24 lipca 2020

Ani słowa o malarstwie – mazowieckie, świętokrzyskie, łódzkie

W tym odcinku między gablotkami oprowadzą nas Hetman Kolekcjonerów Polskich Jerzy Dunin-Borkowski i Noblista - Henryk Sienkiewicz. Przejdziemy obok rozgrzanych do 1450 °C pieców porcelanowych w Ćmielowie, odwiedzimy ulubione miejsce Józefa Brandta – park w Orońsku, który zaskakuje spacerowiczów jak żaden inny. Zajrzymy też do jedynego w Polsce Muzeum Małego Miasta.

Muzea z odcinka:

  1. Muzeum im. Jerzego Dunin-Borkowskiego w Krośniewicach
  2. Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku
  3. Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie
  4. Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku (Oddział Muzeum Narodowego w Kielcach)
  5. Muzeum Małego Miasta w Bieżuniu (Oddział Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu)

Muzeum w Krośniewicach

Mniej więcej rok temu, przy okazji pomocy przy organizacji wystawy dotyczącej kolekcjonowania, zastanawiałam się czym jest kolekcjonowanie i teraz przy okazji pracy nad Gablotkami to pytanie do mnie wraca. Czy kolekcjonowanie i zbieranie to to samo?

Człowiek zbiera od wieków, to znana od dawna forma aktywności kulturalnej. W kolekcjonowaniu jest coś niebezpiecznie wciągającego i bardzo satysfakcjonującego równocześnie. Może dlatego człowiek od wieków zbiera. Pasjonujący jest z pewnością sam proces, zdobywanie, negocjowanie, wymienianie, kupowanie, sprzedawanie,  ale równie pociągające może być posiadanie, systematyzowanie, porządkowanie, uzupełnianie, poczucie panowania na tym zbiorem.

I może właśnie to różni zbieranie i kolekcjonowanie – w zbieraniu chodzi o proces, a w kolekcjonowaniu o zbiór. Te pytania pozostaną otwarte, choć może troszkę do odpowiedzi przybliży nas historia chłopca z niewielkiej miejscowości położonej między Łodzią a Warszawą, który stał się Hetmanem Polskich Kolekcjonerów.

Jerzy Dunin-Borkowski, źródło: Wikipedia

Jerzy Dunin-Borkowski

Jest rok 1919, lato, 11-letni Jurek wraca do domu. Właśnie skończył się rok szkolny, Jurek uczy się dobrze, bardzo to lubi, szczególnie historię. Nie może się już doczekać kiedy pokaże rodzicom świadectwo. Wchodzi do domu, radośnie biegnie do ojca, wręcza mu świadectwo. Władysław i Zdzisława Dunin-Borkowscy z uwagą oglądają świadectwo syna. Jurek przestępuje niecierpliwie z nogi na nogę czeka na reakcję, ojciec marszczy czoło i powoli sięga po szary papier leżący na stole, wręcza go Jurkowi. Chłopiec drżącymi rękami rozpakowuje prezent…to pergamin z rozdziałem dzierżaw dokonanym przez arcybiskupa Jana Tarnowskiego.

Jurek nie może w to uwierzyć. Patrzy na matkę, na ojca. To niemożliwe! Jurek jest przeszczęśliwy! I to może się wydawać naprawdę niemożliwe –  11-letni chłopiec cieszy się z dokumentu z rozdziałem dzierżaw, ale to nie jest zwykły chłopiec, to Jerzy Dunin-Borkowski, przyszły Hetman Kolekcjonerów Polskich.

Życiorysem Jerzego Dunin-Borkowskiego można by obdzielić kilka osób i wciąż byłyby to bardzo ciekawe historie. Był absolwentem warszawskiej SGH, był żołnierzem AK, farmaceutą i właścicielem dobrze prosperującej apteki, ale przede wszystkim był kolekcjonerem.

„Z pasją zbieracza już się chyba urodziłem (…), tak jak inni rodzą się z talentem do muzyki, czy malarstwa.”
Jerzy Dunin-Borkowski

To bardzo możliwe, bo zainteresowanie zbieraniem mały Jurek wykazywał od najmłodszych lat. Początkowo były to monety, których w wieku lat 10 miał już ponad 1000, potem przyszedł czas na dokumenty. Ta kolekcja zaczęła się od pergaminu z rozdziałem dzierżaw, o którym już była mowa.

