Całkiem niedawno byłam w Bazylei, jest tam teraz wystawa sztuki nordyckiej i co ciekawe, są na niej pokazane właśnie te wczesne prace Hilmy.

Więc dla kogoś, kto na przykład miał możliwość oglądania tych jej największych hitów, czyli na przykład 10 wielkich obrazów do świątyni, które były pokazywane chociażby w Londynie, to może pojechać teraz do Bazylei i zobaczyć kilka jej pejzaży.

Są zaskakujące, jak  już się zna Hilmę jako abstrakcjonistkę. Malarkę, która tworzyła obrazy o wielkich formatach, najczęściej malowane na papierze pakowym, bo do takich podłoży miała dostęp.

Svanen (Łabędź), nr 17, z grupy 9, serii SUW, październik 1914 – marzec 1915

MK: Ja jeszcze nie widziałam żadnego z tych obrazów na żywo, także mam nadzieję, że to jeszcze przede mną. A jakie były twoje wrażenia, jak pierwszy raz zobaczyłaś te abstrakcyjne obrazy?

EK: To oczywiście jest takie przeżycie, no myślę, że też nie bez powodu mistyczne. Jednak mając z tyłu głowy cały ten kontekst można założyć, że one miały służyć do jakiejś takiej kontemplacji. Cała symbolika Hilmy,  też służy do tego, żeby oddać pierwiastki duchowe.

Niezależnie czy my wierzymy i chcemy wierzyć w te jej kontakty z zaświatami, no to to jest na pewno malarstwo, które mocno działa. Działa kolorem, działa formą i też działa tym formatem. Jeśli się stoi w sali otoczoną, dziesięcioma wielkimi obrazami, które są bardzo intensywne w barwie, które mają działające na wyobraźnię formy to to jest niesamowite przeżycie.

 

EK: Ale z drugiej strony mnie na przykład na tej wystawie w Londynie dodatkowo zainteresowały jej szkicowniki, jej podejście do teoretyzacji tej sztuki.

To jest bardzo ciekawe, że ona wywodzi się ze skandynawskiej, szwedzkiej kultury Swedenborga, czyli takiego mistyka, który opisywał swoje spotkania z aniołami. Nie da się tego pominą. Wtedy w Europie, czy na świecie był ten teozoficzny nurt, do którego kobiety  wreszcie miały w miarę równy dostęp.  O tym się dopiero zaczyna teraz więcej mówić w historii sztuki, czy w popularyzacji historii sztuki, że „kapłankami” tego ruchu były głównie kobiety.

A z drugiej strony to jest mocno oparte na naukach przyrodniczych. Widząc szkicowniki, notesy czy listy Hilmy, można dojść do tego jej procesu i to jest chyba najbardziej fascynujące w tej artystce.

MK: Ja też zawsze bardzo lubię patrzeć na szkicowniki, bardzo mnie to fascynuje, jaka jest droga dojścia do tego obrazu, który możemy zobaczyć teraz na ścianie. Dużo wiemy już o Hilmie. Nawet jeżeli nasi słuchacze nie wiedzieli o niej, nie znali jej to jest na pewno jedna taka skandynawska artystka, którą znają. Znamy ją wszyscy, nawet jeżeli nie wiemy, że to jest malarka. Mam tutaj na myśli mamę Muminków, czyli Tove Jansson.

Tove Jansson

EK: Ja bardzo lubię przykład Tove Jansson, bo to jest taka postać, którą, tak jak powiedziałaś, wszyscy znamy, ale może niekoniecznie jako malarkę. A o Tove trzeba powiedzieć, że ona siebie samą faktycznie uznawała w pierwszej kolejności jako malarkę. To chociażby wiemy z takich bardzo przyziemnych dokumentów. Ona na przykład w zeznaniach podatkowych podpisywała się jako malarka. To nie była pisarka, to nie była ilustratorka, ale malarka. I znowu postać, która miała wykształcenie artystyczne. Ona co prawda…

MK: Ona też była z artystycznej rodziny?

