
100-letnia bielizna – rozmowa z Małgorzatą Gniazdowską i Ewą Tomaszewską
W tym odcinku rozmawiam z Małgorzatą Gniazdowską, historyczką sztuki oraz etnolożka Ewą Tomaszewską z Muzeum Okręgowego w Lesznie. Muzealniczki opowiadają o tym jak wyglądała codzienność naszych prababek. Przekonują, że bielizna to nie tylko funkcjonalne tkaniny, ale dzieła sztuki zdobione koronkami i haftami, które przenoszą nas w czasie, ukazując życie sprzed wieku.
Odcinek powstał w ramach współpracy z Muzeum Okręgowym w Lesznie, gdzie do 25 maja 2025 roku trwa wystawa „Opowieści starej bieliźniarki”, której kuratorką jest Małgorzata Gniazdowska.
100-letnia bielizna to nie tylko elementy garderoby, pościele czy obrusy, ale i dzieła sztuki – pięknie zdobione koronkami i haftami tkaniny, które są namacalnym świadectwem minionej epoki.
Jak wyglądała bielizna naszych prababek? Ile czasu zajmowało wtedy pranie? Czemu prasowanie było niebezpieczne? Czego możemy się nauczyć od pań domu z początku XX wieku? O tym opowiedzą Małgorzata Gniazdowska i Ewa Tomaszewska, muzealniczki z Muzeum Okręgowego w Lesznie.
To pierwszy z 4 odcinków, które powstają w ramach współpracy z Muzeum Okręgowym w Lesznie. Bardzo się cieszę z tej współpracy, bo dzięki niej usłyszycie absolutnie wyjątkowe opowieści o sztuce i historii. Unikatowe przede wszystkim dlatego, że podzielą się nimi muzealniczki i muzealnicy – osoby, które mają szeroką specjalistyczną wiedzę, pasjonującą i często powszechnie niedostępną. Historie, które usłyszycie są wynikiem ich wieloletnich badań. Taka wiedza ma ogromną wartość!

Poza tym dowiecie się też jak działa muzeum, m.in. jak wygląda organizowanie wystaw i powiększanie zbiorów, czyli muzealna codzienność, której zwiedzając nie widzimy, a która jest niezwykle ciekawa!
Muzeum Okręgowe w Lesznie ma bardzo różnorodne zbiory, od malarstwa, przez rzemiosło, po przedmioty związane z historią miasta – to wokół nich będą się toczyć nasze rozmowy.

Leszno to idealne miejsce, dla tych, którzy szukają nieoczywistych kierunków i chcą uciec od zgiełku.
To spokojne miasto, z kameralną atmosferą, zielonymi zakątkami, malowniczym rynkiem i naprawdę ciekawym muzeum.
Przypuszczam, że wiele z Was wciąż jeszcze ma to miejsce do odkrycia. W kolejnych odcinkach Gablotek znajdziecie argumenty dlaczego warto to zrobić.
W tym odcinku Małgorzata Gniazdowska, historyczka sztuki i kuratorka trwającej właśnie w muzeum wystawy „Opowieści starej bieliźniarki” oraz etnolożka Ewa Tomaszewska, opowiadają o tym jak wyglądała codzienność naszych prababek i praprababek, ale często też jeszcze naszych babć.
Pokazują, że bielizna to nie tylko elementy garderoby, pościele czy obrusy, lecz także przepięknie zdobione koronkami i haftami tkaniny, namacalne świadectwa tego jak żyło się 100 lat temu. No właśnie: jak się żyło? Jak dbano o te koronki? Jak wyglądało pranie, ile czasu trwało, gdzie się to robiło? A prasowanie?
Takiej codzienności nie ma w wielkiej historycznej narracji, a przecież każda ważna postać, o której czytamy w książkach, czy oglądamy na obrazach z końca XIX wieku czy początku XX wieku, musiała w czymś spać, nosić coś pod spódnicą i jeść na stole przykrytym obrusem. Historia bielizny jest historią wszystkich. Posłuchajcie naszej rozmowy, żeby poznać ją bliżej.

