19 września 2021

Drogi Józiu! – Pawilon Józefa Czapskiego

W tym odcinku zaglądamy za śnieżnobiałą fasadę Pawilonu Józefa Czapskiego (oddział Muzeum Narodowego w Krakowie) i sprawdzamy czy 600 m² to wystarczająco by pomieścić przebogaty życiorys człowieka, który pełnił w życiu wiele ról, a każda z nich była i jest nie tylko interesująca, ale przede wszystkim ważna.

Miejsce, o którym dziś opowiem bardzo mocno kojarzy mi się z latem. Pewnie dlatego, że byłam tam po raz pierwszy w bardzo upalny dzień podczas lipcowego wyjazdu do Krakowa. To był jeden z takich dni, w który obojętnie jakbyście się nie ubrali i tak byłoby za ciepło. Taki dzień w który nawet lodowata lemoniada wyciągnięta z otchłani lodówki w trzy minuty ma już temperaturę pokojową. Właśnie w taki dzień weszłam z pełnego słońca, z rozgrzanej do czerwoności, a przynajmniej taki mi się wydawało, ulicy Piłsudskiego przez elegancką bramę do Ogrodu Czapskich. Minęłam XIX-wieczny, ale niedawno odnowiony pałac, kiedyś Krasińskich a potem Czapskich, a właściwie Hutten – Czapskich, bo w 1894 roku pałac z myślą o tym żeby wystawić w nim swoją imponującą kolekcję, kupił hrabia Emeryk Hutten -Czapski, który namiętnie zbierał przede wszystkim monety, banknoty i medale. Pałac mu się spodobał, dobudował do niego specjalną część dedykowaną tym zbiorom, do niej było osobne wejście, czyli zorganizował takie prywatne przydomowe muzeum. Zresztą jego zbiory, które są teraz częścią kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie wciąż można oglądać w pałacu.

Ale my nie tutaj, my idziemy dalej brukowaną ścieżką w głąb ogrodu, w tle delikatnie szumi fontanna i gruchają gołębie, które piją z niej wodę. Jeszcze kilka kroków w cieniu drzew i zza ściany oficyny kamienicy Łozińskich, która sąsiaduje z pałacem, wyłania się absolutnie zaskakujący budynek – prosta forma, proste kolory – czerń i biel.

Parter jest w całości przeszklony, nad nim znajduje się śnieżnobiała fasada bez okien, jakby zawieszona w przestrzeni, przez to i przez  biel od razu kojarzy się z malarskim płótnem, jeszcze nie pomalowanym, ale już zagruntowanym i co ciekawe sygnowanym, bo w prawym dolnym rogu widać zamaszysty podpis „Józef Czapski” . Ten budynek, który wygląda właściwie dość absurdalnie w otoczeniu starych, ceglanych oficyn, to Pawilon Józefa Czapskiego – człowieka, który jak celnie pisze jego biograf, przeżył swoich dziewięćdziesiąt sześć lat w wielu życiowych rolach – jako żołnierz, postać publiczna, świadek historii, pamiętnikarz, eseista i malarz. Ta ostatnia rola była dla niego najważniejsza i to też zdaje się podkreślać fasada muzeum.

Fasada miała być i jest jest zdecydowanie znakiem rozpoznawczym tego miejsca. Dlatego architekci zadbali o to żeby jak najdłużej zachowała swój kolor, a to nie jest wcale takie proste. Śnieżnobiała ściana w centrum Krakowa, a już szczególnie w sezonie smogowym? To brzmi prawie jak misja do nie wykonania, ale  póki co się udaje.  Okazuje się, że kluczowy jest materiał z którego została zrobiona.

Nie wdaję się nigdy w takie szczegóły technologiczno-architektoniczne, ale tym razem mocno mnie to zaciekawiło, bo fasada Pawilonu Czapskiego zrobiona jest z corianu. Nazwa niewiele mi mówiła dlatego obejrzałam stosowny filmik na YT prezentujący jego właściwości i wszystko było już jasne. Na tym filmie tajemnicza ręka najpierw wylewa na powierzchnię corianu kawę, potem ją ściera i po kawie nie ma śladu. A potem uderza w corian mocno młotkiem i nic. Z tego wynika, że corian jest niezwykle wytrzymały i do tego, co w tym konkretnym krakowskim przypadku bardzo ważne – łatwy w utrzymaniu. Poza tym jest gładki i  świetnie sprawdza się jako tło, na którym można wyświetlać filmy i tak jest wykorzystywana ta fasada jako ekran kina plenerowego.

Zachowanie bieli fasady to nie było jedyne wyzwanie, przed którym stanęli architekci. Chyba największym było to żeby wpasować pawilon w otoczenie, wpasować a nie wcisnąć. Działka była trudna, ograniczona istniejącymi już budynkami, których nie można było ruszyć. Do tego nie za duża. No więc mały metraż a do pokazania całe życie i to życie, którego każdy fragment jest nie tylko interesujący, ale po prostu ważny.

Pawilon Czapskiego to chyba najmniejsze muzeum ze wszystkich, o których do tej pory opowiadałam w Gablotkach. 600 m2, ale przecież nie całość na wystawy, bo jest tu jeszcze kawiarnia, czytelnia i wszystkie inne niezbędne przestrzenie. Tak naprawdę na ekspozycję nie zostaje dużo miejsce. Ale myślę sobie, że już zdążyłam was przekonać, że o atrakcyjności muzeum nie zależy od jego gabarytów. Tak jak dobra opowieść nie musi być długa, musi być po prostu dobra. I ta w pawilonie Czapskiego taka jest, a zadbali o to jego przyjaciele.