Prawdziwe kolekcjonowanie zaczęło się kiedy Jerzy pojechał do Warszawy. Był stałym bywalcem antykwariatów, nawiązał liczne kontakty. Bo o to chodzi w rynku sztuki, najważniejsze są kontakty i doświadczenie – żeby się znać trzeba jak najwięcej oglądać. Jego zbiory wzbogaciły się o obrazy Podkowińskiego, Kossaka, podobno również Caravaggia i Bacciarellego, który był dla niego szczególnie ważny ze względu na sentyment i powiązania rodzinne. Jego matka była spokrewniona z Marcello Baciarellim.

Niestety przyszedł rok 1944, tragiczny dla Warszawy i jego mieszkańców. Jerzy walczył w oddziałach Armii Krajowej. Podczas bombardowań Starego Miasta stracił dużą część swojej kolekcji. Te tragiczne wydarzenia sprawiły, że na jakiś czas porzucił myśl o dalszym gromadzeniu zbiorów.

W 1947 r.  na stałe wrócił do rodzinnych Krośniewic. Wkrótce potem Jerzy podjął studia na Wydziale Farmacji Akademii Medycznej w Łodzi, aby móc przejąć po zmarłym ojcu „Aptekę pod Łabędziem”. Następnie, wspólnie z żoną Jadwigą, prowadzi ją nieprzerwanie przez długie lata.

Podczas jednego z wyjazdów do Łodzi, zajrzał do jednego z antykwariatów. Pośród  różnych grafik, dokumentów, książek zauważył szkic M. Bacciarellego do „Bitwy pod Wiedniem”. Może to znak? Znów zaczął odwiedzać antykwariaty, nawiązał nowe znajomości z takimi jak on pasjonatami, powiększał systematycznie swoje zbiory.

Był kolekcjonerem nietypowym, bo właściwie interesowało go wszystko, co miało związek z kulturą i historią. Jak wspominają niektórzy, nic nie wyrzucał na śmietnik, wszystko miało dla niego wielką wartość. Jako aptekarz zbierał też pamiątki dotyczące tego zawodu. Zgromadził około piętnaście tysięcy dzieł sztuki, numizmatów, archiwaliów, wyrobów rzemiosła i pamiątek związanych z wielkimi rodakami (np. Mickiewiczem, Kościuszką, Hallerem czy Sikorskim), posiadał też wielotysięczny cenny księgozbiór, w tym kilka inkunabułów.

„Za wszystkim co mnie otacza, kryje się życie i ludzie, którzy je tworzyli, kryje się nasza historia, nasza przeszłość. To wszystko za wszelką cenę musimy chronić”.
Jerzy Dunin-Borkowski

Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku prezentował najcenniejsze eksponaty w prywatnym „Muzeum nad Apteką”, znajdującym się w klasycystycznym zajeździe, w samym sercu miasta. 25 kwietnia 1965 r. Klub Miłośników Książki w Łodzi uhonorował go buławą  i tytułem Hetmana Kolekcjonerów Polskich.

W latach 60. on sam ustanowił prywatną honorową nagrodę – pierścień „Digno amicitiae” (Godny Przyjaźni), która trafia do wybitnych kolekcjonerów i przyjaciół jego domu. Jej kontynuację stanowi  (od 2002 r.) Honorowa Nagroda Hetmana Kolekcjonerów Polskich Jerzego Dunin-Borkowskiego, przyznawana co roku najwybitniejszym pasjonatom naszych pamiątek.

W październiku 1978 r. cały swój kolekcjonerski zbiór przekazał państwu polskiemu i został dożywotnim kuratorem powstałego w ten sposób Muzeum im. Jerzego Dunin-Borkowskiego w Krośniewicach, będącego Oddziałem Muzeum Narodowego.

Muzeum im. Jerzego Dunin-Borkowskiego w Krośniewicach jest wyjątkowym miejscem przede wszystkim ze względu na ten autotematyzm – kolekcja opowiada o kolekcjonowaniu i kolekcjonerze. Opowiada historię kogoś kto przez wiele lat, był niekwestionowanym autorytetem dla całego polskiego środowiska kolekcjonerskiego.

Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku (Pałac Józefa Brandta)

Nie wiem jak wy, ale  ja mam takie wrażenie, że rzeźba, w porównaniu na przykład z malarstwem traktowana jest często po macoszemu. Mimo, że jest prawdopodobnie najstarszą ze sztuk plastycznych. Wspomniana, bo tak trzeba, dodana gdzieś tam na marginesie wykładu, rozdziału, artykułu, wystawy… Generalnie ma swoje momenty, ale głównie stoi lekko z boku, za plecami swojego młodszego rodzeństwa – malarstwa, grafiki, a nawet architektury. Dużo mówi się o rzeźbie antycznej, barokowej, wymienia się pojedyncze dzieła i kilka wielkich nazwisk – można je policzyć na palcach jednej, no może dwóch rąk.