Martyna Kliks: W Muzeum Okręgowym w Lesznie trwa teraz wystawa czasowa „Opowieści starej bieliźniarki”. To jest wystawa o bieliźnie, która ma 100 lat. Skąd pomysł na tę wystawę? Dlaczego ta stuletnia bielizna jest taka ciekawa? Co jest w niej wyjątkowego?
Małgorzata Gniazdowska: Przede wszystkim jest to nasz nowy zbiór eksponatów i chcieliśmy go zaprezentować. Ta wystawa wpisuje się także w cykl wystaw przygotowywanych przeze mnie od 2011 roku. Mniej więcej na początku nowego stulecia stwierdziłam, że odchodzi pokolenie, które jeszcze coś pamięta – jak żyło się kilkadziesiąt lat temu w Lesznie i w okolicach. W związku z tym pierwszą taką wystawą były „Opowieści naszych dziadków”, mówiące właśnie o takim życiu codziennym, o pracy, ale też o przyjemnościach, o tym jak to wszystko wyglądało w Lesznie, mniej więcej do 1939 roku.
Ale potem stwierdziłam, że trzeba się skupić już na poszczególnych elementach tego życia codziennego. Pierwszą dużą wystawą zorganizowaną tu w budynku dawnej synagogi była „Kąpiel to zdrowie”, czyli wszystko to, co wiązało się z myciem. Była to częściowo kolekcja wypożyczona od prywatnych kolekcjonerów zarówno z Leszna jak i z Krakowa. I tam prezentowaliśmy wszystko to, co stanowiło wyposażenie dawnych łazienek, wanny, krany, ale także porcelanowe komplety toaletowe, sedesy. Był np. przepiękny sedes z leszczyńskiej kamienicy, secesyjny, biały w błękitne kwiatki. No same takie cuda.
Później stwierdziliśmy, że trzeba pójść krok dalej. Była łazienka, więc zrobimy wszystko o przygotowaniu posiłków, o ich spożywaniu. W związku z tym była wystawa „Od ślepych ryb do klusek na łachu. Leszczyńska kuchnia w latach 1890-1950”, wykorzystaliśmy nasze lokalne nazwy dawnych potraw, często dzisiaj już nieużywanych i pokazaliśmy jak wyglądała kuchnia sprzed 80, 90, 100 lat, ale także jak wyglądała spiżarnia i jadalnia.
Później była następna wystawa, która mówiła o sypialniach zatytułowana „Śpij i kochanie”, gdzie mieliśmy tu w dużej sali naszej leszczyńskiej synagogi zaaranżowanych pięć różnego rodzaju sypialni, od bardzo zamożnej secesyjnej, przez sypialnię dziecka, przez sypialnię z lat 30 XX wieku tu z Leszna, po pokój, jak to określaliśmy- pokój urzędniczki, czyli pokój samotnej kobiety, która w tym pokoju ma wszystko, po izbę mieszkalną rodziny takiej najuboższej.
W przypadku tych wszystkich wystaw ludzie, mieszkańcy Leszna zaczęli przynosić różne przedmioty związane z życiem codziennym. Właśnie między innymi zaczęło się od bielizny pościelowej, a 2 lata temu do naszych rąk trafił, przekazane przez jedną z mieszkanek Leszna, która likwidowała mieszkanie po kimś starszym, kto odszedł, cały zestaw bielizny osobistej.
To jest niezmiernie rzadkie. Kto z nas przechowuje starą podkoszulkę? Bierzemy, robimy z niej szmatę i wyrzucamy do kosza. A tutaj dostaliśmy z jednej strony przepiękne halki damskie, reformy, czyli majtki do kolan obszyte koronką, kombinację damską i wiele innych przedmiotów. Stąd pomysł na tę wystawę.
Ale żeby to nie był tylko pokaz samej bielizny, to ideą było, aby pokazać jak o tę bieliznę dbano. Bo dzisiaj dla nas, na czym polega pranie? Wrzucamy rzeczy do pralki, wsypujemy proszek albo kapsułkę, włączamy i idziemy sobie robić coś innego albo siedzieć i odpoczywać. A kiedyś pranie było ciężką pracą.