To, że muzeum zaaranżowała bliska Czapskiemu osoba, jest ogromną dodatkową wartością tego miejsca, dlatego, że dostajemy historię przefiltrowaną przez sentymenty – bo wydaje mi się, że tych nie da się uniknąć nawet jeśli jest się  profesjonalistą, a w tym wypadku profesjonalistką. Bo na pewno nie da się odmówić profesjonalizmu Krystynie Zachwatowicz- Wajdzie, która stworzyła niezliczone scenografie teatralne i filmowe i realizowała różne projekty kulturalne (między innymi  z mężem Andrzejem Wajdą założyła Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha” w Krakowie). Zresztą powstanie Pawilonu, choć zaczęło się właściwie od testamentu samego Czapskiego, który przekazał muzeum swoje archiwum, to po części było też inicjatywą tego artystycznego duetu – Zachwatowicz i Wajdy.

 

Andrzej Wajda mówił o Czapskim, że był on wyjątkową postacią w jego życiu. Długo przed tym jak poznali się osobiście pod koniec lat 60. Wajda trafił na biografię Pankiewicza, którą napisał Czapski i się zachwycił.  Czapski dobrze pisał, a poza tym znał Pankiewicza, uczył się u niego, a książka powstała z  ich rozmów prowadzonych przed obrazami w Luwrze. Wajda powiedział o niej, że to była pierwsza książka, która zetknęła go z malarstwem i która go ukształtowała i spowodowała, że poszedłem na Akademię Sztuk Pięknych. Czyli bardzo ważna.

Po raz pierwszy spotkali się w Paryżu, na wernisażu Czapskiego, ale rozmawiali bardzo krótko. Dzień dobry – dzień dobry. Miło poznać i tyle. Dopiero od odwiedzin Andrzeja Wajdy w 1981 roku zaczęła się ich bliska znajomość, a może nawet przyjaźń, głównie korespondencyjna, ale bardzo serdeczna.

A spotkali się pod koniec października, Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz przyjechali do podparyskiego Le Mesnil-le-Roi, tam swoją siedzibę miał Instytut Literacki – polskie wydawnictwo poza granicami Polski, którego Czapski był współzałożycielem. Ta nazwa miejscowości może nic Wam nie mówić, a więcej może powiedzieć  Maisons-Laffitte, bo tak się jakoś złożyło, że nazwa pierwszej siedziby instytutu przylgnęła do niego mocniej.

Na Avenue de Poissy  pod numerem 91, w budynku szczelnie obrośniętym bluszczem i oddzielonym od ulicy ogrodem, na piętrze, na które wchodziło się podobno po dość stromych schodach, Józef Czapski miał swój malutki pokój – pracownię. Myślę, że można powiedzieć, że to było takie centrum jego artystycznego życia, a już na pewno pod jego koniec. I pewnie pokazał je Andrzejowi Wajdzie i jego żonie przy okazji ich wizyty. A Krystyna Zachwatowicz zdecydowała, że pokaże je też nam.

Najpierw w 1996 roku w ramach wystawy „Wnętrze. Człowiek i miejsce, w stulecie urodzin Czapskiego”, w gmachu głównym MNK, i potem już w pawilonie, w którym można oglądać szczegółowo odtworzony francuski pokój Czapskiego, który ma niesamowity klimat!

Nie wiem czy to kwestia światła – bardzo ciepłego, otulającego ten pokój, czy może to ten artystyczny chaos, bo pokój wygląda jakby Czapski dopiero co z niego wyszedł. Jest bardzo autentycznie i bardzo intymnie. I myślę, że taki był zamysł.

Tworząc to muzeum Krystyna Zachwatowicz miała prosty cel – chciała żeby odwiedzający poznali Czapskiego bliżej, powiedziała, że ma nadzieję, że Pawilon przybliży odwiedzającym postać Józefa Czapskiego, którego miała szczęście znać i podziwiać. Wydaje mi się, że widać ten jej podziw w wystawie – w wyborze tekstów, cytatów, wreszcie w samej oprawie – minimalistycznej, ale eleganckiej i przede wszystkim zgrabnie uzupełniającej to co Czapski przeżył i czym się dzielił. Ta wystawa jest chyba takim ostatnim wyrazem sympatii dla Józefa Czapskiego, Józia – bo tak wiele osób się do  niego zwracało.

Wchodząc do Pawilonu o Czapskim wiedziałam bardzo mało, tyle że był kapistą, jak Cybis, jak Waliszewski jak Hanna Rudzka – Cybisowa czy Nacht-Samborski. Malarzem, który kochał kolor i to kolorem się przede wszystkim wyrażał.

O jego pisaniu nie wiedziałam prawie nic – ani o książkach ani o listach ani o dziennikach, które okazały się być kopalnią fascynujących przemyśleń i pięknym autoportretem wrażliwego, błyskotliwego i zabawnego człowieka. Świadczy o tym na przykład ten fragment dziennika w którym pisze, że prowadzi go dlatego żeby jego myśli nie rozpływały się jak marmelada.

Niewiele wiedziałam też o jego wojskowej przeszłości i znaczeniu jego doświadczeń w kształtowaniu świadomości o zbrodniach radzieckich podczas wojny. Mnóstwo wciągających wątków i jedna wystawa i jedno piętro żeby to wszystko opowiedzieć.  Pawilon  to rewelacyjny przykład minimum miejsca maksimum treści. A o Czapskim więcej nie opowiem żebyście mieli jak najwięcej przyjemności z odkrywania go w tym muzeum!