EK: No właśnie, ojciec rzeźbiarz, matka ilustratorka, rysowniczka. To jest osoba, która być może dzięki temu artystycznemu zajęciu jej rodziców w sposób naturalny poszła na studia artystyczne. Tylko, że w odróżnieniu od Hilmy… Trzeba dodać, że Hilma była troszeczkę wcześniejszą postacią, troszkę starszą. Tove studiowała najpierw w tak zwanej Szkole Rysunkowej w Helsinkach. To była, co ciekawe, w ogóle pierwsza instytucja w Skandynawii, która była otwarta dla kobiet, bo już w 1848 roku. Tylko, że ona nie miała jeszcze rangi akademii. Ze względu na to, że to była szkoła rysunkowa, między innymi nie było chociażby takich klasycznych zajęć z żywym, nagim modelem.

Tove Jansson, źródło: tovejansson.com (PressKit)

MK: Znowu ten sam problem.

EK: Tak, ale właśnie dzięki temu kobiety miały takie samo wejście na tą uczelnię. Tam też były klasy łączone, to jest bardzo ciekawe w tym kontekście skandynawskim.

MK: A już w ogóle porównując z Polską, to jesteśmy bardzo daleko.

EK: Tove tam zaczęła, ale potem kontynuowała na akademickim poziomie swoje studia w Sztokholmie. Kolejna ważna rzecz,  Tove wywodziła się ze szwedzko-fińskiej rodziny. Więc było jej trochę łatwiej wejść w ten świat, językowo, jej pierwszym językiem był szwedzki, a do tego miała te konotacje rodzinne. Miała na przykład rodzinę w Sztokholmie, więc mogła tam po prostu pojechać na studia, mimo że nie pochodziła z bogatej rodziny – rodziny artystycznej.

To ojciec głównie utrzymywał rodzinę, a przynajmniej tak się zakładało, bo był rzeźbiarzem. Tove jako nastolatka, już mając doświadczenie z pracą jako rysowniczka, pomagała utrzymywać rodzinę, biorąc zlecenia, czy dzieląc się z mamą zleceniami. Jeżeli mama miała za dużo pracy, to Tove jej po prostu pomagała.

EK: Więc studia były tylko dopełnieniem. Tove przede wszystkim malowała. Jest wiele wspaniałych przykładów jej autoportretów, czy martwych natur.

MK: Kojarzę taki autoportret z papierosem.

EK: Tak. To też jest ważne, w przypadku Tove, musimy pamiętać o ogromnej autokreacji. Ona po pierwsze miała odwagę, żeby się kreować na artystkę. Mając to wsparcie rodziców, a nie walcząc na przykład z ich jakimiś oczekiwaniami co do niej, miała inne podejście,

Miała też inne podejście do tego co to znaczy być artystką, co wolno kobiecie. Po prostu miała taki charakter. Właściwie od najmłodszych lat była bardzo wyrazista, miała bardzo konkretny styl, ubierała się nietypowo. I to, że się pokazywała z papierosem, to jedno, ale to, że się właśnie portretowała z papierosem, to też był bardzo ważny element jej autokreacji.

Jest taki drugi autoportret z lisim boa, gdzie jednocześnie kreuje się na taką panią z dobrego domu, z wyższych sfer – damę, a z drugiej strony  nawiązuje do tej tradycji portretów, czy to Rembrandta, czy Dürera. Ja, artystka. Właśnie w tym autoportrecie kreująca się na tego mistrza, na mistrzynię. To pokazuje, że ona zdecydowanie utożsamiała z tą swoją twórczością malarską przede wszystkim.

Tove Jansson, "Paląca kobieta" (autoportret), 1940 r., "Lynxboa", 1942 r., źródło: tovejansson.com (PressKit), autoportrety Dürera i Rembrandta

EK: Potem oczywiście przyszły Muminki. I z Muminkami też jest problem. Oczywiście wiadomo, że my dzięki Muminkom kojarzymy Tove, kojarzymy ją z tą jej twórczością pisarską. Warto powiedzieć, że sam Muminek, pomysł na Muminka, wziął się mimo wszystko z tych artystycznych, graficznych działań Tove.

Po raz pierwszy pojawił się na okładce czasopisma, z którym Tove współpracowała. Ona w ramach swojej pracy zarobkowej, bo z tym malarstwem bywało różnie, brała tak jak mama wiele zleceń  na ilustracje w różnego rodzaju prasie. I to był pierwotnie taki karykaturalny obrazek, nawiązujący do II wojny światowej.