Ewa Tomaszewska: Tak, dokładnie, była to praca wymagająca dużo siły, wymagająca dużo czasu, pochłaniająca domowników.
MK: Ale zajmowały się tym pewnie głównie kobiety? Czy mam rację?
ET: Jak najbardziej, zaangażowane były przede wszystkim kobiety, no właściwie tylko kobiety, ale oczywiście mężczyźni w domu, w którym odbywało się pranie, również byli ograniczeni w pewien sposób i pewnie trochę zestresowani. Tym bardziej, że takie dawne pranie zajmowało często wiele dni. Było rozłożone w czasie, ponieważ składał się na nie szereg czynności.
Możemy zacząć od w ogóle takiego dawniejszego sposobu prania na wsiach. Aby z tych zabrudzonych, zatłuszczonych tkanin grubego płótna czy wełnianego sukna, aby je oczyścić stosowano uderzanie. No właśnie, skąd nazwa pranie? To uderzanie, uderzanie kijankami. Kijanka to rodzaj takiej deseczki z uchwytem, którą zwykle nad rzekami kobiety właśnie uderzały, aby pozbyć się drobin brudu.

Z czasem zauważono, że lepiej pierze się w ciepłej wodzie, a nawet gorącej. Pojawiały się też różne środki piorące, które ułatwiały te czynności. Jednym z takich dawnych funkcjonujących na wsi były rośliny o takich właściwościach pienienia się, czyli tutaj mamy mydlnicę lekarską, która służyła do prania. Do prania służył również ług, taki rodzaj takiej zawiesiny z popiołu drzewnego połączonego z wrzątkiem, czasami również z łojem. Więc te dawne środki piorące mogą się nam wydawać bardzo egzotyczne i dziwne. No z czasem również oczywiście takimi środkami była soda, boraks, szare mydło, a w końcu pojawiły się pierwsze proszki do prania, jak…
MG: Persil! Gdybyśmy przejrzeli nawet leszczyńską prasę z okresu międzywojennego z lat 20 i 30, to zobaczymy już w niej reklamy Persilu. Na naszej ekspozycji mamy dwie takie łyżki, takie mieszadła do gotującego się prania. Kiedy już, tak jak Ewa powiedziała, ludzie się zorientowali, że gorąca woda lepiej wywabia brud jeszcze ze środkiem piorącym to w związku z tym normą było, szczególnie w przypadku bielizny pościelowej, bielizny osobistej, gotowanie jej.