Ale jest takie miejsce, w którym rzeźba jest najważniejsza. Mam na myśli Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku.

Wszystko zaczęło się od  grupy kilkunastu artystów, którzy spędzali lato anno domini 1965 w kamieniołomach w okolicach Kielc, były to tak zwane „Spotkania rzeźbiarskie”. Artyści szukali dobrego miejsca na prezentacje swoich prac, przyjechali do Orońska, który oczarował ich pięknym, rozległym parkiem, uznali, że to idealne miejsce na plenerową wystawę.  Efekt jaki wytworzył melanż kamiennych rzeźb i dzikiej orońskiej przyrody, przeszedł najśmielsze oczekiwania uczestników. Wywołał dyskusję na temat rzeźbiarskiego kształtowania krajobrazu i zrodził ideę stworzenia w Orońsku stałej bazy warsztatowej dla potrzeb środowiska artystycznego.

Orońsko miało ogromny potencjał, oprócz parku na terenie kompleksu znajdowały się zabudowania dworskie – stajnie spichlerze i oczywiście dworek. Wszystko te budynki powoli zaczęto przekształcać w pracownie i zaplecze socjalne i techniczne. Tak aby do Orońska można było przyjechać i po prostu tworzyć w najlepszych możliwych warunkach nie martwiąc się o to co zjeść, gdzie spać. Na bieżąco modernizowano cały kompleks. Pod koniec lat 80. powstał na przykład pawilon pracowni technicznych z odlewnią i pracownią ceramiczną, a w 1992 roku pracownia stolarska i pracownia rzeźby monumentalnej. Raj dla rzeźbiarzy! Było trochę jak w wiosce olimpijskiej. Wszystko w jednym miejscu – idealne warunki.

Równoległe pracowano nad tym by przystosować Orońsko do prowadzenia działalności wystawienniczej. Działo się to stopniowo – najpierw część w wozowni, później kolejne zabudowania uzyskiwały drugie życie – oranżeria, kaplica. Wreszcie w 1992 roku ruszyło Muzeum Rzeźby Współczesnej.

Widać Orońsko ma w sobie coś takiego, co przyciąga poszukujących, chcących się rozwijać artystów. Wcześniej siedzibę miała tu nieformalna „Wolna Akademia Orońska” – jak nazywali ją jej członkowie przyjaciele i zaprzyjaźnieni uczniowie Józefa Brandta.

Józef Brandt, źródło: MNW

Skąd w Orońsku Józef Brandt? Czy on przypadkiem nie mieszkał w Monachium? Mieszkał (ale od momentu ślubu z Heleną Pruszakową, która była właścicielką Orońska, w 1877 roku) w Orońsku spędzał letnie miesiące.

Latem wracali do Orońska, na wakacje, zajmując się sprawami gospodarskimi i prowadząc bujne życie towarzyskie. Brandt w Orońsku malował i hodował konie.

Razem z Brandtem zjeżdżali do Orońska jego przyjaciele i uczniowie. Wśród nich byli: Alfred Wierusz-Kowalski, Wojciech Kossak,  Władysław Czachórski. Było wspólne malowanie, plenery, dyskusje. Orońsko było otwarte, tętniące życiem, bliskie natury – zupełnie inne niż Monachium.

Zdaje się, że dużo jest tego Orońska w twórczości Brandta, która jest wybitna. Mój kolega Michał, muzealnik z wykształcenia, ale przede wszystkim z natury i serca, powiedział kiedy rozmawialiśmy o polskim malarstwie: „Gierymski! Chełmoński! Brandt! – nie ma innych malarzy!” Odważnie, ale coś w tym jest.

Można Brandta nie lubić, ale obiektywnie trzeba przyznać, że do perfekcji opanował oddanie ruchu, postaci i zwierząt, traw, powietrza, światła. Rozmach jego malarstwa jest porywający (Wyjazd z Wilanowa Jana Sobieskiego z Marysieńką, 1887, Muzeum Narodowe w Warszawie). Ale, jak obiecałam w tytule, miało nie być o malarstwie!

Józef Brandt, Wyjazd z Wilanowa Jana III i Marysieńki Sobieskich, źródło: MNW

Gwałtowne zmiany przyszły wraz z wybuchem I wojny światowej. Żołnierze niemieccy zarekwirowali najpierw konie, potem rozgrabili dzieła sztuki, zapasy ze spiżarni i stodół, w końcu także ubrania i przedmioty codziennego użytku. Wiosną Brandt przeszedł zapalenie płuc. Niedługo potem cała rodzina została zmuszona do ewakuacji. Przenieśli się do Radomia na ul. Szeroką (obecna ul. Piłsudskiego). Dotknięty depresją i poczuciem niesprawiedliwości dziejowej artysta zapadł na powtórne zapalenie płuc, z którego już nie wyszedł. Zmarł w Radomiu 12 czerwca 1915 roku.