Tove Jansson, Autoportret z Muminkami, źródło: tovejansson.com (PressKit)

EK: Jest wielu wspaniałych badaczy i badaczek Muminków, w Polsce również. Jest dziedzina nauki zajmująca się Muminkami – muminkologia. Muminki wzięły się z takiej potrzeby na stworzenie jakiegoś takiego nowego porządku. Więc kiedy czytamy Muminki, to my widzimy tam jasno, że ta rodzina jest takim schronieniem przed tym złem, które, które się pojawia na świecie.

Dla Tove to też był taki rodzaj odskoczni od tych wszystkich okropnych wiadomości. Wiemy, że Tove bardzo się przejmowała sprawą polską, wysyłała wręcz paczki do Polaków i Polek. Natomiast, no właśnie, wszystko zaczęło od obrazu i dopiero potem pojawiła się historia.

Poza tym, że sukces nastąpił jednak dzięki książkom, to najpierw były komiksy i opowieści graficzne, a dopiero potem książki, które oczywiście zrobiły furorę na całym świecie. Potem to już z tego się zrobił wielki biznes. Tove miała świadomość tego, że to jest ogromny potencjał i miała dosyć zmysł, można powiedzieć, przedsiębiorczy: jak sprzedawać prawa, gdzie najlepiej wysyłać te Muminki. Było mnóstwo różnych projektów wokół tego, między innymi wystawiono sztukę teatralną opartą na Muminkach.

Tove Jansson w swoim studio w Helsinkach około 1948 roku, źródło: tovejansson.com (PressKit)

MK: A gdzie jest czas w tym wszystkim na malowanie? Bo teraz tak: trzeba napisać tę książkę, trzeba ją zilustrować, trzeba ogarnąć biznes, a gdzie malowanie?

EK: Z biografii Tove, z jej zapisków, wynika jasno, że ona  miała taki moment, w tym największym szale na Muminki, zaczęła tęsknić za malarstwem. Nie miała na to czasu, więc po tym pierwszym wielkim sukcesie, wracała do malarstwa jako takiej odskoczni. A jednocześnie czuła, że nawet jeśli odniosła sukces jako pisarka, no to wciąż brakowało jej tego uznania jako malarki.

Jeszcze właściwie jako już starsza artystka, cały czas wystawiała czy to właśnie w Helsinkach, czy w ogóle na takich wystawach skandynawskich i cały czas szukała tego swojego języka malarskiego. Oczywiście można uznać, że jako malarka nie była odkrywcza, jej twórczość nie jest bardzo wyjątkowa i z tego bierze się to, że głównie pamiętamy ją jako pisarkę.

MK: Miałyśmy Szwedkę, miałyśmy Finkę, ale mieszaną ze Szwecją…

EK: To fińska artystka! Jednak urodzona w Finlandii, tworząca w Finlandii i Muminki oraz inną jej twórczość, też można oglądać, właśnie w Helsinkach.

Jest taka galeria HAM, ona chyba w ogóle przepisała część swojej twórczości właśnie dla tej instytucji, więc tam możemy oglądać jej dzieła. I jeszcze temat jej murali! Tove potem też na fali tego, że Muminki były znane i przede wszystkim tego, że kojarzyły się z dziecięcą publicznością, to przyjmowała zlecenia na takie różne malowidła na ścianach, na przykład do przedszkoli. Jeżeli ktoś chce zwiedzać Helsinki, czy w ogóle Finlandię śladem Tove, no to można szukać takich miejsc, gdzie na przykład na klatce schodowej jest piękna kompozycja Tove ze wszystkimi postaciami z Muminków.

MK: Czyli miałyśmy Szwedkę, miałyśmy Finkę, poproszę o Dunkę teraz.

EK: No tak, jeśli chodzi o Dunkę, to chyba łatwy wybór. Ponieważ jest jedna malarka, która mam nadzieję, wreszcie już bez wątpienia staje się najważniejszą przedstawicielką duńskiego malarstwa, przynajmniej przełomu wieków, czyli Anna Ancher.