MK: Czyli potrzebujemy jakiś wielkich garów!
ET: Wielkie garnki, wielkie balie. To wszystko wymagało specjalnie zaaranżowanej przestrzeni. Na wsi odbywało się to po prostu, jeżeli nie w rzece, to później w izbach mieszkalnych. Natomiast warto wspomnieć, że w dziewiętnastowiecznych kamienicach już przewidywano na tę okazję specjalne przestrzenie takie jak pralnie, suszarnie, które były przystosowane, aby każdy z mieszkańców mógł z nich skorzystać. Wracając jeszcze do, do sposobów prania, to jeszcze wspomnę o ważnym przyrządzie, czyli o tarze do prania.
MK: To mi się nie kojarzy dobrze, nawet z nazwy to nie brzmi dobrze ani przyjemnie!
ET: Tak, praca związana z praniem na tarze na pewno nie należała do łatwych. Polegała na pocieraniu o falistą taflę tkaniny. Tary zwykle robione były, takie dawniejsze z drewna, z blachy, potem również z ceramiki i a nawet ze szkła. Na naszej wystawie prezentujemy piękną tarę szklaną, już taką nowocześniejszą.
No i oczywiście balia, w balii ciepła woda, no i praczka. Praczka musiała dużo czasu spędzać pocierając właśnie każdą sztukę odzieży o tę falistą taflę. A potem już coraz bardziej nowoczesne przyrządy.
W XIX wieku pojawiały się pierwsze mechaniczne pralki. Ich konstrukcja była rozmaita: skrzyniowe, bębnowe, na korbę. One troszeczkę ułatwiały cały ten proces. Aż przyszedł XX wiek i pojawiły się już pralki automatyczne, które rozpowszechniły się dopiero w drugiej połowie XX wieku.
Więc ta wystawa w taki fajny sposób uświadamia nam, że tak naprawdę od niedawna mamy te ułatwienia, gdzie wciskamy guzik i wszystko się robi samo. Na naszej wystawie często publiczność, starsze panie dzielą się swoimi wspomnieniami, kiedy na takiej tarze same prały. To nam otwiera oczy jak niedawno to było.

MK: To jest to, co mówiła pani Małgorzata, o tej podróży sentymentalnej, te wystawy mają to w sobie.
MG: Tak, cały ten cykl wystaw i „Opowieści starej bieliźniarki” to taka podróż sentymentalna. Tutaj chciałabym jeszcze nawiązać do tych specjalnych pomieszczeń do prania. Mamy na ekspozycji reprodukcję jednego z planów kamienic tu z Leszna, z ulicy Niepodległości.
Jak się przegląda te plany kamienic inne, to zawsze, nawet w stosunkowo mało zamożnych posesjach, są pralnie. Albo były sytuowane na strychu, żeby nie trzeba było upranej bielizny daleko nosić, albo jeżeli budynki były niewielkie, czy mniej zamożne, to najczęściej na tyłach podwórka był budynek gospodarczy, który mieścił szalety, czyli toalety (mówię o sytuacji, kiedy jeszcze nie mamy wodociągu w Lesznie, albo nawet jak już ten wodociąg jest, to toalety nie są jeszcze w mieszkaniach). I obok właśnie była pralnia, pomieszczenie z piecem, w który wbudowany był kocioł do gotowania bielizny.
Paliło się ogień i ten ogień nagrzewał kocioł wypełniony wodą, w którym się gotowało bieliznę. Ale co jest ważne, bardzo często, jeżeli kamienica była dobrej klasy i już miała doprowadzony wodociąg, to bardzo często bezpośrednio nad kotłem był kran z wodą, żeby już nie trzeba było tej wody dolewać. Różnie to było oczywiście w zależności od zamożności. I druga rzecz, u dołu kotła był kurek spustowy, czyli próbowano ułatwić sobie pracę.
Kiedy konstruowałam tę wystawę, posługiwałam się przede wszystkim publikacją Marii Ochorowicz-Monatowej. Znamy ją z książki kucharskiej, bo to była jej najbardziej powszechna publikacja. Natomiast ona w 1914 roku wydała taki bardzo pouczający, można powiedzieć wręcz podręcznik „Gospodarstwo kobiece w mieście i na wsi”.

