17 lipca 2021

Nić – Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda w Żyrardowie

W tym odcinku przemykamy pomiędzy pofabrycznymi budynkami Żyrardowa – polskiej stolicy lnu. Dochodzimy do Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda. Mimo, że maszyny stojące w środku, już od dawna nie pracują, to muzeum tka nić, która nierozerwalnie łączy przeszłość z przyszłością.

Zabieram Was do Żyrardowa, do Muzeum Lniarstwa, gdzie pod koniec czerwca spędziłam trzy dni. Trochę przypadkiem.

Mam taką listę miejsc, o których chcę opowiedzieć w podcaście i Żyrardowa na niej nie było. Po prostu nie zdążyłam na niego trafić. Ale na szczęście on trafił na mnie. A wszystko dzięki festiwalowi storytellingowemu, który odbywał się pod koniec czerwca właśnie w Żyrardowie, a konkretnie w pofabrycznych zabudowaniach dawnej fabryki lnu, a teraz Muzeum Lniarstwa.

Żyrardów wyrósł  z przemysłu, z przędzalni lnu przeniesionej z Warszawy, którą kierował Francuz Filip de Girard (to od jego nazwiska pochodzi nazwa miasta). Oprócz tego, że kierował przędzalnią to jeszcze usprawniał jej działanie, na przykład dzięki mechanicznej przędzarce lnu, którą skonstruował i która zrewolucjonizowała cały proces produkcji. Można było szybciej i więcej. A to była tylko przygrywka do dynamicznego rozwoju i fabryki i nie tylko fabryki, ale całego jej otoczenia. Powstała osada fabryczna, z domami robotników, kierowników, powstały osobne wille dla dyrektorów (np. willa, a właściwie mały pałacyk miejski otoczony parkiem dla Karola Dittricha, który doprowadził żyrardowską fabrykę do takiego poziomu, że jej wyroby były rozpoznawane i co ważniejsze cenione w Europie).

Powstawały też budynki użyteczności publicznej, szkoły, przedszkola, szpital, resursa, czyli miejsce na spędzanie czasu po pracy. Wszystko co jest potrzebne żeby dobrze się gdzieś mieszkało. Te zabudowania zachowały się w większości w nienaruszonej formie i są obecnie jedynym w Europie zespołem urbanistycznym miasta przemysłowego z końca XIX i początku XX wieku w Europie. A jeszcze, dodatkowy smaczek to to, że większość z nich pełni swoje pierwotne funkcje. Bardzo mi się podoba w Żyrardowie właśnie ta autentyczność.

Przez lata, tak naprawdę aż do lat 90. XX wieku, wokół przemysłu w Żyrardowie kręciło się całe życie. Sporo pofabrycznych budynków zyskuje teraz nowe życie, tak jak na przykład stara przędzalnia, ogromny budynek w samym centrum. Kiedyś jak sama nazwa wskazuje przędzalnia – teraz jest tu hotel, sklepy, knajpki i mieszkania. I wygląda to świetnie.

Drugie życie zyskały też wnętrza oddziału drukarni żyrardowskich Zakładów Lniarskich, ta część kompleksu fabrycznego nazywa się Bielnik i znajduje się kawałek dalej od starej przędzalni i głównego placu za willą Dietricha i parkiem. Wnętrza wyglądają jakby wczoraj od tych wszystkich maszyn wstali pracownicy fabryki. Klimat tych wnętrz jest nie do opisania. Będąc tam na miejscu myślałam, jak wam to opowiedzieć żebyście poczuli chociaż część tej zaskakująco fascynującej potęgi maszyn. Ale już się nie martwię, bo zrobił to za mnie w 1875 roku Henryk Sienkiewicz, który odwiedził Żyrardów i fabrykę.

"Jakież cuda oglądały nasze oczy! Cóż to za fabryka! Sale tam tak rozległe, że stojąc na jednym końcu zaledwie rozeznasz rysy ludzi pracujących na drugim. (...)
Olbrzymie straszliwie potwory parowe, rycząc groźnie i wywijając z piekielnym rozmachem żelaznymi ramionami, nadają ruch wszystkiemu. W przędzalni tysiące większych i mniejszych kół, o smoczych kształtach, kręci się z przerażającą szybkością na osiach (...) Ściany budynku drżą. Zda się, że wszystkie te machiny żyją i mają duszę.”
Henryk Sienkiewicz

I mimo, że Sienkiewicz był w fabryce kiedy jeszcze działała, a ja kiedy już było tu muzeum, to wrażenia mam dokładnie takie same. To bestiariusz w trójwymiarze, te maszyny dzięki, którym można prześledzić kompletny ciąg technologiczny. Najważniejsze momenty procesu produkcji tkanin wyglądają jak potwory. I są do tego niewyobrażalnie fotogeniczne.

Nie spodziewałam się poza tym, że to jak powstają żakardy, może być wciągającą historią. W zrozumieniu tego procesu bardzo pomagają przystępne opisy przy kolejnych stanowiskach, są też  zdjęcia i  ilustracje. Muzeum opowiada oczywiście losy fabryki i najważniejsze jej momenty, takie jak ten z 1883 roku, kiedy strajkowały szpularki i kiedy wsparli je nie tylko wszyscy pracownicy fabryki ale też mieszkańcy całego miasta. To było naprawdę spore wyzwanie kierowanie taką ogromną fabryką i skoordynowanie pracy tysięcy ludzi – o tym jak to się udawało zresztą też opowiada stała wystawa. Przeciskając się pomiędzy gładziarkami, wybijarkami i sanforyzarkami poznajemy też historię konkretnych osób, które tu pracowały tak naprawdę niedawno, bo w latach 70.  Zwiedzając można się nauczyć wielu nowych słów, takich jak na przykład: gręplowanie albo kalander – to takie ładne słowo. A co znaczy? Żeby się przekonać musicie jechać do Żyrardowa!

Poza tym w zagrodzie zaraz przy muzeum można spotkać sympatyczne kozy, a nawet…. wielbłądy!