Anna Ancher

Anna Ancher

EK: To była jeszcze do niedawna taka postać pozostająca w cieniu swojego męża, ale jeszcze za życia odnosząca ogromne sukcesy. Był taki moment, że pomimo, że Michael Ancher był tym starszym, tradycyjnie predysponowanym do tego, żeby utrzymywać rodzinę i odnosić sukcesy, to jednak już wtedy Anna mogła też się rozwijać.

To jest fascynująca historia i fascynujący przykład. Może to jest związane ze skandynawską równością płci, chociaż też, no nie oszukujmy się, to jest dosyć nowe, że to partnerstwo gdzieś tam w Skandynawii jest takie oczywiste. Ale już na przykładzie tej pary można zobaczyć, że da się wiązać i obowiązki rodzinne z karierą malarską. Oni poznali się w latach 70. XIX wieku, a ślub wzięli już w latach 80.

EK: To jest malarka pochodząca z miejscowości Skagen na północy Danii. Skagen było już w połowie XIX wieku taką miejscowością, do której przyjeżdżali artyści, pisarze, na przykład Andersen. To była osada rybacka, ale jednocześnie miała pewien taki koloryt, właśnie idealne miejsce do kolonii artystycznej.

 

Holger Drachmann, Skagenhuse, 1882 rok

EK: I faktycznie ta kolonia artystyczna się tam zawiązała, ale dopiero w latach 70., kiedy przyjechał do Skagen Michael Ancher. To był malarz z Kopenhagi, który nie skończył co prawda studiów na akademii, ale zaczynał wielką karierę na salonach, na przykład wystawiał swoje obrazy na Salonie Paryskim. Sceny rodzajowe przedstawiające rybaków przy pracy przysporzyły mu sukces międzynarodowy.

MK: Jeśli ktoś był na wystawie „Przesilenie” w Muzeum Narodowym w Warszawie, to widział te sceny.

Emiliana Konopka podczas oprowadzania po wystawie "Przesilenie" w Muzeum Narodowym w Warszawie, fot. Paweł Masłowski

EK: Malarze ze Skagen ogólnie, to jest jedno z takich najbardziej znanych międzynarodowo zjawisk artystycznych. To też nie była kolonia wyłącznie duńskich artystów, bo tam też przyjeżdżali też np. Norwegowie.

To bardzo ciekawy przykład malarstwa skandynawskiego w pigułce i tej współpracy międzynarodowej. A także zainteresowania światłem, naturą, życiem tych rybaków – tej lokalnej ludności. To są piękne prace i właśnie można powiedzieć, że z jednej strony Skagen kojarzy nam się z rybakami, a z drugiej strony właśnie ze światłem. Anna raczej reprezentuje tę drugą grupę.

 

Michael Ancher, Redningsbåden køres gennem klitterne (fragment), 1883 rok

EK: Anna była jedyną członkinią tej kolonii, która pochodziła ze Skagen, urodziła się w Skagen. Poznali się z Michaelem w ten sposób, że rodzinna Anny Brøndum miała hotel. To była właściwie jedyna opcja zakwaterowania dla gości z Kopenhagi. Takie proste! Mieli sporą różnicę wieku, bo kilkanaście lat. W pewnym momencie Michael stał się stałym bywalcem.

Ojciec Anny widział, że córka przejawia zainteresowanie sztuką i wypychał ją w tym kierunku. Ona była młodą dziewczyną, nieśmiało wchodziła w to artystyczne towarzystwo. Michael wziął ją pod swoje skrzydła, trochę nią pokierował. W końcu pojechała również na studia, m.in. do Paryża. Miała więc wykształcenie artystyczne.

 

Michael Ancher, "Autoportret" i "Portret mojej żony malarki Anny Ancher"

EK: Jak wróciła wzięła ślub z Michaelem i właśnie to jest ten moment, kiedy oni osiedlają się na stałe w Skagen. Ta kolonia zaczyna faktycznie funkcjonować przez cały rok, nie tylko latem. Wielu innych artystów postanawia przeprowadzić się tam, mieć swoje własne domy i własne rodziny.