MK: Tam aż 100 stron poświęconych jest bieliźnie!
MG: Tam jest dokładnie napisane czym co prać. Bieliznę takim środkiem, a aksamity to takim środkiem, a koronki to takim środkiem, a rękawiczki skórkowe się czyści w ten i ten sposób.
A propos tego, co Ewa mówiła o praniu, to była ciężka praca. Często do prania wynajmowano kobiety. Jeżeli ktoś już był zamożny, to przychodziła praczka. To był zawód. Przez cały XVIII, XIX wiek, nawet w XX wieku jeszcze w pierwszej jego połowie, funkcjonował ten zawód. Praczka czasem brała bieliznę do siebie i tam ją prała.
W związku z tym mamy taki piękny akapit u Monatowej, że przed wydaniem do prania oznacz bieliznę, przelicz i zrób dwa spisy, jeden dostaje praczka, drugi zostaje u ciebie. Z drugiej strony tam jest napisane, że praczka jest w stanie około 50-60 sztuk bielizny wyprać w ciągu dnia. Czyli to jest profesjonalistka.
Ale to była bardzo ciężka praca, bo sztuką bielizny może być haleczka czy koszulka stosunkowo niewielkich rozmiarów, ale może być poszwa na kołdrę, czy prześcieradło. To już jest coś dużo trudniejszego do wyprania.
ET: Praniem zajmowały się nie tylko wyspecjalizowane praczki, ale czasami służba. Służące w biedniejszych domach zajmowały się wszystkim. I pranie, szczególnie to duże pranie, nie takie codzienne, tylko właśnie pranie bielizny pościelowej, stołowej, było ogromnym obciążeniem.
MK: Wątek prania jest szeroko omówiony na wystawie, mamy tam też do zobaczenia bardzo dużo różnej bielizny. Bo my teraz, kiedy myślimy bielizna, to właściwie kojarzy nam się to z tym co nosimy pod ubraniem. A kiedyś pojęcie bielizna rozciągało się na bieliznę pościelową, na bieliznę stołową…
MG: Tak, bo musimy pamiętać, że bielizna to coś z białego materiału. Tutaj taka ciekawostka, przecież każda dziewczynka czy kobieta, to zarówno w domach wiejskich jak i w domach miejskich, mniej lub bardziej zamożnych, otrzymywała wyprawę. Czasem niewielką, czasem dużo większą. Szczególnie jeśli chodzi o pościel, ale także o tę bieliznę osobistą, to jej miało starczyć na większą część życia. Trzeba było o to dbać.
Czasami obrusy czy pościele dziedziczono. Ale ważne jest jeszcze jedno, musimy sobie zdać sprawę z tego, że zachowały się te najpiękniejsze. Bardzo często były bogato dekorowane, koronkami, haftem (krzyżykowym, richelieu, najróżniejsze). Z rozmowy, z jedną z zwiedzających pań dowiedziałam się takiej rzeczy, że ta poduszka tu z przodu ma piękny haft, ale na noc to ją odwracano i spano na tej niehaftowanej części, bo ta miała być do ozdoby.

ET: Tak, one były reprezentacyjne, często pięknie właśnie wyeksponowane na łóżkach. Na wsiach stroje były pięknie zdobione, to była lokata kapitału. Każda panna wieczory spędzała na przygotowywaniu sobie tych pięknie haftowanych rzeczy, składanych skrupulatnie w skrzyni, którą dostawała wychodząc za mąż. Więc to ważny element tradycji.
MG: Musimy też pamiętać o jednej rzeczy, zarówno o tradycji wiejskiej jak i w miejskiej, nawet ziemiańskiej, długi czas, aż po lata 20 XX wieku, młoda dziewczyna nie powinna siedzieć nic nie robiąc. Ona powinna mieć ręce zajęte, bo wtedy znaczy, że będzie pracowitą gospodynią. W związku z tym to bardzo często dziewczyna sama sobie robiła koronowe wstawki do tej pościeli, obrębiała chusteczki do nosa, obrębiała ściereczki. Sama w dużej części szykowała sobie tę wyprawę, albo przynajmniej haftowała na niej swój monogram, czyli inicjały.
Bardzo często w bardzo artystyczny sposób, umieszczone najczęściej, na przykład, jeśli to była bielizna stołowa, to w narożnikach obrusu i serwetek, które służyły przecież zamiast serwetek papierowych przy stole. Na ściereczkach, ale także na bieliźnie osobistej.
Wracając do tej bielizny, którą można zobaczyć na wystawie, są to na przykład tak zwane reformy, na których przy pasku jest wyhaftowany monogram właścicielki. Być może, to też była ważna rzecz, że na przykład jak oddawano je do prania, były już oznaczone.