Na skutek zawirowań dziejowych w pałacu nie zachowało się prawie nic z oryginalnego wyposażenia. Wyjątkiem są dwa ścienne kominki – marmurowy i żeliwny. Aktualne wyposażenie dworu jest twórczą próbą rekonstrukcji dawnych wnętrz, nawiązującą do charakteru epoki i pierwotnego przeznaczenia pałacowych pokoi.

Spacer po orońskim parku przypomina trochę grę przygodową, na każdym kroku możesz zobaczyć coś czego się nie spodziewasz – w stawie, pod drzewem za krzakiem. Dodatkowo widać, że to miejsce żyje – można podglądać twórców przy pracy. Szalenie ciekawe  miejsce!

Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie

Jeszcze przed chwilą opowiadałam o tym jak niewiele mówi się o rzeźbie w porównaniu do malarstwa czy architektury. O porcelanie mówi się jeszcze mniej…. W ogóle mam wrażenie, że sztuka użytkowa (ceramika, srebro, szkło) znajduje się na szarym końcu dziedzin sztuki. Choć może teraz, na fali zainteresowań szeroko pojętym designem coś się zmieni – oby!

Właściwie muszę przyznać, że jeszcze kilka lata temu o sztuce użytkowej wiedziałam mało, żeby nie powiedzieć nic i pewnie tak by zostało gdyby nie wyjątkowe miejsce, a tak naprawdę wyjątkowi ludzie, na których trafiłam, a którzy mimochodem zarazili mnie swoją porcelanową pasją. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że porcelana jest niezwykle fascynująca i to na wielu poziomach. Nie powiedziałam jakie to miejsce – to galeria sztuki, z jednym z najbogatszych zbiorów porcelany zachodnioeuropejskiej w Polsce. Chcąc nie chcą codziennie byłam otoczona porcelaną.

Najpierw zaczęła mi się po prostu podobać –  fikuśne uszko, zgrabny brzuszek, ładnie namalowany kwiatek. To się może podobać. Im więcej oglądałam tym bardziej mnie interesowało. To zwykle tak działa, kiedy jakiś temat cię wciąga chcesz wiedzieć coraz więcej.  Potem przyszedł kolejny etap, detektywistyczny. Dla mnie najbardziej satysfakcjonujący, czyli dochodzenie – z jakiej manufaktury pochodzi dana filiżanka, kiedy została wyprodukowana, i wreszcie ocena jej wartości na rynku sztuki.

Świetnie jeśli można to było ustalić na podstawie sygnatury, ale naprawdę ciekawie robiło się kiedy tego znaku nie było.  Trzeba było szukać i porównywać kształty naczyń albo ich fragmentów, dekorację. W ruch szedł oczywiście Internet, ale przede wszystkim obszerne opracowania niemiecko-angielsko i francuskojęzyczne. Ogromna pomocą było doświadczenie zaprzyjaźnionych z galerią kolekcjonerów. Najczęściej się udawało, ale czasami mimo długich poszukiwań sprawa pozostawała nierozwiązana – dokładnie jak sprawy kryminalne.

Ostatni był etap docenienia kunsztu w filiżankach, które kompletnie mi się nie podobały, tu ważna była wiedza dotycząca technik  i procesu produkcji porcelany i technik dekoracji. Kolor, grubość porcelany, rodzaj dekoracji, kształtu.

Zajęło mi to 2 lata. Przez te wszystkie etapy procesu zakochiwania się w porcelanie, a jeśli nie zakochiwania się to przynajmniej zainteresowania, można przejść ekspresowo w Żywym Muzeum Porcelany w Ćmielowie.

Porcelana z kolekcji Galerii Sztuki Artykwariat

Ćmielów to niewielka miejscowość położona w bardzo szczęśliwym dla jej historii i mieszkańców miejscu, a mianowicie w stosunkowo bliskim sąsiedztwie pokładów białej glinki. Mieszkańcy Ćmielowa chętnie korzystali z tego surowca i rozwijali tradycje ceramiczne. Początkowo, pod koniec XVIII i na początku XIX wieku byli to rzemieślnicy – garncarze. Ich wyroby były wyjątkowe – przez swój jasny kolor. I to wyjątkowość, sprawiła, że Ćmielowem zainteresował się Jacek Małachowski, który właśnie odszedł na polityczną emerytura i wrócił w rodzinne strony.