 

Peder Severin Krøyer, "Letni wieczór na plaży Skagen – Artysta i jego żona", 1899 rok

EK: Inną parą ze Skagen byli Krøyerowie, czyli Peder Severin Krøyer, taka druga gwiazda z Skagen i jego żona Maria Krøyer, która też była artystką i też studiowała w Paryżu i przyjaźniła się z Anną.

To była taka para, która postępowała raczej w sposób tradycyjny, to mąż miał odnosić sukcesy, żona tylko zajmować się domem i i dziećmi. W przeciwieństwie do nich Ancherowie byli taką power couple, razem tworzyli.

Są dowody na to, że pokazywali sobie wzajemnie swoje obrazy i wymienili się sugestiami, komentarzami na takim partnerskim poziomie. Rozmawiali co poprawić, co ulepszyć.

EK: Jeśli chodzi o wychowywanie dziecka to pomagała rodzina Anny.

Ona miała ten luksus, że miała na miejscu i matkę i siostrę, więc one jej pomagały. Też kiedy już podróżowała po Europie, wyjeżdżała na przykład na plenery, robisz wielkie oczy, ale tak…

MK: Robię wielkie oczy, bo to jest bardzo nowoczesne, a mówimy o  XIX wieku. Nie wiem, która kobieta miała tak dobrze.

Wiele kobiet musiało rezygnować z rodziny, żeby realizować się jako malarki, albo porzucać malarstwo, żeby realizować się jako matki albo żony.

EK: Dlatego ja to tak podkreślam tutaj. Ale oczywiście to było kuriozum. Anna miała ten luksus, że z jednej strony wspierała ją rodzina, z drugiej strony mąż, to było bardzo ważne.

Mieli co prawda tylko jedną córkę, która też potem została malarką, ale to nie zmieniało faktu, że Michael  nie oczekiwał od Anny, żeby się całkowicie poddała w sztuce.

Maria Krøyer i Peder Sverin Krøyer, Portret podwójny, 1890 r.

Na przykład Krøyer był zazdrosny. To był taki w ogóle maniakalny typ, który miał jakiś problem z tym, że jego żona chciała tworzyć.

Oni się zresztą potem rozstali.

Natomiast Ancherowie byli taką, na pewno też nie idealną parą, ale mocno się wspierającą.

Michael raczej pozostał przy swoich scenach rodzajowych z rybakami. Choć potem trochę pod wpływem Krøyera też zaczął malować takie sceny bardziej przy zachodzie słońca, takie bardziej nastrojowe pejzaże.

A Anna w ogóle miała swoją drogę.

EK: Może dlatego, że była kobietą i ta jej droga, edukacja artystyczna była mniej tradycyjna. To też wpływało na to, że miała więcej jakieś takiej przestrzeni do eksperymentów.

Też to, że była częścią tej kolonii, a kolonie artystyczne z zasady były bardziej liberalne, dla kobiet i dla eksperymentów.  Stworzyła więc właściwie taki swój styl. On był mocno inspirowany impresjonizmem i miał też taki silny luminizm w sobie, ale jednak te prace są naprawdę wyjątkowe i o wiele bardziej nowoczesne, jak się je porówna z pozostałymi artystami ze Skagen.

Anna Ancher, Wnętrze

EK: Ancher malowała głównie obrazy we wnętrzach. Oczywiście często mówi się, że są to takie typowo kobiece motywy, ale nie! My wiemy, że Anna malowała również pejzaże, podejmowała różne gatunki malarstwa.

Jest taka teoria badaczy duńskich, że ona po prostu w tych wnętrzach najczęściej widziała pretekst do różnych świetlnych eksperymentów. Te jej najbardziej znane obrazy pokazują najczęściej jak światło przebija się przez okno i tańczy na na ścianie pokoju, więc tutaj zdecydowanie to mogło wpłynąć na wybór.

Najczęściej portretowała bliskie jej kobiety, córkę, matkę, siostrę, portretowała też męża.

Najbardziej skupiała się na świetle. Pod koniec jej twórczość miała też takie trochę echa abstrakcyjne wręcz, bo ona już coraz bardziej skupiała się na świetle, trochę jak Gierymski. Jakby już nieważne było to co maluje, tylko właśnie to światło.