Jeśli chodzi o reformy, to są majtki do kolan. Ale tak naprawdę reformy wywodzą się z dziewiętnastowiecznych, a nawet popularnych dużo wcześniej, tak zwanych pantalonów, czyli szerokich spodni do kostek, początkowo spodni męskich.
W XIX wieku takie pantalony obszyte u dołu koronką zaczęły nosić kobiety.
Początkowo tak naprawdę były to dwie nogaweczki spięte tylko paskiem, nie były zszyte w kroku. Z czasem pantalony były reformowane, stąd nazwa reformy.
Ta reforma polegała na tym, że je stopniowo skracano. Były do połowy łydki, potem do kolan, potem przed kolana.

Bardzo często spotykamy obrazy jeszcze z połowy XIX wieku, a nawet później, gdzie mamy na przykład portret dziewczynki 8-9 letniej, u której spod sukienki wystają koronki pantalonów.
Wtedy było wiadomo, że ta dziewczynka jest jeszcze niedorosła.
Natomiast kiedy dziewczyna dochodziła do jakiegoś wieku, kiedy wprowadzano ją w towarzystwo, miała na przykład 14, 15, 16 lat dostawała długą suknię i od tego czasu nie wypadało pokazać krańca pantalonów.
I jeszcze jedna ciekawostka, jeśli chodzi o damski strój. Mamy na ekspozycji tak zwaną kombinację damską. To był element w bieliźnie, który powstał mniej więcej w latach 80 XIX wieku, kiedy kobiety coraz częściej zaczynały, (tu mówię o kobietach z tej wyższej klasy, zamożne mieszczaństwo, inteligencja, ziemiaństwo) prowadzić coraz bardziej aktywny tryb życia.
Często nawet podejmowały pracę zawodową, studiowały w Polsce później, ale przecież Polki już od lat 70 wyjeżdżały do Paryża na studia, czy do Szwajcarii. Zaczynały uprawiać sport, grało się w tenisa, potem zaczął być modny rower. Do tego potrzebna była zupełnie inna bielizna. Kombinacja damska to jest połączenie właśnie reform z koszulką. Reformy są już skrócone, koszulka jest bardzo obcisła, najczęściej już tylko na ramiączkach, czyli to wszystko jest bardziej wygodne.
ET: Na wsi bielizna osobista, w zasadzie w ogóle długo nie funkcjonowała. Tym co najbliższe ciału była koszula, w przypadku mężczyzn krótsza, w przypadku kobiet dłuższa. Natomiast w XX wieku rozpowszechniły się gacie z dłuższymi nogawkami, nazywano je czasem nożycami.
Nosiły je starsze kobiety, którym mogły przeszkadzać przeciągi czy zimno. Natomiast młodsze przez długi czas uważały to za wręcz nieprzyzwoite.
Zresztą w kulturze europejskiej, na przykład w XVI, XVII wieku, kiedy zaczęły się pojawiać właśnie pantalony damskie, między innymi w Wenecji, to nosiły je tylko panie lekkich obyczajów. Szanująca się kobieta nie nosiła tego typu elementu stroju.
MK: Jak to się czasy nam teraz zmieniły. Chciałam wrócić jeszcze do wystawy. Mamy te wszystkie elementy i chcemy z tego zrobić wystawę aby te wszystkie historie lepiej wybrzmiały. Jak wyglądał ten proces?
MG: Przede wszystkim trzeba mieć jakiś pomysł i od takiego pomysłu wychodzimy. W przypadku tej wystawy, tym pomysłem była chęć pokazania zbioru bielizny, którą otrzymali, ale pokazania jej w naturalnym kontekście. Bo pokazanie w gablocie koszulki, no dobrze, ona można się zachwycać, że ten haft jest piękny, no ale nic z tego nie wynika i nic, szczególnie młodemu pokoleniu, to nie powie.
Trzeba było po prostu te kolejne elementy dbania o bieliznę rozpisać. Stąd na tej wystawie pranie, potem suszenie. Na ekspozycji jest taki sznur, rozciągnięty, jest kwestia prasowania, maglowania i dopiero ostatnim elementem jest urządzony pokój, taka mała sypialnia kobiety, w której jest pięknie zasłane łóżko, w której jest manekin ubrany w pewne elementy bielizny i jest ta tajemnicza bieliźniarka, szafa na bieliznę. Dawniej była w każdym domu, tu ma uchylone drzwi, widać w niej ułożone elementy.