Małachowski założył pierwszą prawdziwą wytwórnię w Ćmielowie. Była to co prawda wytwórnia fajansu, czyli ceramiki podobnej do porcelany, ale o innym składzie. Produkcja szła całkiem nieźle, chwalił ją Józef Poniatowski, któremu Małachowski przesłał serwis z Ćmielowa. W wytwórni pracę znaleźli nie tylko mieszkańcy Ćmielowa, ale też pobliskich miejscowości – co ciekawe nie tylko mężczyźni, ale także kobiety! A mówimy o początku XIX wieku!

Mijały lata, fajansarnia przechodziła z rąk do rąk, produkcja osłabła nieco w okresie powstania listopadowego – trudno żeby wytwórnia funkcjonowała normalnie kiedy pracownicy zostali przymusowo wcieleni do wojska, a część pomieszczeń zajęły rosyjskie wojska. Na szczęście sytuacja nie trwała długo.

W połowie lat 30 XIX wieku do Ćmielowa przyjeżdża rodzina Weissów. Oprócz tego, że byli doświadczonymi fachowcami niewiele o nich wiadomo. Dla historii ćmielowskiej porcelany najważniejszy jest Grabriel Weiss. Podobno malutki, ale niezwykle energiczny. Gabriel stanął na czele wytwórni. Weiss nie miał łatwo, nie miał wsparcia właścicieli, którzy przestali się interesować Ćmielowem – miał więc problemy administracyjne, z zatrudnieniem ludzi, organizacją pracy, brakiem miejsca, co utrudniało produkcję (kilka drewnianych budynków, w jednym magazyn, w innym warsztat, w jeszcze kolejnym piece,, malarnia i osobno skład).

A mimo to w 1838 roku udało mu się wyprodukować naczynia porcelanowe! Równoległe z udoskonalaniem technologii produkcji porcelany Weiss rozwijał produkcję fajansu – wszystko sprzedawało się bardzo dobrze. Ćmielów realizował zamówienia indywidualne, zarówno na miejscu jak i w swoich sklepach firmowych oraz w sklepach prowadzących sprzedaż naczyń z różnych manufaktur.

Właścicielem jednego z takich sklepów był Kazimierz Cybulski. Sklep przy ulicy Senatorskiej był jednym z największych sklepów tego typu w kraju. Cybulski nie był zwykłym sprzedawcą, miał pomysł na biznes i świetnie go realizował. Wyczuł klienta i rynek – zainwestował w malarnię i niewielki piec, co pozwoliło mu personalizowanie naczyń – domalowywanie monogramów, dedykacji. Takie towary sprzedawały się dużo lepiej.

To był pierwszy wyśmienity ruch Cybulskiego, drugim było wprowadzenie na rynek naczyń z polskimi motywami (jako odpowiedź na rosnące patriotyczne nastroje), trzecim było postawienie na mniejsze, a co za tym idzie tańsze i łatwiejsze do sprzedania naczynia. Pełen sukces.

Duża część z naczyń pochodziła z Ćmielowa. Cybulski dokładnie wszystko policzył jak na biznesmana przystało i stwierdził, że interes będzie się bardziej opłacał jeśli kupi wytwórnię ćmielowską. I tak też zrobił. Mniej więcej zbiegło się to z dużym pożarem w fabryce, który właściwie był Cybulskiemu na rękę – przyspieszył jego inwestycje. Powstał nowy, dużo większy budynek fabryki co pozwoliło na usprawnienie i zwiększenie produkcji. Ćmielów działał jak nigdy.

Po śmierci ojca kierownictwo przejął wykształcony we francuskich manufakturach porcelany syn – Stanisław. Fabryka została rozbudowana – nowocześnie i z rozmachem. Największą dumą był dwukondygnacyjny piec do wypalania porcelany. Fabryka przeszła, a właściwie powróciła w ręce Druckiego – Lubieckiego. Do wybuchu pierwszej wojny światowej produkcja ćmielowskiej porcelany rosła, wybudowany został kolejny bardzo nowoczesny piec – tym razem tunelowy. Nowinkę technologiczną na skalę europejską. Asortyment się powiększał, pojawiały się nowe formy i wzory – pomagał w tym stały kontakt ze specjalistami z Francji.