Anna Ancher, Matka artystki Ane Hedvig Brøndum w niebieskim pokoju, 1909 rok

EK: Już wtedy ją doceniano. Otrzymywała nagrody, medale i to akurat nie była rzadkość. Wiele skandynawskich malarek dostawało wyróżnienia, nagrody, chociażby na Salonie Paryskim, ich prace były wystawiane na wystawach światowych. To nie jest ten przypadek, gdzie dopiero po latach odkrywa się nieznaną malarkę, która była żoną malarza. Nie, ona już wtedy faktycznie była znana. Te pierwsze większe monografie po jej śmierci już ją kreowały jako tą wielką malarkę ze Skagen. Teraz oczywiście też jest to bardzo ważna postać. Jej prace można oglądać m.in. w Muzeum sztuki w Skagen (Skagens Museum) Dzisiaj jej prace są cenniejsze, jeśli chodzi o wartość dzieł, niż prace jej męża.

MK:  To jest piękna biografia z takim sukcesem, bardzo nowoczesna biografia tak naprawdę. Ale mamy też inną nowoczesną kobietę, bo będziemy rozmawiać teraz o Norweżce, która w XIX wieku, albo nawet wcześniej…

EK: W pierwszej połowie XIX wieku!

MK: Podróżowała! Kobiety i samotne podróże. Czytałam taką książkę „Kobiety, o których myślę nocą” (autorka: Mia Kankimäki, Wydawnictwo Poznańskie) i tam jest bardzo duża część poświęcona podróżniczkom, temu jak wyglądały podróże kobiet w XIX wieku. To jest jakiś kosmos. Jak było niebezpiecznie, jakie one były odważne. I tak sobie właśnie wyobrażam tę naszą artystkę, o której będziemy rozmawiać. Emiliana, powiedz, jak ona się nazywa?

Cathrine Hermine Kølle

EK: To jest Norweżka, nawet trudno powiedzieć czy tylko i wyłącznie malarka, czy też po prostu podróżniczka. Tak fajnie nam się ułożyło, że cofamy się w czasie. Zaczęłyśmy od późniejszych artystek, już XX- wiecznych przez Annę z końcówki XIX wieku do Cathrine, która która działała w pierwszej połowie XIX wieku. Więc musimy teraz te wszystkie informacje o akademiach, o możliwościach podróży „wymazać” i  wrócić do momentu, kiedy to w ogóle praktycznie było niemożliwe.

Cathrine Hermine Kølle, Holmen i Ulvikpollen, I poł XIX wieku

EK: A jednak Cathrine podróżowała! Właściwie trudno powiedzieć skąd jej się to wzięło, bo my niewiele o niej wiemy niestety.

Zachowało się bardzo dużo jej prac, głównie szkiców z podróży. To jest ponad 200 rysunków, prac w technice akwareli, robionych gwaszem czy nawet samym ołówkiem.

To są jej rysunki z podróży.

W XIX wieku popularne były te wielkie podróże „młodzieńców z dobrych domów„, arystokratów, którzy w ramach Grand Tour jeździli po Europie, przede wszystkim do Włoch oczywiście. Jedną z wielu umiejętności, które mieli nabyć podczas podróży było szkicowanie czy rysowanie. Każdy z tych młodzieńców powinien był stworzyć jakiś taki widoczek, najlepiej włoski. Jako pamiątkę z podróży. To był po prostu element wykształcenia dobrze urodzonych mężczyzn.

EK: Natomiast Kølle była kobietą, więc to już jest samo w sobie bardzo ciekawe. Samotnie podróżowała po Europie, ale głównie po Norwegii.

Norwegia w tym czasie jeszcze nie jest niezależnym krajem. Do 1814 roku była częścią monarchii duńskiej, potem weszła w unię personalną ze Szwecją, więc jakby trudno trochę mówić o Norwegii jako o oddzielnym państwie z oddzielnymi zasadami. Ale tutaj ogólnie w Skandynawii te tradycje były podobne.

To, że mamy artystkę, która sama podróżuje, to jest jedno. Samotne podróże po Europie dla kobiet ze względów obyczajowych były surowo zakazane. Wyobrażano sobie, że może przydarzyć się im najgorsze  – dowiedzą się czegoś o sobie albo świecie.

