
W tym odcinku opowiem o Oldze Boznańskiej, jednej z najbardziej znanych polskich artystek. Boznańska doczekała się uznania i to już za życia. Były wyróżnienia, nagrody i zachwyty. Najpierw za granicą w Berlinie, w Paryżu, potem z lekkim opóźnieniem w Warszawie, a na samym końcu Boznańską docenił jej rodzinny Kraków. W 1912 roku reprezentowała nawet Francję na wystawie w Pittsburghu razem z Claude’em Monetem i Augustem Renoirem, impresjonistami, których nazwiska znają dziś nawet osoby, które nie interesują się sztuką. Dla przyjeżdżających do Paryża na przełomie wieków Polaków była „tą słynną Boznańską”.


Dostała też propozycję prowadzenia zajęć w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie od Juliana Fałata, który modernizował uczelnię na przełomie wieków. Kilka lat później przyszło też zaproszenie ze Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie.
Artystyczna instytucjonalna edukacja kobiet dopiero się zaczynała. Czuć było delikatny powiew zmian. Zaproszenie Boznańskiej do grona dydaktycznego to było duże wyróżnienie. Boznańska jednak odmówiła. Z jednej strony rozumiem, chciała skupić się na malowaniu, a nie na uczeniu. Nie chciała wyjeżdżać z Paryża.
Ale z drugiej, musiała przecież pamiętać jak wyglądała jej droga, jej edukacja. W Krakowie miała dostęp tylko do prywatnych nauczycieli albo specjalnych kursów organizowanych dla kobiet. Nie mogła studiować malarstwa, ani w Krakowie, ani w Monachium, gdzie pojechała później.
Może zrezygnowała z tych propozycji, bo po prostu nie czuła się na siłach żeby zmieniać świat. Z tego jak żyła można wywnioskować, że raczej nie lubiła zmian.

Jako przykład jej niechęci do zmian najczęściej przywoływane są jej stroje. W dwudziestoleciu międzywojennym wciąż nosiła suknie modne na początku XX wieku (i wcześniej), mocno ściągnięte w talii, z szerokimi spódnicami, bluzki z bufiastymi rękawami.
Włosy zaczesywała do góry, upinała je w kok, cała jej twarz była odkryta. Tego typu fryzura była bardzo popularna na początku XX wieku. Nazywana była cottage loaf, od nazwy angielskiego, tradycyjnego chleba, który miał formę dwóch ułożonych na sobie bochenków – większego i mniejszego.
Na większości zdjęć, które widziałam, Olga Boznańska ma właśnie taką, lub podobną, fryzurę. Pewnie było jej tak wygonie, włosy nie opadały na oczy, nie trzeba było ich poprawiać brudnymi od farb rękami. To była praktyczna fryzura, ale w latach 20. i 30. XX wieku niemodna.
Zofia Stryjeńska, młodsza od niej malarka, kiedy odwiedziła Boznańską w Paryżu opisała ją jako osobę wściekle stylową, która opóźniła swą aktualność o pół wieku. Widać Boznańska miała inne priorytety, inne niż moda, inne niż pomoc w rozwoju edukacji artystycznej kobiet.



Prace Boznańskiej znajdują się w kolekcjach na całym świecie, m.in. w Musée d’Orsay w Paryżu i oczywiście w polskich muzeach narodowych.
Co prawda kilkadziesiąt lat po swojej śmierci malarka istniała na marginesie historii sztuki i była zapomniana, ale zmieniło się to wraz z dużymi wystawami na początku XXI wieku. Najpierw była wystawa w Zachęcie i w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie, potem po 10 latach, w Muzeum Narodowym w Krakowie i Warszawie. Tę wystawę zobaczyły prawie 104 tysiące osób. To był duży frekwencyjny sukces.
Ostatnio sukcesem była też wystawa w Muzeum Gdańska (3 grudnia 2023 – 16 maja 2024), gdzie w kilku pomieszczeniach ratusza prezentowane były obrazy i pamiątki po Boznańskiej. I mimo trudnych ekspozycyjnych warunków (wąskie sale, które wymagają modernizacji), to wiem, że ta wystawa wielu osobom się podobała. A na pewno podobały się prace Boznańskiej.
Nazwisko przyciągnęło tłumy. Chyba można powiedzieć, że Boznańska jest znowu znana. Tak jak to było 120 lat temu.
Często jest też tak, że Olga Boznańska jest jedyną artystką wśród szerokiego grona malarzy. Tak było na przykład na wystawie „Siła Obrazu” dużej, ważnej wystawie, która pokazywała polskie malarstwo za granicą, a konkretnie we Francji i to w filii Luwru. Potem ta ekspozycja przyjechała do Warszawy, a później do Poznania.
Do zobaczenia było podzielone na kategorie tematyczne malarstwo XIX i początku XX wieku. Naprawdę potężna reprezentacja, crème de la crème polskiego malarstwa. I tylko jedna praca autorstwa kobiety. JEDNA. I to właśnie była Boznańska.