Kolejny złoty okres w dziejach fabryki porcelany w Ćmielowie to druga połowa lat 20. i lata 30. Na przełomie dekad powstał m.in. legendarny serwis Empire, nazwą, i stylistyką wprost nawiązujący do epoki klasycyzmu. Zaprojektowany z myślą o siedzibie prezydenta RP na Zamku Królewskim w Warszawie. Przede wszystkim jednak w okresie międzywojennym w fabryce porcelany w Ćmielowie powstały prawdziwe arcydzieła stylu Art Deco – kubistyczne serwisy ćmielowskie Kula i Płaski, a także fasony Pułaski i Lwów, z których ostatni przeznaczony był do polskich placówek dyplomatycznych.

Wtedy też w Ćmielowie wytworzono porcelanę różową – efektowną konkurencję dla ceramiki białej i kremowej. Sposób wyrobu różowej oraz błękitnej porcelany został opracowany przez Bronisława Kryńskiego. Okazało się, że jednym z kluczowych składników potrzebnych do produkcji różowej porcelany jest złoto. Sam proces wytwarzania takiej porcelany jest bardzo skomplikowany ze względu na to, iż jest to materiał bardzo wrażliwy, co przekłada się na jej wysoką cenę.

Kolejny ważny okres w dziejach fabryki porcelany w Ćmielowie przypada na lata 50. i 60. Historyczna wytwórnia stała się wtedy jednym z najważniejszych w Polsce centrów nowoczesnego, wręcz awangardowego designu. Świadczą o tym takie serwisy jak Goplana z 1960 r., a także projekty Krokus czy Ina i Dorota.

Ale przede wszystkim figurki ćmielowskie, które reprezentują stylistykę tzw. New Look – bardzo gorące hasło na rynku sztuki. Ceny oryginalnych figurek z lat 50. i 60. dochodzą do tysięcy złotych.

W ich kształtach ma miejsce silne uproszczenie i rezygnacja ze szczegółów. Badacze zidentyfikowali około 130 wzorów figurek ćmielowskich, niestety nie zachowała się cała dokumentacja projektowa.

Lubomir Tomaszewski jest autorem 34 modeli. Tomaszewski projektował przede wszystkim postacie ludzkie. Obok jego „dziewczyny w spodniach” jednym z najpopularniejszych wzorów jest „Leżąca kotka” Naruszewicza z 1958 roku.

Mieczysław Naruszewicz, Drozd, wzór z roku 1958, figurka z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu

Kolejny ważny okres w dziejach fabryki porcelany w Ćmielowie przypada na lata 50. i 60. Historyczna wytwórnia stała się wtedy jednym z najważniejszych w Polsce centrów nowoczesnego, wręcz awangardowego designu. Świadczą o tym takie serwisy jak Goplana z 1960 r., a także projekty Krokus czy Ina i Dorota.

Ale przede wszystkim figurki ćmielowskie, które reprezentują stylistykę tzw. New Look – bardzo gorące hasło na rynku sztuki. Ceny oryginalnych figurek z lat 50. i 60. dochodzą do tysięcy złotych.

W ich kształtach ma miejsce silne uproszczenie i rezygnacja ze szczegółów. Badacze zidentyfikowali około 130 wzorów figurek ćmielowskich, niestety nie zachowała się cała dokumentacja projektowa.

Lubomir Tomaszewski jest autorem 34 modeli. Tomaszewski projektował przede wszystkim postacie ludzkie. Obok jego „dziewczyny w spodniach” jednym z najpopularniejszych wzorów jest „Leżąca kotka” Naruszewicza z 1958 roku.

Żywe Muzeum Porcelany w Ćmielowie to miejsce, w którym historia miesza się z teraźniejszością. Podczas zwiedzania na własne oczy zobaczyć można cały etap powstawania porcelanowych naczyń. Jest też oczywiście wystawa porcelany historycznej, galeria obrazów w porcelanie i dodatkowo galeria van Rij.

Na miejscu jest jeszcze kawiarnia Leżaca Kotka. Kawa podawana jest tu w najlepszej, malowanej ręcznie porcelanie produkowanej w Fabryce Porcelany AS Ćmielów. Kawiarnia urządzona jest bardzo stylowo, na ścianach portrety osób związanych z fabryką oraz artystów. Przy jednym ze stolików znajdują się też porcelanowe szachy.

Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku – oddział Muzeum Narodowego w Kielcach

Przed chwilą mowa była o Brandcie i jego pałacyku, teraz przenosimy się do dworku wielkiego miłośnika talentu Brandta.