Ale tu jeszcze dochodzi dodatkowy element, bo ona ona wędrowała po górach. To było niebezpieczne, logistycznie trudne. Ona musiała nie tylko cechować się odwagą, ale też po prostu umiejętnościami nawigacyjnymi, żeby się w tych górach nie zgubić, żeby nic jej się nie stało. Musiała też sama nosić ze sobą sprzęt, przybory malarskie.

Cathrine Hermine Kølle, Sylt i Tresfjorden Romsdalen, ok. 1850 roku

EK: To jest naprawdę bardzo ciekawa postać, tylko niestety niewiele o niej wiemy. Znamy trochę jej zapisków, znamy przede wszystkim te dzieła, wiemy gdzie mniej więcej była.

Ale już samo to, że ta postać nie zaginęła w czeluściach historii, pokazuje ją jako ważną artystkę. Dodatkowo choć ta twórczość jest mało opracowana, mało znana, to poza tymi szkicami znamy też obrazy tworzone na podstawie szkiców zimą.

Ona podróżowała latem, bo to jest jedyny moment, kiedy można z wyprawy po górach norweskich wrócić szczęśliwie. A po powrocie z tych wypraw zimą często przerabiała te szkice na gotowe dzieła, chociaż też najczęściej w technice akwareli.

Ale wiemy też, że podróżowała po Europie. Na przykład wiemy, że była we Florencji. I właśnie z tej Florencji zachował się taki pejzaż, na którym przedstawiła samą siebie. I jest to też prawdopodobnie jeden z najwcześniejszych autoportretów kobiet w pejzażu, na pewno w Skandynawii. Możliwe, że jest to jeden z pierwszych ważnych obrazów, gdzie mamy malarkę, która nie tylko przedstawia siebie, ale siebie właśnie w charakterze podróżniczki. Czyli ja tu byłam, ja to zobaczyłam, ku pamięci przedstawię siebie.

Cathrine Hermine Kølle, Florenz

MK: Bardzo się cieszę, że ją wybrałaś. Nie słyszałam o niej wcześniej!

EK:  Jej prace można oglądać, co ciekawe, w Muzeum Historycznym w Bergen i one są prezentowane na wystawie stałej właśnie w formie tych szkicowników i akwareli. Jeszcze długa droga, żeby więcej można było się o niej dowiedzieć. Ja mam nadzieję, że ta postać będzie jeszcze tematem badań. Może może okaże się, że jest więcej jej prac, może będzie jakaś większa wystawa na jej temat. Dla mnie to też była ogromna ciekawostka.

MK: A ty jak na nią wpadłaś?

EK: Właśnie, szczerze mówiąc już nie pamiętam. Wydaje mi się, że kiedyś po prostu szukałam na potrzebę jakiegoś wykładu wcześniejszych artystek. Głównie zajmuję się jednak sztuką nordycką przełomu wieku, na ten temat naprawdę dużo zostało napisane i tych artystek samych w sobie jest bardzo dużo odkrytych, opracowanych. A ja szukałam kogoś z każdego kraju nordyckiego, jakiejś pierwszej artystki, czy przynajmniej najwcześniejszej i pojawiła się Kølle. Ta historia mnie po prostu urzekła.

MK: Jak możemy poznać lepiej te wszystkie kobiety? Jak możemy się do nich zbliżyć? Bo w Polsce, już zresztą kiedyś o tym rozmawiałyśmy, że jest bardzo mało do zobaczenia. W polskich muzeach jest mało sztuki skandynawskiej i nordyckiej… Używam wymiennie tych słów! Czy to dobrze?

EK: W dużym skrócie Skandynawia to jest Dania, Szwecja i Norwegia ze względów geograficznych. Ale ze względów historyczno-kulturowych do tego obszaru zalicza się też Islandię i Finlandię. Więc wtedy nie powinno się zgodnie z prawdą geograficzną chociażby używać wtedy pojęcia Skandynawia, no bo Finlandia, Islandia to już wtedy byłby obszar nordycki ogólnie.