MK: U Monatowej jest ilustracja takiej właśnie bieliźniarki. I tam, to co mnie zaciekawiło, to było to, że wnętrze wygląda tak pięknie. Tam nie ma żadnego bałaganu, bielizna jest powiązana wstążkami.
MG: Tak, ponieważ większość była biała. Właściwie prawie wszystko było białe. Można sobie to wyobrazić, otwieram wielką szafę, w której mam same rzeczy białe. W związku z tym i Monatowa zalecała to, ale także na przykład, bliższe nam Zakłady Kórnickie, czyli szkoła gospodarcza dla dziewcząt ufundowana przez panią Zamoyjską, w poradniku polecanym przez nich, było zalecane żeby każdy rodzaj bielizny wiązać w szafie innym kolorem.
W związku z tym wiem, że na przykład żółtym mam poszewki na kołdry, czerwonym na poduszki, jeszcze kolejnym na jaśki, a tu mamy takie ścierki… Tym bardziej, że i u Monatowej i w Zakładach Kórnickich mówiło się o kilku rodzajach ściereczek. Ścierki do podawania do stołu, ścierki do wycierania szkła i porcelany, ścierki gospodarcze. One wszystkie były gotowane, prasowane i tak dalej. W związku z tym trzeba było je sobie ładnie ułożyć w szafie. Co tu dużo mówić, to wiązanie kolorowymi tasiemkami czy wstążeczkami po prostu ułatwiało życie.
ET: Nie wspomniałyśmy jeszcze, że oprócz tego, że wszystko było białe, pachnące, pięknie posegregowne, to jeszcze było sztywne. Ważnym elementem prania było krochmalenie. W zawiesinie, do której stosowano mączkę ziemniaczaną czy mączkę ryżową, która nadawała tkaninom tą specyficzną sztywność. Także czasami można było je wręcz postawić.
W stroju ludowym było to mocno wykorzystywane, szczególnie w przypadku czepców tiulowych, które musiały zachowywać swój kształt specjalnie nadany za pomocą różnych narzędzi, które do tego służyły. Specjalnych żelazeczek, specjalnych maszynek do układania tego tiulu, więc to też był ważny element dbania o bieliznę.
MK: Czemu to się przeniosło na poszwy?
MG: A z bardzo prostego powodu. Krochmal powodował to, że brud tak szybko nie wnikał w tkaninę.
MK: I teraz wszystko wiem, bo to wcale nie jest wygodne. Choć wiem, że jest wiele osób, które bardzo lubi spać w takich krochmalonych poszwach…
ET: Tak, panie zwiedzające często wspominają, że jeszcze wiele kobiet zresztą do dzisiaj bardzo lubi mieć pościel czy obrusy wykrochmalone. Koniecznie.

MG: Tak, to wynikało z praktyki. Wykrochmalony obrus zachowywał dłużej świeżość. Jeżeli nie był poplamiony to dłużej wyglądał elegancko. A skoro pranie było tak ciężką pracą, to nie prano tego co trzeci dzień. I prasowanie było ciężką pracą.