Mówię to zupełnie szczerze, albowiem otwarcie wyznaję, że waszemu mistrzostwu i waszemu niezrównanemu poczuciu rycerskiego i stepowego życia dawnych Polaków, zawdzięczam niejedno natchnienie, niejeden pomysł i wprost niejedną scenę w mojej Trylogii
Henryk Sienkiewicz

W Oblęgorku byłam jako dziecko, z rodzicami na wakacjach między drugą a trzecią klasą podstawówki. Podczas tej wycieczki bardzo dużo zwiedzaliśmy  – okolice Kielc i w ogóle Gór Świętokrzyskich są bardzo interesujące. Jeździliśmy od miejsca do miejsca, przez tę intensywność, miejsca, które widziałam trochę się mylą, trochę zlewają w jedno. Ale akurat Oblęgorek pamiętam bardzo dobrze. Pamiętam piękny park (jak się później okazało zaprojektowany przez twórcę Ogrodu Saskiego). Do parku wiedzie piękna, 4-rzędowa aleja lipowa. Przede wszystkim pamiętam jednak pałacyk, który wyglądał jak z bajki – pewnie przez wieżę i ogólny eklektyzm.

Sienkiewicz otrzymał posiadłość w 1900 r., jako prezent od narodu polskiego na 25-lecie pracy twórczej. W grudniu 1899 roku komitet jubileuszowy, postanowił zorganizować zbiórkę na zakup nieruchomości dla pisarza. Były dwie propozycje albo majątek ziemski albo kamienica w Warszawie. Wyboru dokonał sam jubilat, który w liście do przyjaciela Karola Benniego, uzasadniając swój wybór, pisał:

Czy jesteś za Oblęgorkiem, czy przeciw? Bo słyszałem, że są dwie partie. Ja jestem za, albowiem ziemia jest nobliwsza od czego innego.
Henryk Sienkiewicz

18 lipca 1900 roku  zakupiono majątek za kwotę 51 249 i 59 kopiejek, a akt własności wręczono pisarzowi 22 grudnia. Oprócz domu i ziemi (270 hektarów) pisarza obdarowano także zwierzętami i maszynami rolniczymi. Dom rozbudowano, zajął się tym Hugo Kuder w latach 1900-1902.  Pałacyk to niewielka budowla z charakterystyczną wieżyczką. Wnętrza zostały urządzone meblami podarowanymi przez prywatnych ofiarodawców. Edward Krasiński napisało nim że jest brzydki, a urządzenie wołało o pomstę do nieba.

Do tego dochodziły problemy z ogrzaniem pałacyku, który był bardzo zimny. Sienkiewicz, mimo najlepszych chęci, musiał przeznaczyć Oblęgorek na rezydencję letnią. Tutaj Sienkiewicz pisał „W pustyni w puszczy”. Przyjeżdżał do Oblęgorka z rodziną i przyjaciółmi. Był podobno bardzo towarzyski.

W sierpniu 1914 roku Sienkiewicz opuścił Oblęgorek na zawsze, a pod koniec września w wyniku wybuchu I wojny światowej wyjechał w pośpiechu do Szwajcarii. Po śmierci pisarza w 1916 r. do Oblęgorka powróciła jego żona – Maria z Babskich i ona gospodarowała tu do roku 1925. Później stacjonowała tam Armia Czerwona, Państwowa Hurtownia i Wytwórnia Preparatów Ziołowych. Pokoje zamieniono na spichlerze, trzymano w nich również świnie i kury, dewastując wszystko, co się dało.

Pałac zwrócono Sienkiewiczom dopiero w roku 1949, muzeum otwarto tu w 1958 roku. Pierwszym kustoszem była synowa Henryka Sienkiewicza – Zuzanna Sienkiewiczowa.

Na parterze odtworzono mieszkanie Sienkiewicza – gabinet, salon, jadalnię, palarnię i sypialnię, gdzie poza galerią portretów rodzinnych można obejrzeć kolekcję broni bliskowschodniej i afrykańskiej, dary jubileuszowe, a także trofea myśliwskie podkreślające łowcze pasje Sienkiewicza. Pierwsze piętro, gdzie niegdyś urządzone były pokoje dla dzieci i gości, mieści obecnie wystawę prezentującą największą w Polsce kolekcję darów, albumów i adresów jubileuszowych.

 

 

Olga Boznańska, Henryk Sienkiewicz, 1913, MNK

Z wizyty w Oblęgorku pamiętam jeszcze jedną rzecz, a mianowicie hasło: 5 Marii. Henryk Sienkiewicz miał 3 żony, każda z nich miała na imię Maria. Pierwsza Maria była matką jego dzieci – Jadwigi i Henryka Józefa (zmarła młodo na gruźlicę). Druga, Maria Romanowska, to była pomyłka. Po podróży poślubnej, która trwała 2 tygodnie żona wróciła do matki. Sienkiewicz starał się 2 lata o unieważnienie tego małżeństwa.