 

Często używam zamiennie tych określeń "skandynawski", "nordycki", ponieważ prawda jest taka, że ze względu na różne związki historyczne, kulturowe, językowe, to w pewnym sensie jest to jeden spójny obszar. (...) Teraz może raczej chętniej używa się określenia nordycki.
Emiliana Konopka

EK: Czy my go nazwiemy skandynawskim czy nordyckim…. tak naprawdę sami mieszkańcy tego obszaru,  już w XIX wieku też używali tych pojęć wymiennie. Teraz może raczej chętniej używa się określenia nordycki, ale wiem, że czasem jeszcze w Polsce to pojęcie się źle kojarzy, więc stąd może łatwiej mi mówić skandynawski i Skandynawia, chociaż oczywiście nordycki byłoby najlepiej.

Dzisiaj właściwie było o skandynawskich malarkach, bo miałyśmy bohaterki głównie ze Szwecji, Norwegii, Danii, no Tove… To ta Finlandia chyba najbardziej może obraziłaby się na określenie skandynawskiego kraju, ale to już nowocześnie.

Więc gdzie oglądać prace tych artystek? Jak poznać je lepiej?

W Polsce niestety mamy bardzo mało sztuki nordyckiej, jest to głównie reprezentacja męska. A jeśli chodzi o artystki, to głównie w Skandynawii. W tych najważniejszych muzeach w stolicach, ale w ogóle w większych miastach nordyckich.

Poza tym, że zawsze zachęcam, żeby jechać na Północ i zwiedzać muzea Północy, to trzeba śledzić co dzieje się w dużych europejskich miastach.  Jest próba odczarowania tej Skandynawii jako prowincji i włączenie jej do tego głównego nurtu, więc sztuka Północy pojawia się czy to w Paryżu, czy w Londynie.

Coraz więcej organizuje się wystaw i nawet jeśli nie są to wystawy monograficzne, tylko takie ogólne, tak jak ta w Bazylei, poświęcona Północy, to włącza się w nie kobiety. W Skandynawii to standard, że jak organizuje się większe, przeglądowe pokazy sztuki skandynawskiej to raczej tam zawsze będą jakieś kobiece nazwiska. Ja zawsze polecam też różnego rodzaju publikacje popularnonaukowe, w języku angielskim sporo tego jest.

MK: A mamy coś po polsku?

EK: Po polsku na razie nie. Ja oczywiście zachęcam, żeby odwiedzić Utulę Thulę i moje artykuły, choćby na Niezłej Sztuce, bo akurat o artystkach nordyckich zdarzyło mi się chyba pisać dotąd najczęściej, jeśli chodzi o ten portal.

Ale wydaje mi się, że takim pierwszym spotkaniem ze Skandynawią, a szczególnie z kobietami, artystkami nordyckimi mogłyby być pewnie filmy.

To jest coś co co można znaleźć w Polsce na platformach streamingowych. Możemy oglądać kilka takich filmów – beletryzowanych biografii. I z takich najnowszych mogę polecić film poświęcony Hillmie, on się po prostu nazywa „Hillma” (reż. Lasse Hallström, 2022)

Jest film o Tove Jansson – „Tove” (reż. Zaida Bergroth, 2020). Jest też film biograficzny poświęcony Annie Ancher  „Anna Ancher – Kunsten at fange en solstråle” (reż. Thomas Roger Henrichsen, 2019) chociaż on ma taki taki trochę charakter dokumentu, ale też sporo o jej życiu możemy się z niego dowiedzieć.

 

Helene Schjerfbeck, Autoportret

Powstał też film o Helene SchjerfbeckHelene (reż. Antti Jokinen, 2020), o której nie powiedziałyśmy, a o której jest mowa w książce Katy Hessel „Historia sztuki bez mężczyzn”.

Film pokazuje jak ona wybiera sztukę, a nie życie towarzyskie, czyli mamy tu ten dylemat, o którym rozmawiałyśmy.

I cóż, dużo jest takich filmów. Staram się na bieżąco informować, jeżeli coś się pojawia, szczególnie po polsku. To po prostu dobra okazja, żeby poznać te artystki i artystów.

Czasem też mówię, jeśli coś jest za bardzo przekrzywione w jedną stronę, ale wydaje mi się, że to jest dobry początek.

MK: Tym bardziej, że usłyszeliśmy dzisiaj, że to są bardzo ciekawe biografie. Warto je poznać. Dziękuję za rozmowę!

EK: Dziękuję bardzo za zaproszenie!