ET: Na naszej wystawie mamy też bogaty zestaw dawnych żelazek.
Opowiadamy jak w świecie bez prądu rozgrzewano te żelazka.
Mamy żelazka na duszę, mamy żelazka na węgiel, mamy żelazko na spirytus, a nawet na gaz.
MK: Rozmawialiśmy o tym, jak starsze pokolenie reaguje na tą wystawę, a jak reaguje młodsze? Czy to jest wystawa dla dzieci?
ET: Oj tak, zdecydowanie tak. Dzieci są zachwycone, są zainteresowane, zadają dużo pytań. To dla nich nowy świat.
MG: Mamy na ekspozycji przedmioty, które dzieci mogą też wziąć do ręki. Jest tara, którą można dotknąć. Jest pokazany ziemniak, kartoflanka i krochmal, żeby pokazać ten proces. Mamy żelazko, które też można wziąć do ręki i zobaczyć jak ono było ciężkie. Ono z jednej strony było rozgrzane, ale z drugiej strony także prasowano także ciężarem. Myślę, że głównym problemem przy prasowaniu było to, że nie było termostatu.
ET: Duszę trzeba było wymieniać kilkakrotnie w ciągu prasowania, więc trzeba było ją sobie pogrzebaczem wyjąć, wsadzić do pieca, rozgrzać, potem z powrotem. Węgielki – to też miało swoje wady, sadza wydobywająca się z tych węgielków mogła nam zniweczyć całą pracę. Więc opowiadamy też o takich różnych przygodach związanych właśnie z prasowaniem.



MG: Czyli w ten sposób pokazujemy cały proces dbania o bieliznę, tak żeby szczególnie właśnie najmłodsi, uświadomili sobie, że to co, co dzisiaj jest proste i łatwe i właściwie nie wymaga od nas wielkich wysiłków, kiedyś to była ciężka praca.
Ale z drugiej strony my dzisiaj mamy bardzo modną ekologię. Kiedyś ludzie byli dużo bardziej ekologiczni. Żadnej rzeczy się nie wyrzucało. Podarta poszwa była przerobiona na mniejsze fragmenty, obszwywana i te elementy służyły za ściereczki. Odzież, także bieliznę, łatano. To było normalne. To były elementy drogie i nikt tego nie wyrzucał.
MK: I to jest taka myśl, która stoi w tle tej wystawy. Nie jest bezpośrednio powiedziana, ale wybrzmiewa w wielu momentach. To jest zaplanowane, tak miało być?
MG: Tak, oczywiście, bo nam chodzi też o to, żeby pokazać, że coś co my dzisiaj uważamy za wielkie odkrycie: Mamy być ekologiczni, nie wyrzucać! Kiedyś to była norma. Kiedyś matka córce zapisywała suknie w testamencie. W tradycji wiejskiej jak i w miejskiej, dziedziczono po rodzicach pościel, serwety, obrusy, suknie. Bo nawet jeżeli trzeba ją było przerobić, to sama tkanina była tyle warta, że nigdy jej dopóki się całkowicie nie zdarła nie wyrzucano.
ET: Oczywiście korzystano też z naturalnych tkanin, bo to wszystko o czym mówimy to przede wszystkim płótno. Najpierw lniane, z czasem też bawełniane, lniano-bawełniane. Tkaniny dobrej jakości. Na wsiach oczywiście płótno wyrabiano samodzielnie i tym również zajmowały się kobiety od początku do końca. Od posadzenia i zajmowania się uprawą lnu, poprzez cały proces obróbki tego lnu, poprzez przędzenie nici, w końcu tkanie na krosnach materiału.
MK: To jest bardzo długi proces. Więc jak się już to utka, stworzy od samego początku, to już się bardzo dba!
Wystawę „Opowieści starej bieliźniarki” można oglądać do 25 maja 2025 roku w Muzeum Okręgowym w Lesznie.