W jego życiu pojawiła się kolejna Maria – Maria Babska – „Marek”, spokrewniona z Sienkiewiczem – ich babki były siostrami. Maria była znacznie młodsza od Sienkiewicza i była nim zafascynowana od najmłodszych lat, zresztą powiedziała mu o tym wprost. Po raz pierwszy zaręczyli się w maju 1888 roku. Narzeczeństwo nie trwało długo, około miesiąca. Kiedy Sienkiewicz ożenił się z Marią nr 2, Maria Babska była załamana. Na początku 1894 roku, po tym jak pisarz ożenił się z Marią Wołodkowiczówną, Maria wstąpiła do klasztoru panien kanoniczek. Jednak, w końcu 5 maja 1904 roku wzięli ślub. Maria Babska czekała na ten moment 16 lat.

W prasie żartowano, że poprzez kolejne małżeństwo Sienkiewicz wrócił do ulubionej formy, czyli trylogii. Związek ten dał obojgu spokój i ukojenie. Maria pokochała Oblęgorek. Była wsparciem dla Sienkiewicza. Ze Szwajcarii, w której rodzina schroniła się w czasie wojny, wróciła do Oblęgorka sama. Zmarła w 1925 roku. Jej panieński album – sztambuch znajdujący się w zbiorach Pałacyku Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku.

Dodatkowo na przestrzeni swojego życia związany był jeszcze dwoma innymi kobietami – też Mariami. Marią Radziejewską (romans listowny) i Marią Keller, zwana Milą. W Oblęgorku znajdują się portrety trzech Marii Sienkiewicza, które rozbudzają wyobraźnię. Nawet jedna historia związku z Marią mogłaby posłużyć za pasjonujący scenariusz romantycznego filmu – a Sienkiewicz miał ich aż 5!

 

Oblęgorek wyjątkowo poruszył moją wyobraźnię. Odczuwa się tam taką atmosferę – że Sienkiewicz, ten Sienkiewicz tam naprawdę żył, siadał przy biurku i pisał, spacerował po parku, pił wino, grał w karty z przyjaciółmi – czuje się, że to był jego Oblęgorek.

Muzeum Małego Miasta w Bieżuniu – Oddział Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu

Na koniec wspomnę tylko krótko o jeszcze jednym muzeum, bardzo dla mnie wyjątkowym, bo jednym z pierwszych, w którym byłam. To Muzeum Małego Miasta w Bieżuniu, czyli w rodzinnej miejscowości mojej mamy, w którym spędzałam jako dziecko letnie wakacje.

Bieżuń to niewielkie miasteczko we wschodniej części Mazowsza, które istnieje już ponad 600 lat. W 1406 otrzymał prawa miejskie, ale nigdy nie stał się dużym miastem. Przez wieki pełnił rolę ośrodka lokalnego. Najbujniej rozwijało się w XVIII wieku, kiedy było własnością Zamoyskich. W Bieżuniu, szczególnie w okolicach rynku, zachowała się oryginalna drewniana parterowa zabudowa, dzięki której można poczuć klimat typowego małego miasteczka.

Tę atmosferę oddawać ma też ekspozycja w Muzeum Małego Miasta w Bieżuniu. Muzeum powstało w 1974 r., z inicjatywy lokalnego działacza społecznego, nauczyciela i poety Stefana Gołębiowskiego jako Muzeum Regionalne.

Stefan Gołębiowski,  „Jan Smutek” był poetą, tłumaczem Horacego. Prowadził aktywną działalność społeczną (budowa dróg, regulacja rzeki Wkry, organizowanie placówek oświaty, kultury i służby zdrowia). Urodził się, mieszkał i zmarł w Bieżuniu.

Jeszcze w latach 70. XX wieku ofiarował tamtejszemu muzeum m.in. dom i bogatą bibliotekę, liczącą ponad 8 tys. książek i opracowań.

W Muzeum Małego Miasta odtworzono m.in. gabinet prowincjonalnego lekarza z oryginalnymi sprzętami z początku XX wieku. Częścią muzeum jest też drewniany dom Gołębiowskiego pochodzący z początku XIX wieku.

 

AKTUALIZACJA 2023: Kiedy nagrywałam odcinek latem 2020 roku muzeum przechodziło modernizację. Prace już (2023 r.) się zakończyły, ich efektem jest m.in. nowa wystawa w wyremontowanym domu Gołębiowskiego, w którym odtworzone zostały salonik rodziców, sypialnia, pokój gościnny oraz część biblioteczna. W budynku zrekonstruowano też gabinet Józefa Blocha burmistrza Bieżunia z XIX wieku. Powstało też nowoczesne centrum obsługi turystów.