To był „Portret kobiety„ z 1891 roku z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie. Nie jest to najbardziej znana praca Boznańskiej, ale to dobry wybór na tę wystawę. Pokazuje kwintesencję portretów Boznańskiej, a portrety to ten temat, w którym Boznańska czuła się najlepiej.
Mamy tutaj wielką ciemną plamę sukni na stosunkowo kolorowym tle, które tworzy turkusowa tapeta w złote wzory. Są dwa jasne punkty – twarz i ręce. Te dwa elementy były dla Boznańskiej najważniejsze. Zawsze skupiała na nich uwagę – swoją i widzów.
Moim ulubionym detalem na tym portrecie są delikatne refleksy na paznokciach kobiety, zadbanych w kształcie migdałów. To one zatrzymały mnie na dłużej. Złapałam się w pułapkę zastawioną przez Boznańską.
Malarka tymi niewielkimi fragmentami, dłońmi i oczami, opowiada najwięcej o portretowanej kobiecie. To w tych elementach ukryty jest charakter bohaterki.
Choć nie wiadomo kim była, na podstawie jej dłoni i oczu wiele można o niej powiedzieć. Ma smutne, zmęczone oczy, może płakała? W złożonych rękach, delikatnych, zadbanych, jeszcze młodych, trzyma cięty kwiat. Chyba jest w żałobie, może kogoś wspomina?
Charakter modela czy modelki był dla artystki bardzo ważny. Chodziło o to żeby namalować to kim ktoś jest a nie to na jakiego wygląda. Podobno zawsze zaczynała malowanie od oczu.
Oczywiście sposób jej malowania zmieniał się na przestrzeni czasu. Ale to co było stałe w jej malarstwie to to, że: „Boznańska nie maluje oczu, tylko spojrzenie, nie maluje ust, ale uśmiech lub łkanie…” – wydaje mi się, że te słowa krytyka Maxa Gotha oddają sedno portretowej twórczości Olgi Boznańskiej.

A wracając do wystawy „Siła obrazu” – kobiet było na niej mnóstwo, ale na obrazach, a nie za sztalugami. I to właśnie mam na myśli mówiąc o „rozpoznawalności” Olgi Boznańskiej.
Jeśli można powiedzieć, że jakaś artystka jest w „głównym nurcie” to właśnie ona.
A w tym roku będzie o niej wyjątkowo głośno, a przynajmniej taką mam nadzieję, i tego się spodziewam, bo została wybrana na jego patronkę.
Patronka 2025 roku
W tym roku, czyli 2025, będziemy obchodzić 160. rocznicę urodzin i 85. rocznicę śmierci Olgi Boznańskiej. Te dwa jubileusze były punktem wyjścia do tego, by podjąć starania żeby Boznańska znalazła się wśród patronów 2025 roku. Co roku Sejm i Senat wybierają ważne dla historii Polski osoby, czy grupy osób, które stają się patronami roku. To rodzaj uhonorowania ich zasług, przypomnienie o nich i o ich działalności. W tym roku, oprócz wydarzenia patronującego, którym jest Milenium Koronacji Dwóch Pierwszych Królów w Gnieźnie, mamy również sporą grupę patronów, część z nich wybrana została przez Senat (m.in. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Władysław Stanisław Reymont), a część przez Sejm. I to właśnie w tej grupie znajduje się Olga Boznańska. To, że malarka w niej jest zawdzięczamy dwóm Wrocławiankom, dla których historia kobiet jest ważna – Karolinie Dzimirze- Zarzyckiej, historyczce sztuki i pisarce oraz posłance Jolancie Niezgodzkiej.
Postanowiły działać i jak mówi Jolanta Niezgodzka, przywrócić herstorię do życia publicznego. Wiadomo już, że to się udało. Ale proces był długi. Karolina, przy okazji spotkania z posłanką podzieliła się z nią smutnym doświadczeniem z 2023 roku, kiedy to bezskutecznie podejmowała próby by patronką roku została Maria Dulębianka (Karolina jest jej biografką, autorką książki „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”). Niestety to się nie udało.
Jak pisze Karolina: „Obie byłyśmy rozczarowane, że wśród patronów roku 2024 nie ma żadnej kobiety.” To rozczarowanie, a może raczej chęć zmiany napędzana rozczarowaniem, sprawiła, że jakiś czas po tej rozmowie posłanka odezwała się z prośbą o przygotowanie listy kandydatek na patronki 2025 roku. Ostatecznie wybrana została Olga Boznańska. Karolina napisała uzasadnienie. Jolanta Niezgodzka przygotowała projekt uchwały, a potem zaprezentowała go na Komisji Kultury i Środków Przekazu. Potem uchwała trafiła do Sejmu i została przegłosowana pod koniec lipca. Sukces! Olga Boznańska została patronką 2025 roku.
Pewnie by się cieszyła. A przynajmniej tak myślę po tym jak przeczytałam kilka jej listów do ojca, w których relacjonowała mu swoje postępy. Była bardzo ambitna, chciała malować jak najlepiej. Z listów wyłania się wrażliwa młoda kobieta, która ciężką pracą chce spełnić swoje marzenie o byciu artystką.
Nie wydaje się smutna, a tak bardzo często jest opisywana. Może to przez archiwalne zdjęcia i autoportrety, na których bardzo rzadko się uśmiecha. Jest w jej oczach jakaś melancholia. Ale była też przy tym dowcipna i towarzyska. Najlepiej czuła się w gronie ludzi, których dobrze znała. Miała zresztą sporo przyjaciół i przyjaciółek. Kiedyś miała też narzeczonego. Była też blisko ze swoją rodziną, choć ta relacja opisywana jest różnie.


Boznańska urodziła się w zamożnej rodzinie. Wychowywała się w mieszkaniu przy ulicy Wolskiej 21 w Krakowie (teraz to ulica Piłsudskiego, a w budynku, który Boznańska przekazała w testamencie Akademii Sztuk Pięknych, mieści się Biuro Karier ASP).
W domu mówiło się po francusku, matka Boznańskiej była Francuzką. Jej ojciec Adam Nowina Boznański także dobrze znał Francję, uczył się tam. Trzy lata po narodzinach Olgi przyszła na świat jej siostra – Iza. Matka wcześnie odkryła i rozwijała artystyczne talenty córek – plastyczny u Olgi i muzyczny u Izy.
Z zewnątrz wszystko wyglądało dobrze, dziewczynki były jednak chowane pod kloszem. Sylwia Zientek, w książce „Tylko one” nazywa dom Boznańskich duszną cieplarnią. Matka dziewczynek była podobno nadopiekuńcza, a ojciec wciąż je kontrolował. Pewnie trudno było dorastać w takiej atmosferze.

Olga „wyrwała się” z domu w 1886 roku, miała 21 lat, wyjechała uczyć się malarstwa do Monachium. Ojciec finansował jej naukę i życie. Była z nim w ciągłym kontakcie.
Lata spędzone w Monachium były kluczowe dla rozwoju jej umiejętności. Boznańska mówiła, że to tu nauczyła się malować. Chętnie odwiedzała muzea, spotykała się z koleżankami. I dużo malowała, także portrety osób, które dopiero co poznała.
Tak było z Paulem Nauenem, malarzem. Zgodziła się mu pozować, potem poprosiła o rewanż. Portret Nauena przyniósł artystce złoty medal w Wiedniu i duży rozgłos.


Gdyby nie pieniądze, które przesyłał jej ojciec, można by powiedzieć, że się usamodzielniła. Miała własną pracownie, powoli zaczynała być rozpoznawalna i doceniana. Nabrała na tyle pewności siebie, że zdecydowała się wyprowadzić do Paryża, mimo niechęci ojca.
Nie było to dla niej całkiem nowe miejsce. We Francji bywała wcześniej przy okazji wizyt u rodziny matki. Oddalała się jednak znacznie od domu i Krakowa. Raczej nie tęskniła, uważała, że Kraków „powoli zdziera całą energię i indywidualność każdego człowieka” (fragment listu z 1892 roku z Monachium do ojca).

Paryż stał się jej domem, w którym mieszkała do końca życia. A jej malarstwo, które Jacek Malczewski nazywał zakopconym bardzo się tu podobało. Z czasem się też zmieniało.
Stawało się coraz mniej realistyczne. Rozmyło się tło portretów. Bardzo ważne były kolory i to jak na siebie wpływały. Czasem Boznańska dodawała jeden mocno nasycony żółcią lub czerwienią element, tak jest na przykład w portrecie panny Syrewicz (Muzeum Narodowe w Warszawie). Kobieta ma na sobie szary kostium, w tle przebija się kolor brązowej tektury, a jedynym mocnym akcentem jest jej czerwony pasek. Podobnie jest też w pastelowym autoportrecie Boznańskiej z ok. 1906 roku z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie. Tam tym mocnym barwnym akcentem jest fragment żółtej ramy.


Prace z tego czasu charakteryzuje efekt, który badacze nazywają zamgleniem, a czasem rozproszeniem. To znak rozpoznawczy stylu Olgi Boznańskiej. Jak go uzyskiwała? Boznańska, w pewnym momencie, mniej więcej w czasie kiedy wyprowadziła się z Monachium, czyli pod koniec lat 90. XX wieku, zrezygnowała z malowania na płótnie.



Chętniej wybierała tekturę. To jest zupełnie inny materiał, inaczej chłonie farbę, ma inną strukturę.
Bardzo często używała prawie suchego pędzla, dlatego jej prace są matowe. Jej pędzle były mocno zniszczone, czasem miały kilka włosów na krzyż. I zawsze było podczas malowania pełno dymu, bo Boznańska bardzo dużo paliła.
Tektura była też mniej trwała niż płótno, ale Boznańskiej nie zależało żeby jej prace ją przetrwały.
Z perspektywy czasu to wielka szkoda! Bo konserwatorzy muszą się dwoić i troić żeby utrzymać je w dobrej kondycji.

Zarzucano jej, że maluje ludzi brzydko: „zwiędłe małe twarzyczki”, „ twarz mężczyzny zakwitła pleśnią starej cegły”– niezbyt miłe określenia. Ona odpowiadała, że to jest właśnie interesujące, że jak przychodzi do niej umalowana kobieta, tak umalowana, że jej spod tego makijażu nie widać to jak ona ma ją malować, skoro kobieta sama już siebie namalowała. Boznańska nie upiększała swoich modeli. Dlatego jej portrety bywają niewygodne, ale za to zawsze są interesujące i poruszające.
Mnóstwo osób chciało mieć jej portrety. Regularnie wysyłała swoje prace na różne wystawy. Tak było do wybuchu pierwszej wojny światowej. Nie napływało wtedy tyle zleceń, co zwykle. Paryż opustoszał, zmieniły się czasy.


Boznańskiej było coraz trudniej. Nie miała też wsparcia rodziców, już nie żyli. Powoli popadała w biedę, bo niezbyt dobrze zarządzała finansami, pożyczała pieniądze różnym ludziom, którzy nigdy ich nie zwracali. Sylwia Zientek pisze, że w dwudziestoleciu międzywojennym podziw dla artystki zmienił się we współczucie, a nawet lekceważenie. Jej ubóstwo nazywa pełnym godności, bo artystka pozostała wierna sobie i swojej wizji malarstwa. Ale było jej ciężko. Już w 1932 roku Boznańska pisała, że czas się wynieść na innym świat.

W 1934 roku z życia Olgi zniknęła jej siostra Iza, która walczyła z zaburzeniami psychicznymi i ostatecznie odebrała sobie życie.
To był duży cios. Ich relacja co prawda była wypełniona małymi i większymi konfliktami, ale siostry były ze sobą przez lata blisko związane. Olga została sama.
Schorowana wciąż malowała, pomagali jej przyjaciele. Do Polski docierały informacje o złych warunkach, w których żyła Boznańska.
Uformował się nawet Komitet Opieki nad Olgą Boznańską, jego inicjatorką była Maja Berezowska, malarka, graficzka i rysowniczka.
Boznańska zmarła 26 października 1940 roku, miała 75 lat. Zostawiła setki obrazów pokazujących jak dużo można zobaczyć w człowieku jeśli naprawdę dobrze się mu przyjrzy, jeśli poświęci mu się czas.
Ona zawsze swoim modelom poświęcała go bardzo dużo. Stryjeńska śmiała się z niej, że sesje pozowanie trwają tak długo, że model zdąży się zestarzeć. Tymczasem, jak pisał Louis Vauxcelles, francuski krytyk, Boznańska:


Jak świętować rok Olgi Boznańskiej?
Najlepiej zwracać uwagę na wydarzenia, które będą organizowały muzea, śledzić ich strony internetowe, a najlepiej social media. Muzeum Narodowe w Warszawie, w którego zbiorach znajduje się ponad 80 prac Boznańskiej, dało znać, że jesienią przygotuje oddzielną ekspozycję w Galerii Sztuki XIX wieku z twórczością Olgi Boznańskiej.
Dwójka Polskie Radio realizuje cykl audycji „Portrecistka – Olga Boznańska”, w pierwszym odcinku gościła m.in. Angelika Kuźniak, autorka świetnej biografii Olgi Boznańskiej „Boznańska. Non finito”. Ten rok to też dobry moment żeby sięgnąć po tę książkę. Jeśli dowiem się czegoś więcej o inicjatywach związanych z Olga Boznańską dam znać na moim koncie na Instagramie @gablotki.